piątek, 17 listopada 2017

Rozdział 0


Przepraszam Was, że przez taki długi czas nie dawałam znaku życia oraz że nie przychodzę z nowym rozdziałem. Od dłuższego czasu nie jestem w nastroju na pisanie. Potrzebuję długiej przerwy od najlepiej wszystkiego.
Bloga nie zawieszam, wrócę.

czwartek, 11 maja 2017

Rozdział 34 - Stracony

_______________________________________

Na początek chciałabym zaznaczyć, że większość rzeczy wraz ze wstępem napisałam... kilka ładnych miesięcy temu. Możliwe, że rozdział nie będzie trzymał się przez to kupy. 
_______________________________________

1. Powala mnie czasami jak w komentarzach przewidujecie rozwój wydarzeń, cwane z was wróżbity. Ale i tak wam nie powiem. 

2. Pod poprzednim rozdziałem Violin zaproponowała Q&A. Więc dlaczego nie? Ale żeby takie miało szansę zaistnieć - muszę mieć na co odpowiadać. Więc jeśli macie do mnie jakieś niecne, pokręcone, całkiem normalne czy śmieszkowe pytania, śmiało piszcie w komentarzach pod spodem z dopiskiem "Yaoicowe Q&A" co by Sabate się za bardzo nie pogubiła co jest czym.

3. I naprawdę jest mi wręcz głupio przez brak prawe jakiejkolwiek aktywności z mojej strony. Zdaje sobie sprawę że ten blog nieuchronnie przymiera właśnie przez to, ale jeszcze trochę czasu zajmie mi ogarnięcie się ze wszystkim. Dlatego dziękuję wszystkim wytrwałym i zapraszam na kolejny rozdział. 



Jak dla mnie deszcz mógłby nie istnieć. Nie jestem w stanie skojarzyć z nim niczego miłego. Nienawidzę czuć zimna przez przemoczone ubrania, a właśnie to poczułem w pierwszej chwili kiedy ocknąłem się w środku ulewy na ławce w parku. Znowu zasnąłem w nieodpowiednim miejscu i o niewłaściwym czasie... smutno mi z tego powodu za każdym razem kiedy tak się dzieje. Z lekka staje się to już uciążliwe. Chciałbym mieć większą kontrolę nad swoim dniem...

Przemoczony i zmarznięty wracałem do hotelu, w którym tymczasowo zameldował mnie Cole. Stwierdził, że potrzebuję cichych i spokojnych wakacji. Ok... tydzień zdecydowanie by wystarczył. Po dwóch czuję się już samotny. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie żebym mógł wrócić do reszty i zacząć znowu obsługiwać klientów. Przecież nie zraziłem się do tego, plecy ładnie się wygajają... Dlaczego Cole tak mocno trzyma się swoich racji?

Wchodząc do hotelowego lobby starałem się udawać, że wcale nie widzę tych zaciekawionych lub zdziwionych spojrzeń. Jak dla mnie ten hotel jest zbyt elegancki i luksusowy. Nie pasuję tu. I nie dlatego, że nie mam na sobie drogiego garnituru. Przytłacza mnie ten przepych. Za dużo wszystkiego. Nawet winda, w której się znajduję jest zbyt... bogata. I korytarz, do którego właśnie wszedłem na właściwym piętrze żeby dostać się do pokoju... niezdrowy przepych.

- Blaise...!

Słysząc swoje imię, wypowiedziane znajomym głosem, odruchowo obróciłem się w strony osoby, która mnie zawołała.

- Cole. - kiwnąłem mu lekko głową na powitanie kiedy podszedł do mnie bliżej.

- Zaczynałem się już martwić kiedy nie otwierałeś drzwi od pokoju i nie dawałeś znaku życia, a poza tym, dlaczego jesteś cały mokry?!

- Przepraszam.

- Widzę, że twój spacer nieco się wydłużył... - krytycznym spojrzeniem zmierzył mnie od stóp do czubka głowy kręcąc z rezygnacją głową na widok moich mokrych ubrań. - Oj Blaise... Chodź, wysusz się. Jeszcze tego mi brakuje, żebyś się przeziębił...

Poszedłem za nim w stronę mojego pokoju, gdzie Cole grzecznie poczekał aż sprawdzę wszystkie kieszenie i w końcu znajdę kartę magnetyczną do drzwi.

Pewnie kogoś zdziwiłoby dlaczego Cole po prostu mnie nie zamknął w pokoju i nie zostawił tam bez możliwości swobodnego wychodzenia z niego. Już dawno przestał mnie kontrolować i sprawdzać. Wie że zrobię co chce i że nie odejdę. Właśnie... nie odejdę.

To bardzo dziwna relacja. O ile słowo "relacja" w ogóle może zostać przypasowane do tej sytuacji. Zostałem sprzedany, a Cole mnie kupił. Nabył jak zwykłą rzecz. Handel ludźmi i te wszystkie sprawy z nim związane... Ale nie traktuje mnie jak jakiegoś niewolnika i nigdy tak nie traktował. Na początku tylko wymagał, potem przywykłem. Dla mnie jest jak... wyrozumiały pracodawca. Zaakceptowałem fakt, że moje życie nie może wyglądać inaczej. Da się z tym żyć. Kwestia przywyknięcia.

Niech wszystkie rzeczy zostaną takimi jakimi są. Bez żadnych zmian.
Przynajmniej na razie.

* * *

Lubiłem to uczucie kiedy rozmawialiśmy po seksie. O wielu mało istotnych rzeczach, czasami o mnie... ale nigdy o nim. Wiedziałem, że w jakiś sposób mogę mu zaufać. Że to co mu powiem zostanie między nami, mogłem zwierzać mu się bez obaw. I właśnie teraz miałem taką potrzebę. Musiałem się komuś wygadać. Po całym incydencie z Blaisem, którego zresztą był świadkiem, nie pytał mnie o nic. Miałem wrażenie, że wiedział, że nie chcę w tamtym momencie o tym z nikim rozmawiać. Ale teraz mam straszna potrzebę zwierzenia się komuś. I on jest idealną do tego osobą.

Ale Alex nie pojawił się. Nie miałem go w tym tygodniu w grafiku. Stojąc na początku tygodnia pod drzwiami i wpatrując się w kartkę poczułem dziwny uścisk w sercu. Przewertowałem swój grafik od góry do dołu szukając jego imienia, ale go nie znalazłem. Cały czas miałem nadzieję, że Cole naniesie poprawki i jego imię w końcu się tam pojawi. Ale jest już niedziela, ostatni dzień tygodnia. I nadal go nie było.

A przecież powiedział, że będzie.
Obiecał.

Nie. To głupie.

To tylko miły klient... Alex jest tylko klientem. Płaci za mnie. Tylko tyle. Czego ja oczekiwałem? Jestem jakiś głupi czy co? Nie nauczyłem się jeszcze, że przywiązywanie się do ludzi jest złe?

I Blaise. Mijają kolejne dni, a on nadal nie wraca. I może już nigdy nie wróci. Może skorzystał z okazji i po prostu zwiał. Też bym tak zrobił na jego miejscu. Zresztą... Czego ja się spodziewałem? To tylko burdel. Muszę zaakceptować rzeczywistość. Nie jestem tu z własnej woli. Nikt nie będzie biegał wokół mnie i robił wszystko, żeby było mi jak najlepiej.

Mimo że było już dawno po kolacji, którą zresztą przegapiłem, z podłym nastrojem siedziałem sam w jadalni jedząc w ślimaczym tempie tosty, które dobroduszna pani urzędująca w kuchni przygotowała dla mnie bez żadnych pytań. Pełne tłustego sera i ketchupu pędzonego konserwantami. Czyli jadłem dokładnie to, czego zabrania Cole. Ze zgryźliwością mogę stwierdzić, że ten mały akt sprzeciwu w małym stopniu poprawił mi humor.

- Yuuki! - wykręciłem głowę do tyłu by móc spojrzeć na osobę, która bezczelnie przerwała mi cieszenie się moim małym przestępstwem.

- Cole cię szuka i... - nagle Danny wbił zszokowany wzrok w dłoń, w której trzymałem dowód zbrodni i w teatralnym geście zakrył usta ręką. - Oszalałeś!? - wyrzucił gwałtownie dłoń i palcem wskazującym wycelował w talerz.

Przewróciłem oczami i obróciłem się z powrotem do stołu odgryzając kolejny kawałek tosta.

- Cole mnie szuka i...? - zapytałem z pełnymi ustami nie przejmując się jakimikolwiek manierami.

- I każe się pospieszyć. Lepiej już idź. - wyszeptał gdzieś za moim uchem niebezpiecznie przybliżając się do stołu.

- Teraz?

- Jak najszybciej... - nie odrywając wzroku od mojego talerza machnął ręką w stronę drzwi. - Nie martw się... zajmę się tym.

- Nie wątpię... - mruknąłem zostawiając mu resztę jedzenia i wyszedłem z jadalni.

Przechodząc przez salon upewniłem się, że nie znajdę tu Cole'a więc wyszedłem do obszernego lobby, gdzie już za drzwiami natknąłem się na szukającego mnie mężczyznę.

- Yuuki. - podszedł do mnie kładąc mi rękę na ramieniu. - Przepraszam, że tak nagle, masz klienta. Jesteś jako tako ogarnięty...? - zmierzył mnie od góry do dołu pobieżnym wzrokiem. - Nieważne... leć już. Zoey poda ci numer pokoju.

Nic więcej nie mówiąc skierował się w pośpiechu w stronę schodów prowadzących między innymi do jego gabinetu.

Eh... Super. Nie mam w ogóle ochoty na żadnych klientów. Jest już późno, najchętniej poszedłbym do swojego pokoju i zaszył się w nim pod kołdrą. Ale nie mogę... Z cierpieniem skierowałem się w stronę kontuaru, za którym stała Zoey przeglądająca w skupieniu papiery.

- W jedynce, już jest. - podniosła wzrok znad dokumentów rzucając w moją stronę szybki uśmiech i zanurzyła się w nich z powrotem.

Jedynka... zwykły, normalny pokój, bez fetyszowych udziwnień. Przynajmniej wiem, że nie czeka mnie nic dziwnego.
Wszedłem w korytarz, w którym znajdowały się drzwi do pokoi i z małym ociąganiem położyłem dłoń na klamce. Błagam... żadnego oblecha, błagam.

Pchnąłem drzwi i ze wzrokiem wbitym w podłogę wtoczyłem się do pokoju. Zamknąłem skrzydło zwrócony plecami do środka wnętrza i dopiero kiedy zamek szczęknął cicho obróciłem się i podniosłem swoje spojrzenie wbijając je w oczy mężczyzny siedzącego w nonszalanckiej pozie na krańcu łóżka.

- Hej. - uśmiechnął się do mnie zawadiacko i ściągnął z siebie czarną, skórzaną kurtkę, którą rzucił po chwili na brzeg łóżka nie przestając patrzeć mi w oczy.

Czułem jak krew w moich żyłach zaczyna się gotować. Gdyby nie on, mógłbym już dawno spać, jestem zmęczony, zdenerwowany i przez niego nie dokończyłem tostów.

Prychnąłem z pogardą i nie patrząc na niego skierowałem się do łazienki. Nie zamknąłem za sobą drzwi wiedząc, że nie mogę odstawiać aż tak wielkich szopek jak zabarykadowanie się w łazience.
Odkręciłem ciepłą wodę w kranie i kiedy wanna zaczęła wypełniać się wodą wściekle zrzucałem z siebie ubrania. Nie czekając aż wanna zapełni się do końca wszedłem do niej i usiadłem na jej końcu tyłem do drzwi. Podkuliłem nogi i wbiłem wściekły wzrok w strumień wody wylatujący z kranu.
Usłyszałem za sobą cichy szelest materiału zwiastujący pojawienie się mężczyzny w łazience. Nie było słychać żadnego stukotu, musiał być boso.

Nagle poczułem za sobą ruch, ukucnął za moimi plecami i położył dłoń na moim ramieniu, którą powoli zaczął przesuwać w kierunku mojej klatki piersiowej.

- Nie gniewaj się.

Wychylił się lekko za moich pleców tak by móc spojrzeć na moją twarz. Ułatwiłem mu to odwracając się gwałtownie w jego kierunku i wlepiłem wściekłe spojrzenie w jego oczy. Znajome oczy.

- Obiecałeś. - mruknąłem odwracając od niego wzrok i podciągając mocniej kolana pod brodę.

- Naprawdę nie mogłem pojawić się wcześniej, ale zostały nam jeszcze niecałe dwie godziny tygodnia. Dotrzymałem obietnicy.

- Miałeś być za tydzień. Nie w przyszłym tygodniu. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

Westchnął cicho na moje słowa i zabrał rękę z mojej klatki piersiowej. Stanął obok wanny i zaczął zdejmować swoje ubrania. Uparcie nie chcąc patrzeć na niego wpatrywałem się nadal w strumień wody. Alex nic nie mówiąc wszedł do wanny na drugim końcu i rozłożył szeroko ramiona opierając się o jej krawędzie.

Nagle jego dłoń wylądowała na kranie, przez co podskoczyłem lekko wytrącając się z upartego wpatrywania się w wypływającą wodę.

- Nie sądzisz, że będziemy mieć tu zaraz powódź? - zakręcił powoli kran i spojrzał na mnie przeczesując dłonią włosy i zagarniając je do tyłu.

Marszcząc brwi podniosłem na niego wzrok chcąc dalej ciągnąc swoją irracjonalną złość, kiedy coś na jego ciele przykuło moje spojrzenie. Duże coś.

- Alex..? - czułem że moje usta przestają mnie słuchać i otwierają się w komicznym geście zaskoczenia. - Zrobiłeś tatuaż?!

Zapominając już ostatecznie o swojej złości przybliżyłem się do niego chcąc zbadać jak dużą część ciała zajmował wąż ciągnący się od jego lewego łokcia w górę. Gad stworzony z tuszu oplatał Alexowi ramię i bark kończąc się głową tuż nad jego piersią.

- Kiedy zdążyłeś zrobić tak wielki tatuaż... - mruknąłem zastanawiając się, czy mogę już go dotknąć.

- Dzień po naszym ostatnim spotkaniu. Czyli mam już go jedenaście dni.

- Mogę... dotknąć? - podniosłem lekko dłoń w kierunku węża, który groźnie łypał na mnie swoimi ślepiami.

- Możesz. - łazienkę wypełnił perlisty śmiech Alexa, który po chwili zmarszczył delikatnie brwi. - Tylko mnie nie dźgaj. Jeszcze się nie zagoił do końca.

Łapczywie, lecz delikatnie zacząłem wodzić palcem od głowy węża po sam jego koniec zastanawiając się jednocześnie, czy aby na pewno nie boli to czarnowłosego. Mimo że nie byłem jakimś szczególnym fanem gadów, a raczej nie miałem z nimi nigdy wiele do czynienia, tatuaż Alexa przypadł mi do gustu. Nie był on wykonany w chamskim stylu ludzi ulicy, jego kontury miały delikatny kształt, z gracją owijał się wokół ciała mężczyzny i swoją prostotą nadawał całości kunsztowności.

- Podoba mi się. - mruknąłem cicho zabierając rękę z ciała Alexa i spojrzałem na jego twarz. Przyglądał mi się w skupieniu z badawczą miną. - Dlaczego wąż?

- Bo żmija ze mnie.

- Nieprawda. - ściągnąłem brwi w grymasie.

- Prawda. - uśmiechnął się do mnie nonszalancko i przyciągnął bliżej do siebie obracając mnie przy tym plecami do niego.

- Więc... chcesz mi powiedzieć, że jesteś wredny? - przylgnąłem plecami do jego klatki piersiowej przymykając na chwilę oczy.

- Bardzo.

Nie za bardzo rozumiejąc do czego ta rozmowa zmierza wykręciłem do tyłu głowę by móc na niego spojrzeć. Z małym zaskoczeniem stwierdziłem, że jego wyraz twarzy był jak najbardziej szczery.

- Alex, nie rozumiem cię...

- Widzisz... - zaczął cicho znowu odgarniając do tyłu zbłąkane kosmyki włosów. - Dla ciebie taki nie jestem, ale poza tym miejscem... Jestem straszny. - przekrzywił lekko głowę posyłając mi przy tym przepraszający uśmiech.

- Bijesz się? - wypaliłem próbując sobie przypomnieć czy widziałem kiedyś jakieś siniaki czy zadrapania na jego ciele.

- Nie. - zaśmiał otaczając mnie ciasno ramionami.

- Więc jak... twoje nazwisko to "Anakonda"? - łypnąłem oczami w bok wpatrując się w ciało węża na jego ręce.

- Hm...? - w głosie Alexa wyczułem mocną nutę zdziwienia co bardzo nie pasowało mi do całej sytuacji. - Przecież wiesz, że... - nagle czarnowłosy uciął marszcząc lekko brwi.

Ja tylko żartowałem z tą anakondą... przecież wie, że żartuję z tym nazwiskiem... Tak?

- Co się stało? - zapytałem znowu na niego spoglądając.

- Nic. - uśmiechnął się i chwycił stojący na brzegu wanny szampon, wylał odrobinę na swoją dłoń i zaczął wcierać w moje mokre włosy. - Pachniesz fast foodem.

To zdecydowanie jest próba zmienienia tematu. Dlaczego...? Chodzi o jego nazwisko? Wiem, że nie mogę pytać klientów o takie rzeczy, ich życie prywatne ma mnie nie obchodzić. Ale dlaczego miałem wrażenie jakby Alex myślał, że znam jego nazwisko... Pytanie więc, dlaczego miałbym je znać?

- Co... Alex, o co ci chodziło? - zacząłem cicho, przymykając lekko oczy kiedy wmasowywał szampon w moje włosy.

- Naprawdę o nic. - chwycił za słuchawkę i odkręcił wodę zaczynając powoli spłukiwać pianę z mojej głowy.

- Nieprawda. - odwróciłem się do niego całym ciałem wpatrując się w niego ze zniecierpliwieniem. - Chodzi o twoje nazwisko..?

- Nie.

- Alex!

Nagle mężczyzna uniósł słuchawkę i skierował strumień wody prosto w moją twarz. Zachłysnąłem się nią i zakryłem twarz dłońmi odwracając się od niego.

- Dlaczego nie chcesz powiedzieć... - jęknąłem zanosząc się dławiącym kaszlem od nadmiaru wody w gardle.

- Wolałbym nie.

- Alex... - spojrzałem na niego załzawionymi przez kaszel oczami.

- Yuuki... - przybliżył się do mnie i delikatnie spłukał resztki szamponu z moich włosów. - Innym razem.

Westchnąłem cicho zawiedziony jego słowami, ale kiwnąłem przytakująco głową nie pytając już go o nic więcej.

- Ah... - z ust Alexa wydobyło się zmęczone westchnienie. - Nie przyniosłem żadnego alkoholu... co z naszą tradycją?

- Możliwe, że znajdziemy coś w pokoju. - kiwnąłem głową w kierunku drzwi prowadzących do wspomnianego wcześniej pomieszczenia. - Ale to nic, nie musimy pić.

- Wiem, ale zarezerwowałem cię na kilka godzin więc nie musimy się z niczym spieszyć.

Więc... Alex jest wredny. Ale nie dla mnie. To dobrze. Nie chcę w takim razie poznawać innego Alexa. Chcę znać go takiego jakim chciał, żebym go widział. Tak będzie najlepiej... Oczywiście niedomówienia zostaną, tak samo jak moja ciekawość. Ale to nic. Nie będę naciskać, nie chcę żeby przestał przez to tu przychodzić. Nadal mam do niego wiele nurtujących mnie pytań. Ale nie są one warte jego utraty. Alex jest dla mnie odskocznią. Nieważne, ze przychodzi tu ze mną sypiać, to nic w porównaniu z tym ile dla mnie znaczą rozmowy z nim.

Kiedy leżę obok niego wtulony w jego bok czuję się jak w innym miejscu. Zamykając oczy mogę sobie wyobrażać, że leżę u siebie, w swoim własnym domu. A zamiast Alexa obok mnie leży mężczyzna, którego kocham i jest dla mnie wszystkim...

MOMENT.

Dlaczego akurat mężczyzna?! Przecież ja nie jestem... nie jestem gejem. Tak? Tak! Nie jestem. Nie robię tego wszystkiego dobrowolnie. Tak...?

- Robisz zabawne miny kiedy bijesz się ze swoimi myślami. - poczułem nad głową ciepły oddech Alexa, który szeleszcząc pościelą obrócił się bokiem w moją stronę i podparł głowę na ramieniu. - Nad czym tak zażarcie rozmyślasz?

- Bo... nie wiem czy... Alex? - uniosłem głowę i spojrzałem prosto w jego oczy z najpoważniejszym wyrazem twarzy jaki tylko mogłem zrobić. - Jesteś gejem?

W momencie kiedy słowa opuściły moje usta w pokoju zapanowała przeraźliwa cisza. O nie... nie powinienem pytać... Cholera.
Nagle ciszę przeciął donośny śmiech Alexa, który położył się na plecach nie mogąc przestać się śmiać. Obserwując jego reakcję na moje pytanie poczułem, że moja twarz zaczyna płonąć soczystą czerwienią.

- Alex... no! - szturchnąłem go wściekle w ramię. Gdybym stał, tupnąłbym nogą.

Nagle podniósł się gwałtownie i z tygrysią gracją skoczył na mnie przygniatając mnie do łóżka. Rozłożył moje ręce na boki i przytrzymał je w nadgarstkach swoimi dłońmi. Górując nade mną swoim ciałem posłał mi szelmowski uśmiech i zbliżył swoje usta do mojej szyi.

- No to jesteś czy nie? - fuknąłem wykręcając głowę w bok z dala od jego ust.

- Jestem. - poczułem na swojej szyi jego zęby delikatnie wgryzające się w skórę. - Gdzie ty masz oczy? Czy gdybym nim nie był, robiłbym ci te wszystkie rzeczy? Czy nadal sprawiałoby mi radość pieszczenie każdego zakamarka twojego ciała, patrzenie jak drżysz za sprawą mojego dotyku, sprawianie, że z rozanielonym wyrazem twarzy wyginasz swoje ciało kiedy w ciebie...

- Alex! - krzyknąłem zaciskając oczy najmocniej jak tylko mogłem.

Czułem że gorący rumieniec zalewa całą moją twarz przez jego słowa. Co w niego wstąpiło nagle?!

- Dlaczego w ogóle o to pytasz? - zaśmiał się puszczając moje nadgarstki i kładąc się z powrotem na plecach. - Problemy z orientacją?

- Uh... - jęknąłem opadając ciężko na jego klatkę piersiową. - Chyba.

- Osobiście wolałbym, żebyś był gejem. Szczerze, to myślałem, że tak właśnie jest.

- Dlaczego? - podparłem brodę o dłoń i spojrzałem na niego.

- Cóż... wiedziałbym, że z naszych spotkań cieszysz się równie tak samo jak ja i nie jest to dla ciebie tylko przymus.

- Mhm... - przylgnąłem policzkiem do jego torsu wpatrując się w głowę węża na jego klatce piersiowej

- Spałeś kiedyś z jakąś dziewczyną?

- Co? - zarumieniłem się jeszcze bardziej. - Oczywiście, że nie.

- A miałeś kiedykolwiek jakąś?

- Nie... nigdy nie myślałem nawet żeby jakąś mieć.

- A spanie z mężczyznami, jak bardzo Ci się podoba?

- Chyba.... może być. Nie wiem. Zastanawiam się czy inni którzy tu są też mają takie problemy... czy może wiedzą że jednak wolą mężczyzn. Czy to Jared czy... czy Blaise. - na samo wspomnienie białowłosego zwiesiłem smutno głowę i ułożyłam się obok Alexa z ręką na brzuchu.

- Co jest?

- Martwię się o niego... o Blaise'a. Nadal nie wrócił, a przecież minęło już tyle czasu. Przecież nie było w aż tak strasznym stanie... Dlaczego jeszcze nie wrócił?

- Hm? - spojrzał na mnie wyraźnie zdezorientowany. - Mijałem się przecież z nim w drzwiach kiedy tu szedłem.

Co?

- Jesteś pewien?! - uniosłem się do siadu spoglądając na niego z osłupieniem. - Wrócił?

- Jestem pewien. Idź sprawdzić. - machnął podbródkiem w stronę drzwi i zamknął oczy krzyżując ręce za głową.

-Ale... Ale jeszcze twój czas nie minął i...

- Idź. Odbiję sobie na twoim słodkim tyłku innym razem. - posłał mi uśmiech i mruknął jednym okiem.

- Dziękuję! - rzuciłem mu się na szyję i pocałowałem go w policzek.

Wyszedłem szybko z łóżka i zacząłem szukać swoich rzeczy ale nie mogłem ich nigdzie dojrzeć. Tak jakby na złość wyparował.

- W łazience.

- A no tak...

Poszedłem do łazienki żeby przynieść swoje rzeczy. Obok moich ubrań leżały również te, które należały do Alexa więc postanowiłem, że wezmę je i zaniosę mu. Kiedy odwracałem się w stronę drzwi nagle zderzyłem się z jego nagim torsem.

- Alex... - Nawet nie zauważyłem kiedy tu przyszedł. - Twoje rzeczy. -wyciągnąłem w jego stronę kupkę jego ubrań.

- Dzięki.

Chwycił je ode mnie i odłożył na blat obok zlewu koszulkę, żeby móc wciągnąć na biodra spodnie. Patrząc jak czarnowłosy się ubiera również zacząłem wkładać na siebie nieco wygniecione ciuchy. Kiedy już miałem wciągnąć koszulkę przez głowę nagle złapały mnie silne ręce Alexa i podniosły w górę. Szybkim ruchem posadził mnie na blacie i bez zbędnych słów wpił się zaborczo w moje usta.
Stęknąłem cicho z zaskoczenia lecz nie oponowałem. W pewnym stopni ten spontaniczny, nieco agresywny pocałunek przypadł mi do gustu.

Położyłem rękę na ramieniu Alexa, nagim ramieniu. Musiał założyć tylko spodnie. Oplotłem jego biodra nogami, co najwyraźniej musiało być dla niego zachęta bo naparł na mnie mocniej swoim ciałem, a jego język wdarł się między moje wargi. Alex całował mnie szaleńczo, zaborczo, jego ramie powędrowało za moją talie i przyciągnęło jeszcze bliżej niego tak, że nie dzieliła nas już żadna przestrzeń. To co wyczyniał jego język wydawało mi się niemal niemożliwe. Zaczynało mi się kręcić w głowie od samego pocałunku. A może od braku powietrza...

Kiedy Alex odsunął swoją twarz od mojej w jego oczach dostrzegłem dzikie chochliki.

- A to? Podobało Ci się? - zapytał spoglądając na mnie zza roztrzepanej grzywki, która znowu opadła mu na oczy.

- Bardzo. - sapnąłem wciąż nie mogąc uspokoić oddechu.

- Więc mamy duże szanse na to, że jesteś gejem.

sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 33 - Stracony

!WARNING!
To nie jest normalne, że kolejny rozdział wstawiam tak szybko.

Więc błędów pewnie jak cholera. Kiedyś to poprawię.
Kiedyś.




Wysokie budynki są takie osobliwe... Spoglądając z ich szczytu wszystko wygląda na małe i nieistotne. Z perspektywy osoby obserwującej wszystko z góry, ludzie są małymi, nic nieznaczącymi mrówkami. A jednak każdy człowiek... każdy z nich ma coś do powiedzenia. Wszystkie małe punkty w postaci ludzkiej głowy to zlepek myśli, poglądów, wspomnień i emocji. Każdy człowiek błądzący pod masywem wieżowca reprezentuje sobą pewne wartości. Nieważne czy to bogactwo czy bieda, szczęście czy smutek... Każda osoba tam na dole ma jakieś swoje znaczenie w tym świecie. Niektórzy zakładają rodziny, inny umierają. Część świętuje urodziny, inny żebrzą na ulicy. Wszystko ma swój porządek w tym bezwzględnym i bezlitosnym świecie. Coś takiego jak wieczne i wszechobecne szczęście nie ma prawa bytu. Równowaga musi być zachowana, gdzieś gdzie żyje pełen radości i spokoju człowiek, ktoś musi cierpieć w imię jego szczęścia.

-Mówiłem ci, żebyś nie wstawał. -obok mnie pojawił się Cole jakby nagle wyrósł z ziemi.

Ale tak naprawdę nie pojawił się znikąd za pomocą jakiejś tajemniczej magii. Znowu zbyt pochłonęło mnie wpatrywanie się w rozciągający się za oknem obraz... a z tego wieżowca było na co patrzeć.

-Jesteś zły na mnie? -zapytałem cicho przykładając powoli czoło do zimnej, szklanej tafli.

Spoglądając w dół na ciągnącą się w oddali ulicę miałem wrażenie, że stoję na krawędzi. Gdybym mógł wychylić się jeszcze tylko odrobinę, gdyby nie ograniczała mnie szklana ściana, z pewnością spadłbym. Nagłe uderzenie silnego podmuchu wiatru, zimno, pęd...

-Bardzo. -niedawno przybyły mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu odsuwając lekko od szyby. -Ale jeszcze bardziej jestem zaniepokojony. Martwię się o ciebie. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

Odwróciłem się plecami do okna by spojrzeć na jego twarz, po której od razu było widać, że naprawdę się martwił. A właśnie tego chciałem uniknąć...

-Czy może zrobił to nagle? To był pierwszy raz? Nie zachowywał się nigdy wcześniej bardzo agresywnie? -spojrzał na mnie z miną, która błagała o potwierdzającą jego myślenie odpowiedź, o nadzieję.

Nie.

Czasami chciałbym potrafić kłamać. Wiele rzeczy dzięki temu potoczyłoby się całkiem inaczej. Korzystniej. Mimo że kłamstwa uważane są za coś złego to poniekąd są bardzo śmieszną rzeczą. Ile ludzi żyje szczęśliwie tylko dlatego, że zostali okłamani? Niektóre żony wolą nie wiedzieć, że są zdradzane. Kłamstwo ratuje ich związek, rodzinę, wspólną przyszłość. Ilu ludzi woli wierzyć, że nic się nie dzieje z ich bliskimi, że nie mają żadnych kłopotów i problemów? Żyją w kłamstwie, ale w szczęściu. Paradoks.

-Dlaczego nie zareagowałeś, kiedy zaczął być tak brutalny? To się ciągnie od samego początku? -mimo braku odzewu z mojej strony Cole kontynuował swój wywód. -Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? To nie było normalne zachowanie... taka agresja nie jest normalna, nie musiałeś tego znosić... -mruknął pod nosem wpatrując się intensywnie w moje oczy. -Obudź się, Blaise! -krzyknął nagle łapiąc mnie mocno za ramiona.

W pomieszczeniu zapadła głucha cisza zmącona tylko cichym buczeniem jarzeniówki podczas której, wpatrywałem się nieco otępiale w mężczyznę. Sam nie wiem czy zaskoczył mnie jego podniesiony ton głosu czy sam fakt, że tak bardzo martwi się o mnie.

-Moja wcześniejsza propozycja jest nadal aktualna. Nalegam, żebyś jeszcze raz dokładnie to przemyślał.

-Cole...

Nie. Nie chcę słyszeć o tym. Nie chcę. Boję się.

-Poradzisz sobie Blaise, poradzisz. -jego uścisk dłoni na moich ramionach zdecydowanie się wzmocnił. -Wiem to.

* * *

-Cholera, Yuuki! -z karcącym wzrokiem Danny zatopił twarz w swoich kolanach kręcąc na boki rudymi lokami. -Jesteś w to beznadziejny!

-Mówiłem ci już, że nie miałem nigdy okazji choćby oglądać jakiejkolwiek konsoli, a co dopiero na niej grać... -z przepraszającą miną odłożyłem pada obok.

-Wiem. -złapał mnie nagle za rękę w ceremonialnym geście i z miną, jakby miał się zaraz popłakać. -Dlatego moim celem jest zrobienie z ciebie zawodowego gracza. Nie odpuszczę ci nawet kiedy świat będzie się walić.

Westchnąłem nieco rozbawiony jego słowami spoglądając na ekran telewizora, który dobitnie pokazywał, że poniosłem całkowitą klęskę. Uch... rzeczywiście, jestem w to beznadziejny.

-Nie uważasz, że jednak dam radę przeżyć bez tej umiejętności? -spojrzałem na odłożonego przeze mnie pada, wątpiąc czy władanie nim jest mi niezbędne do przeżycia.

-Oczywiście. Kiedy stąd wyjdziesz musisz posiadać wiele przydatnych i niezbędnych do przeżycia na własną rękę umiejętności. Jedną z nich, bardzo ważną zresztą, jest właśnie umiejętne posługiwanie się tym o to dziełem bożym. -uniósł trzymanego w swoich rękach pada i spojrzał na niego jak na obiekt kultu.

„Kiedy stąd wyjdę”... zabrzmiało jakbym siedział w więzieniu. Moja przyszłość. Kiedy o tym myślę mam ochotę płakać, bo póki co nie widzę żadnej.

Jeśli chodzi o kwestię mojej ewakuacji z tego miejsca nigdy nad tym mocno się nie zastanawiałem. Nawet gdy pomyślę, że ucieczka nigdy na stałe nie osiadała w moich myślach, tym bardziej kiedy zamknięty byłem u tego cholernego psychola, jest mi po prostu źle. Czy tak bardzo nie obchodzi mnie co ze mną się stanie? Chęć wydostania się spod czyjejkolwiek władzy powinna być wręcz naturalnym odruchem. Zwykły instynkt przetrwania.

Będąc u Hartlieba nawet przez moment ucieczka nie przeszła mi przez myśl. Nie mam pojęcia czy to przez to, że byłem po prostu zbyt przestraszony, czy raczej zmęczony i skatowany by cokolwiek zrobić. A będąc u NIEGO...

Nie chcąc kierować swoich myśli w złym kierunku spojrzałem na wesołego rudzielca majstrującego przy ekranie. A on? Z tego co kiedyś powiedział mi Cole, tylko Hayato, Blaise i ja jesteśmy tu pod jakimś przymusem. Reszta jest wolna...
Co więc skłoniło tak młodego i energicznego chłopaka do zamieszkania i „pracowania” w takim miejscu jak to? Czasami mam wrażenie, że to Danny spaja w całość wszystkich ludzi przebywających w tym przybytku. Jest zawsze dla każdego miły, do każdego się uśmiecha... Gdyby się głębiej zastanowić to nigdy nie widziałem go choćby odrobinę smutnego czy zamyślonego.
Nie ma tak radosnych i pogodnych ludzi... Czy jego zachowanie jest zatem grą? Może narzucił sobie pewną obronną barierę w postaci uśmiechu? W każdym razie, musiał doświadczyć kiedyś czegoś niemiłego w życiu, bo nie wierzę, żeby bez żadnych mocniejszych powodów od tak postanowił żyć w tym miejscu.

Spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami. Miałem jeszcze trochę czasu do spotkania z Alexem. Minął już tydzień odkąd ktoś dotkliwie skrzywdził Blaise'a. Mimo, że prawie codziennie miałem klienta czy dwóch i nie miałem wiele okazji, żeby nudzić się godzinami, zaczyna brakować mi jego cichej obecności. Zawsze gdzieś majaczyły jego długie, białe włosy, których poniekąd mu zazdroszczę... Czasami kiedy przysypiał w salonie siedziałem przed nim i przypatrywałem się jak światło słoneczne mozolnie zmienia położenie na jego twarzy. Nie dziwię się, że miał zawsze tylu klientów. Muszę przyznać, że Blaise jest po prostu jednocześnie przystojny i piękny... o ile tak się da. W każdym razie, musi być małą żyłą złota dla Cole'a. Pewnie minie jeszcze kilka lat zanim pozwoli mu stąd odejść. Bo przecież wróci jeszcze, prawda...? Brakuje mi jego obecności.

-Pójdę już do siebie. -rzuciłem w stronę rudowłosego i wstałem z podłogi odkładając na kanapę poduszkę, na której siedziałem.

-Idź... i tak cię jutro znajdę. -chłopak zmarszczył zabawnie brwi i spojrzał na mnie jakby mi groził.

Kiedy wróciłem do swojego pokoju skoczyłem pod szybki, ale dokładny prysznic. Susząc szybko włosy za pomocą suszarki wychyliłem się zza drzwi łazienki i spojrzałem na szafę. Ależ oczywiście... znowu mam ten sam problem. Zaczynam się czuć jak panienka. Coraz częściej nie mam pojęcia co na siebie założyć. Wiem tylko tyle, że na pewno nie założę żadnych ciasnych spodni bo Alex nienawidzi ich ściągać.

Oh... czemu nie pomyślałem o tym wcześniej... Przecież to takie proste.

Zgodnie z radą Claire roztrzepałem już suche włosy, które stawały się coraz dłuższe i użyłem trochę lakieru, który mi dała. Poniekąd cieszę się, że nie postanowiła ostrzyc mnie na króciutkiego jeża tylko ratować to, co zostało na mojej głowie... Jednak nadal mogę tylko czekać, a minie kilka ładnych lat zanim zapuszczę je znowu do zadowalającej mnie długości.

Wychodząc z łazienki chwyciłem bransoletkę od Cole'a, którą zdjąłem przed prysznicem i zapiąłem ją z powrotem na lewym nadgarstku. Zaczynałem przyzwyczajać się do jej obecności coraz bardziej. Rzeczywiście, pomysł żeby kojarzyć mnie tylko z bielą i czernią nie był taki zły... Chociaż czasami napada mnie ochota na czerwoną koszulkę i nie jestem w stanie nic zrobić z tym fantem.

Wyciągnąłem z szafy białe szorty i pierwszą lepszą czarną koszulkę, które chwile później wrzuciłem na siebie. Nieważne jak wyglądam, ma być szybkie do ściągnięcia...

Postanowiłem nieco wcześniej zejść na dół i przejść do części dla klientów. Chciałem być pewien, że będę tam przed Alexem. Może niespodzianka, którą chciałem dla niego zrobić była banalna, ale chciałem mu w ten sposób wynagrodzić ostatni wieczór. Teraz się postaram.

Nagle zatrzymałem się z dłonią w połowie drogi do klamki.

Czy ja zwariowałem już do reszty? Zadowolony z siebie idę właśnie zrobić striptiz jakiemuś człowiekowi, który płaci, żeby postukać mój tyłek.

Nie Yuuki, wszystko w jak najlepszym porządku. Nie martw się.

Zoey nie robiła większych problemów, żeby wpuścić mnie przed czasem. Może dlatego, że Alex nigdy nie miał jakichś większych wymagań. Niektórzy klienci zawsze chcą być w pokoju pierwsi lub chcą, żeby „ofiara” już tam na nich czekała. Jeśli chodzi o spotkania z latynosem, to kwestia przypadku. Ale nie tym razem...

Wchodząc do pokoju upewniłem się, czy nie ma nikogo na korytarzu. Jakoś nie w smak byłoby mi, gdyby nagle ktoś wszedł do środka gdy będę urzeczywistniał swój poroniony, przeprosinowy plan.

Nie tracąc zbędnego czasu zrzuciłem z siebie wszystkie rzeczy i wraz z trampkami wkopałem je pod łóżko, by nie przeszkadzały i nie burzyły harmonii wystroju. No dobra... Ale nie będę stał na baczność w drzwiach i czekał aż Alex tu przyjdzie... Położyłem się na łóżku z głupią nadzieją, że będę wyglądać lepiej niż gdybym stał jak drzewo. Świetnie. Rzeczywiście nie stoję już jak drzewa, ale za to leżę jak kłoda. Naga kłoda.

Boże, jak bardzo nie nadaję się do czegoś takiego... Może jakaś dziwna poza? Naprawdę powinienem dziękować losowi, że mój dzisiejszy klient ani nikt inny nie przyszedł w momencie gdy dziwnie wyginałem się na łóżku i podpierałem głowę o różne części ciała. Ja chyba naprawdę mam nie po kolei w głowie.
Chcąc żeby Alex nie padł ze śmiechu, gdy już tu wejdzie, postanowiłem położyć się na brzuchu i podeprzeć głowę na dłoniach, a nogi zgięte w kolanach unieść i machać nimi powoli.

W przekonaniu, że wyglądam jak aniołek na chmurce, wpatrywałem się zacięcie w drzwi licząc, że wytrzymam bez obrócenia się na plecy. Chyba miałem dziś jakiś szczęśliwy dzień, ponieważ klamka poruszyła się w dość szybkim czasie. Chwilę później sylwetka Alexa przekroczyła próg.

-Hej. -mruknąłem uśmiechając się w jego kierunku.

Wyraźnie zaskoczony tym jak mnie zastał podszedł do mnie z rosnącym uśmiechem i pochylił się nad moją głową.

-Witaj diabełku. -cmoknął mnie lekko w ust. -Kontynuując naszą alkoholową tradycję postanowiłem przynieść dzisiaj miód pitny, ale kiedy tak patrzę na ciebie nie wiem, czy w ogóle będę w stanie otworzyć dzisiaj tę butelkę. -nie odrywając ode mnie zadowolonego wzroku odstawił alkohol na stolik nocny i ściągnął z ramion skórzaną kurtkę, którą odrzucił na stojącą z boku małą sofę.

-Z chęcią bym spróbował tego miodu. -spojrzałem z zaciekawieniem na butelkę. -Ale postanowiłem, że dzisiaj ułatwię ci wszystko jak tylko mogę, więc nie musisz przejmować się alkoholem. -poklepałem miejsce obok siebie, które czarnowłosy po chwili zajął siadając i rozpierając ramiona nade mną.

Przekręciłem się na plecy by nie musieć wykręcać szyi, kiedy patrzę na Alexa i położyłem mu dłoń na barku.

-Zmęczony? -przejechałem lekko palcami po jego umięśnionym ramieniu.

-Na pewno dzisiaj nie zasnę. -uśmiechnął się zadziornie i wstał kierując się w stronę szafki, z której wyciągnął niewielkich rozmiarów kieliszki.

Postawił je na szafce nocnej i usiadł na skraju łóżka. Otworzył butelkę z pitnym miodem i nalał po połowie do każdego kieliszka. Kiedy odstawiał alkohol spojrzał nagle na mnie z małym błyskiem w oku. Schylił się lekko ściągając z siebie koszulkę i rzucił ją w ślady kurtki.

-Chodź do mnie. -poklepał swoje udo nie przestając wpatrywać się we mnie.

Usiadłem na jego kolanach i położyłem mu rękę na karku. Czasami nadal się dziwię z jaką lekkością przychodzi mi robienie takich rzeczy... nigdy nie spodziewałbym się tego po sobie.

-Dzisiaj ci nie odpuszczę. -mruknął muskając nosem kontur mojej żuchwy. -Może jednak cię upiję? -szepnął prosto w moje ucho.

Przez jego oddech owiewający mój kark przeszedł mnie lekki dreszcz. O nie. Zaczynam się podniecać. Chcąc nie chcąc muszę przyznać, że na spotkania z Alexem idę o wiele chętniej niż do innych klientów... Po prostu go lubię.

-A jak będę mieć kaca? -zachichotałem w jego włosy ponieważ ustami połaskotał mnie po obojczyku.

Nagle wstał przytrzymując mnie w pasie i obrócił mnie w stronę łóżka. Nie wypuszczając mnie z objęć położył mnie na nim plecami i zrównał się swoją twarzą z moją.

-Kac to dziś najmniejsze z twoich zmartwień. -zahaczył zębami o moją szyję lekko ją podgryzając.

-Zjesz mnie? -zaśmiałem się gładząc dłonią jego umięśnione plecy.

-Skąd wiesz? -chwycił jeden z kieliszków i wylał odrobinę miodu na mój brzuch.

Pod wpływem mojego śmiechu i ruchów brzucha jakie przy tym robiłem średnio gęsty płyn spłynął niemal w całości do pępka i na boki.

-Oh jakiś ty bezwstydny, Yuuki... chcesz, żebym zlizał to z całego ciebie? -przesunął palcem po moich żebrach rozmazując miód na moim ciele jeszcze bardziej.

-A co, jeśli właśnie tego chcę? -spojrzałem na niego spod lekko przymkniętych oczu.

-Czy ja przypadkiem nie pomyliłem pokojów? -czarnowłosy zaśmiał się trącając nosem o mój nos. -Gdy tylko tu wszedłem, cały czas mnie kusisz. Cóż to za zmiana?

-Psujesz nastrój. -mruknąłem marszcząc brwi w grymasie niezadowolenia.

-Wybacz diabełku. Już go naprawiam. -ze śmiechem zatopił swoje usta w moim brzuchu zlizując powoli lepki płyn.

Kiedy dotarł do największych pokładów miodu na moim brzuchu, a mianowicie do pępka, uniosłem lekko głowę i spojrzałem na niego z grymasem na twarzy.

-Też chcę spróbować.

Z zadziornym spojrzeniem zassał się mocniej na moim pępku i chwilę później uniósł się wyżej. Rozwarł swoimi ustami moje i delikatnie przelał resztkę miodu na mój język. Oh cholera... nawet nie wiem czy zaczęło robić mi się gorąco od tej odrobiny słodkiego alkoholu czy raczej od tego, jak sprawny język posiadał Alex. W każdym razie, nie będzie to zmarnowany wieczór.

Nie mogąc się oderwać od latynosa przejechałem paznokciami wzdłuż jego kręgosłupa wywołując tym samym jego cichy pomruk. Czyżby miał wrażliwe plecy...? Chcąc upewnić się czy mam rację powtórzyłem gest raz jeszcze znowu wyrywając z jego ust ten sam dźwięk. W odpowiedzi przygryzł nieco mocniej moją dolną wargę.

-Drażnisz się ze mną? -oderwał się od moich ust dając mi chwilę wytchnienia.

-Możliwe. -posłałem mu równie zadziorny uśmiech jak ten jego, którym dzisiaj mnie obdarza.

Wychylił się mocniej by sięgnąć do stolika nocnego po prezerwatywę i żel nawilżający. Nie przedłużając tej chwili jeszcze bardziej, zarzucił sobie moje nogi na ramiona i wycisnął na swoje palce znaczną ilość lubrykantu. Spoglądając mi prosto w oczy i przykładając usta do mojego uda wsunął we mnie pierwszy palec. Cholera, on naprawdę potrafi wyglądać nieprzyzwoicie nawet kiedy robi coś takiego. W sumie powinienem powiedzieć „zwłaszcza kiedy robi coś takiego”.

Seks z Alexem zawsze był dla mnie w pewien sposób odprężający. Nigdy nie chciał, żebym specjalnie się wysilał, nie miał też dziwacznych pomysłów jak niektórzy. Mimo, że był delikatny i spokojny, to zdecydowanie nie brakowało mu dokładności. Każdy jego powolny ruch miał mocny efekt. Najwyraźniej wiedział co zrobić, żeby jednocześnie zaspokoić nas obu. Chociaż szczerze powiedziawszy, ja nie potrzebowałem wiele.

Niektórzy klienci od razu po stosunku zmywali się stąd jak najszybciej. Czasami było tak nawet i lepiej, na niektórych zboczeńców nie miałem ochoty patrzeć dłużej niż muszę. Ale Alex zostaje zawsze. Właśnie tak jak teraz. Leżąc obok mnie pił właśnie trzeci kieliszek miodu i bawił się moimi włosami.

Czasami boję się, że przestanie przychodzić. Że znajdzie sobie kogoś innego, albo że coś mu się stanie. Nie chciałbym, żeby skończyły się jego cotygodniowe wizyty. Naprawdę bym tego nie chciał.

-I co o tym sądzisz? -przyjrzał się trzymanemu w dłoni alkoholowi.

-W sumie... smakuje jak wódka z miodem.

Zaśmiał się roztrzepując mi mocniej włosy i odstawił kieliszek na stolik.

-Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. -objął mnie swoimi ramionami i przytulił do klatki piersiowej. -Niestety, muszę też już się zbierać. -cmoknął mnie lekko w usta i wstał z łóżka prawdopodobnie chcąc poszukać swoich ubrań.

-Będziesz za tydzień? -złapałem go za dłoń przytrzymując w miejscu.

Nieco zaskoczony spojrzał na swoją dłoń w moim uścisku i chwilę później przeniósł wzrok na mnie. Przyglądając się mojej zaciętej minie pochylił się nade mną i ucałował mnie delikatnie w czoło.

-Oczywiście.

wtorek, 22 listopada 2016

Rozdział 32 - Stracony

Jak ja bym chciała mieć o wiele więcej czasu na pisanie... Tyle pomysłów, tyle weny, a tak cholernie mało czasu. Frustrujące. 
I w ogóle, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że Yuuki wyląduje w burdelu, padłabym ze śmiechu. Nie mam zielonego pojęcia, jak ja go tam wpakowałam. 

Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie w 2013 roku byłam jeszcze w liceum, a wiek postaci Straconego oscylował właśnie mniej więcej wokół moich własnych lat. Mam na myśli między innymi Blaise'a, który według mojego magicznego konspektu (coby się Sabate zbytnio w faktach nie gubiła) miał mieć osiemnaście lat. Ale latka lecą, nie tylko w kalendarzu ale również na moim liczniku, a przez to jak bardzo często wstawiam kolejne rozdziały (tak, to sarkazm) bohaterowie zbytnio nie mieli okazji się postarzeć. I przez to jakoś zaczynam "oddalać" się od Straconego. Kiedyś Jared, który miał mieć jakoś 22 lata wydawał mi się starym dziadem, a teraz kręci mi się tylko łza w oku, że przyjdzie mi być starą babcią według tego rozumowania. 
Więc Sabate stwierdziła, kobieto, ogarnij dupsko, trzeba coś z tym zrobić, żeby się z opowiadankiem znowu mentalnie połączyć. To dlatego w poprzednim rozdziale postanowiłam w końcu jakoś wspomnieć o wieku chociażby Yuukiego, bo te szesnaście lat jak dla niego wydawało mi się zdecydowanie za mało... Ale nie znaczy to, że jeśli ktoś z Was ma właśnie lat szesnaście czy nawet mniej (nie oszukujmy się łobuzy moje, nie wszyscy jesteście 18+, wiem to z doświadczenia :D) to wtedy jesteście jacyś gorsi... wręcz przeciwnie. Skoro już piszę te wstępniakowe wypociny których większość z Was nie przeczyta, to chciałabym, żebyście cieszyli się jeszcze dzieciństwem. Tak do cholery, dzieciństwem, bo ja do dzisiaj uważam się po prostu za dzieciaka. Po prostu się cieszcie tym, że jeszcze nie macie strasznej liczby 2 z przodu, że otoczenie nie wymaga od Was wiecznej powagi, narzekajcie na szkołę ile wlezie, bądźcie kreatywni aż do przesady, bawcie się ze znajomymi, kombinujcie ze swoim wyglądem, szukajcie wielu pasji... ale nie udawajcie dorosłych, wręcz o to błagam. Sama nie czuję się dorosła, ale w końcu zaczyna się wymagać ode mnie bym tak się zachowywała. Więc póki możecie, dopóki nikt nie chce, żebyście dorosłymi naprawdę byli, nie róbcie tego. 

Szczenięce lata są zajebiste. 




Chaos i zamęt. Obserwując ze szczytu schodów lobby tylko te dwa słowa przychodziły mi do głowy. Po wyjściu Alexa nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie miałem najmniejszej ochoty po prostu iść do swojego pokoju i zapomnieć o wszystkim co zobaczyłem. Wspiąłem się jednak po schodach i usiadłem na ich najwyższym stopniu, dzięki czemu miałem dobry widok na wszystko co działo się na dole.

Zoey biegająca ze łzami po różnych pomieszczeniach, Jared w pośpiechu wybiegający z budynku, by po chwili wrócić z jakimś wymuskanym mężczyzną w blond włosach. Swoją drogą, jego twarz wydała mi się jakaś taka znajoma... Ah, hollywoodzki doktorek, Cole zabrał mnie do niego na samym początku, gdy tu trafiłem. Kiedy Jared zaprowadził go do części, w której przyjmowani są klienci, w lobby zrobiło się przeraźliwie cicho. Nikt stamtąd już nie wybiegał, nie było słychać trzaskania drzwiami czy głośnych rozmów. Cisza. Jakby ktoś umarł.

Boże, Yuuki!

Zdegustowany własnym myśleniem podniosłem się ze stopnia i z niechęcią ruszyłem w stronę swojego pokoju. Cole nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył mnie sterczącego u szczytu schodów. Jednak gdy zamknąłem za sobą drzwi w pokoju, usiadłem na łóżku i spojrzałem przed siebie, wówczas zrobiło mi się nagle przeraźliwie smutno. Nie mogąc się powstrzymać, z cisnącymi się do oczu łzami, położyłem się obejmując ciasno poduszkę.

Dlaczego jest mi tak cholernie przykro? Aż tak wstrząsnął mną ten widok? Czy może to dlatego, że jest mi po prostu smutno z powodu Blaise'a?
Mimo, że czas który spędziłem pod skrzydłami Cole'a nie był jakoś niesamowicie długi i nie miałem zbyt dużo okazji by spędzić z białowłosym wielu chwil, zdążyłem polubić go w pewien sposób. Gdy przebywaliśmy razem ze sobą, nie krępowaliśmy się wzajemnie pytaniami, w szczególności Blaise. Nie pytał mnie o nic. Mimo, że nie rozmawialiśmy za dużo i większość czasu spędzaliśmy w ciszy, to w tym milczeniu było czuć wzajemną sympatię. Małe, nieme wsparcie.

Dlaczego ktoś tak dotkliwie go skrzywdził? Jego plecy, te rany nie były małymi, nieszkodliwymi przecięciami... Gdy tylko o nich pomyślę od razu przypomina mi się co robił mi kiedyś ten psychol... Ale nigdy krew nie lała się ze mnie tak, jak z tych ran. Mdli mnie na samo wspomnienie.
Dlaczego do tego doszło? Przecież Cole nie pozwoliłby żadnemu klientowi na coś takiego... prawda?

Zmęczony niezbyt miłymi wrażeniami i przybity z powodu Blaise'a nakryłem się kołdrą nie zawracając sobie głowy jakimś głupim prysznicem czy choćby zrzuceniem z siebie ciuchów. Zakopując się w bezpiecznych objęciach pościeli zamknąłem oczy jak najmocniej tylko potrafiłem z obietnicą, że nie będę myśleć o niczym innym jak tylko o tym, żeby w końcu zasnąć.

Niestety mimo moich starań budziłem się co jakiś czas nie mogąc pogrążyć się we śnie raz, a porządnie. Dodatkowo wczesnym ranem brzuch niemiłosiernie przypominający o braku kolacji poprzedniego dnia, nie dawał mi chwili wytchnienia. No tak... z tego wszystkiego zapomniałem o czymś tak trywialnym jak jedzenie... a szczerze powiedziawszy, nadal nie mogę się przyzwyczaić do regularnych posiłków w takiej ilości.

Która godzina? Czy śniadanie będzie już gotowe? Gdyby nie fakt, że nigdy w samej kuchni nie byłem, mógłbym sam zrobić sobie do jedzenia chociażby kanapkę... Ale najpierw, powinienem doprowadzić się do porządku.

Z przeświadczeniem, że zaczynam cuchnąć wygrzebałem się ze swojego schronienia zwanego kołdrą i zaszyłem się w łazience po drodze zrzucając z siebie wczorajsze ciuchy. Później je posprzątam.
Stanąłem pod prysznicem i odkręciłem gorącą wodę. Chłonąc jej ciepło i ignorując coraz bardziej piekące mnie plecy przyłożyłem czoło do zimnych płytek ściany.

Dlaczego nigdzie nie może być spokojnie? Ciągle coś się dzieje, wszystko się zmienia. Czy naprawdę nic nigdy nie będzie takie samo na zawsze? Wydawało mi się, że w tym miejscu wszystko ma swój porządek i ład, każdy działa według ustalonych reguł i nie myśli nawet, żeby je zmieniać. Zamęt spowodowany tym co się dzisiaj stało nie rozejdzie się bez echa. Mam dziwne wrażenie, że nie skończy się na tym. Coś drastycznie się zmieni.

W jadalni już na progu powitał mnie promienny uśmiech jednej z krzątających się tu kucharek, które szykowały śniadanie. Rany... przecież nie musi obsługiwać nas tyle osób...
Z niemiłym poczuciem winy zachęcony do częstowania się szykowanym jedzeniem usiadłem w końcu przy stole zerkając na zegar wiszący nad wejściem. No tak... jest jeszcze wcześnie, nie dziwię się, że jeszcze nikogo tu nie ma oprócz mnie. Zresztą pewnie i tak wszyscy wiedzą już co się stało.

Poza tym gdy tu szedłem zerknąłem na grafik chcąc upewnić się, czy mam dziś jakiegoś klienta, ale... nie był jeszcze zmieniony. Co oznacza, że Cole musi być teraz z Blaisem... pewnie zabrali go stąd. Ale co z dniem dzisiejszym? Nie sądzę, żeby Cole zostawił wszystko samopas. Jest zresztą jeszcze bardzo wcześnie, wszystko może się jeszcze zmienić.

Z zaspokojonym żołądkiem udałem się do swojego pokoju, lecz zanim tam dotarłem wybrałem losowo jedną z książek stojących na obszernym regale w salonie. Kurczowo ściskając ją w dłoni zamknąłem za sobą drzwi do pokoju i rzuciłem się z nią na łóżko. Po wstępnych oględzinach okazało się, że wybrałem jakiś kryminał nieznanego mi autora. Cóż, miejmy nadzieję, że pochłonie mi dużo czasu. Nienawidzę tych chwil, kiedy nie mam żadnego klienta i jedyną opcją jest przesiedzenie dnia samemu w pokoju. Nie przepadam za bardzo za siedzeniem w zatłoczonym, głośnym salonie, gdzie kakofonia śmiechu i irytujących dźwięków jest tam na porządku dziennym. Chyba, że w salonie jest tylko Blaise. To zmienia postać rzeczy.

Gdzieś prawie w połowie książki, która ku mojemu zaskoczeniu wciągnęła mnie bardziej niż chciałem, usłyszałem ciche pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. Podniosłem swój ciężki tyłek z łóżka i otworzyłem je, zastając za nimi Cole'a. Oh... w końcu coś się wyjaśni.

-Nie przeszkadzam ci? -z ciepłym uśmiechem delikatnie, acz stanowczo wszedł do pokoju odsuwając mnie na bok.

Zbity z tropu jego zdecydowaniem, które naprawdę rzadko widuję, pokiwałem przecząco głową i zamknąłem za nim drzwi.

-Nie, oczywiście, że nie...

-Z Blaisem już wszystko w porządku, zostanie jeszcze na trochę w klinice Seana. -posłał mi pokrzepiający uśmiech kładąc dłoń na moim ramieniu. -Nie martw się o niego.

Ah, więc to tak miał na imię ten wymuskany doktorek... No i z Blaisem jest okej... mam nadzieję.

-Coś cię trapi?

Czy coś mnie trapi...? Oczywiście do cholery! Wszystko!

-Dlaczego w ogóle Blaise... dlaczego on... -podrapałem się po ramieniu nie za bardzo wiedząc jak delikatnie to ująć.

-Jeden z jego klientów od dłuższego czasu był bardzo agresywny w stosunku do niego... -Cole zmarszczył nagle brwi z wyraźnym zdenerwowaniem. -Oczywiście niczego mi nie powiedział... pewnie dlatego był ostatnio jeszcze bardziej wycofany i milczący. Ah, dlaczego on zawsze musi dusić wszystko w sobie? -mężczyzna spojrzał na mnie ze sfrustrowaniem jakby szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. -Przepraszam, nie chcę obarczać cię niepotrzebnymi problemami.

-Więc... co z tym klientem?

-Uwierz mi, że nie ujdzie mu to na sucho. -mruknął cicho z wyrazem twarzy, którego nigdy jeszcze u niego nie widziałem. I bynajmniej tego nie żałuję, bo zaczynam się go bać. -No ale życie toczy się dalej, trzeba wrócić do naszej uwielbianej rutyny. -Cole klasnął nagle w dłonie z wyraźnym rozpogodzeniem, podskoczyłem lekko w popłochu. Nie nadążam za jego wahaniami nastrojów.

-Będę mieć dzisiaj klienta?

-Właśnie między innymi z tym do ciebie przychodzę... -poprowadził mnie w stronę łóżka wskazując na nie bym usiadł, a sam odsunął krzesło od biurka i usiadł na nim naprzeciwko mnie. -Widzisz, na jakiś czas chcę zdjąć z Blaise'a wszystkie obowiązki, ale jednocześnie nie mam innego wyjścia, jak obarczyć nimi ciebie. Naprawdę nie chcę, żebyś miał zbyt dużo na głowie, ale...

-Nie szkodzi. -przerwałem mu nieco podniesiony na duchu. Przynajmniej nie będę siedział bezczynnie.

-Oh, to dobrze. Oczywiście nie martw się, nie zrzucę na ciebie nagle masy osób, na jakiś czas po prostu ograniczę liczbę ludzi przewijających się przez nasze progi. Ale dzisiaj niestety muszę wstawić do twojego grafiku dwie osoby... nie masz nic przeciwko?

-Nie, naprawdę.

-Cieszę się. -uśmiechnął się pokrzepiająco i westchnął po chwili przeciągle. -...i chciałem też zapytać cię o twojego ostatniego klienta.

Nagle mój radosny nastrój z otrzymanego na dziś zajęcia prysł jak bańka mydlana. Coś zaczęło mi się nie zgadzać. Dlaczego nagle o to pyta?

-Masz na myśli Alexa? Zrobiłem coś nie tak?

-Nie, nie... mam na myśli tego w trochę dłuższych, lekko rudawych włosach. Wiesz o kogo mi chodzi?

Słysząc pytanie zadanie przez Cole'a trybiki w mojej głowie wskoczyły na najwyższe obroty. O kim on mówi? Chodzi mu o tego klienta, w zamian za którego zastałem w pokoju tylko kopertę? Nikt inny nie przychodzi mi na myśl... Czy to możliwe, że to właśnie ten facet przyniósł kopertę? Zresztą... skąd ja mam to wiedzieć? Przecież nie wiem jak wyglądał bo go nie widziałem! Ale skąd Cole wie jak wyglądał? Dlaczego w ogóle o to pyta? Coś jest nie w porządku. Ale najważniejsze... Przecież nic mu nie powiedziałem o kopercie... Podejrzewa coś?

-Ah, tak, już pamiętam. Więc co w związku z nim? -cholera, cholera, zaraz się w coś wkopię.

Widząc jak na twarz Cole'a wpełza grymas niezadowolenia wiedziałem, że właśnie wbiłem sobie gwóźdź do trumny.

-Ciekawe... bo kamery w lobby pokazują, że nie mieliście szansy spotkać się nawet przez chwilę. Zaraz po tym jak przyszedł, wyszedł w pośpiechu, kiedy Zoey na moment zniknęła, a ty wszedłeś do pokoju dopiero kilka minut później... i w przeciwieństwie do niego, siedziałeś tam znacznie dłużej. Sądzę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia, Yuuki.

Cholera... nie pomyślałbym nigdy o kamerach. Przecież to takie oczywiste. I nie powinienem go okłamywać i nic zatajać przed nim. Jednak powinienem pójść od razu z tym wszystkim do Cole'a. Nie chcę, żeby mi nie ufał.

Nie chcąc dłużej robić z siebie głupka wstałem i podszedłem do szafy z zamiarem odsunięcia jej od ściany. Kiedy to zrobiłem, wyciągnąłem zza niej pogniecioną kopertę z przeklętą kartką w środku.

-Leżała na łóżku w pokoju kiedy tam wszedłem. -podałem mu kopertę, którą zaraz pośpiesznie otworzył. -Zostałem w pokoju, bo bałem się, że nikogo już do mnie nie przydzielisz... Nie chciałem, żebyś pomyślał, że to przeze mnie wyszedł tak szybko i nie chciałem pokazywać ci tego... -wskazałem brodą na trzymaną przez niego kopertę. -...bo prawdopodobnie ograniczyłbyś mi kontakt z jakimikolwiek klientami.

Kiedy patrzyłem jak analizuje to, co kryła pognieciona przeze mnie kartka, wiedziałem, że jego rosnąca złość zaraz wyjdzie na zewnątrz. Jestem skończonym idiotą.

-A to drań... -mruknął cicho pod nosem wkładając z powrotem kartkę do koperty. -Dzwoniłeś? -spojrzał na mnie wzrokiem, któremu nie można było się sprzeciwić.

-Nie. -Przecież i tak nie miałbym z czego...

-Powinieneś przyjść z tym od razu do mnie. -wsadził kopertę do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i spojrzał na mnie chłodno.

-Wiem... naprawdę przepraszam. -opuściłem lekko głowę zawiedziony swoją własną głupotą.

Bo przecież jak mogłem się spodziewać, że ktoś taki jak Cole nie będzie wiedział co dzieje się pod jego własnym dachem? Mimo chaosu jaki wywołała sprawa z Blaisem on nadal sprawuje piecze nad wszystkim. Trochę to przerażające... Jak mogłem na podstawie braku grafiku na dzień dzisiejszy stwierdzić, że ten mężczyzna choć na moment był wytrącony z równowagi i że jego uporządkowane życie zostało zmącone... To aż głupie.

-Ukrywasz coś jeszcze przede mną?

-Nie... przepraszam. -spojrzałem na niego ze szczerą skruchą.

Chyba się zaraz poryczę z własnej głupoty. Nie chcę, żeby Cole był teraz ciągle podejrzliwy w stosunku do mnie i po prostu gniewał się na mnie. Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Po prostu... właśnie, co ja chciałem tym osiągnąć?

-Więc wybaczam ci to małe potknięcie. -uśmiechnął się nagle ciepło i wyciągnął dłoń w moim kierunku, żeby zmierzwić mi włosy. -Nie zrozum mnie źle, nie gniewam się na ciebie, Yuuki. Po prostu nie chcę żadnych tajemnic i niedomówień, w szczególności jeśli chodzi o osobę taką jak Eric... -skrzywiłem się słysząc imię padające z jego ust. -Po nim można spodziewać się wiele, nie chcę, żeby w jakiś sposób zaszkodził ci jeszcze bardziej, rozumiesz to prawda?

-Rozumiem. -przytaknąłem mu kiwając dodatkowo głową w geście zrozumienia. -Naprawdę jest mi głupio i przykro... przepraszam.

-Nie musisz przepraszać, Yuuki, po prostu nie rób tak więcej, zgoda?

-Zgoda.

-No to świetnie. -z uśmiechem położył mi dłoń na ramieniu i wstał z krzesła podsuwając je z powrotem pod biurko. -Pierwszy klient będzie około godziny dziewiętnastej. Nie spóźnij się. -ruszył w stronę drzwi lecz zatrzymał dłoń na klamce i odwrócił się jeszcze raz w moją stronę. -I pamiętaj, że możesz zawsze do mnie przyjść z jakimikolwiek wątpliwościami.

-Będę pamiętać.

Z trzymającym się na jego twarzy pogodnym uśmiechem Cole wyszedł z pokoju zostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami.
Zdecydowanie zbyt wiele ostatnio się dzieje. Jeszcze trochę i przestanę odnajdywać się w tej zagmatwanej sytuacji.

Ale choćby ściany się waliły, a ON zacząłby otaczać mnie ze wszystkich stron, muszę sobie poradzić. Muszę w końcu wziąć swoje życie we własne ręce. Inaczej nigdy nie wydostanę się z tego świata.
A tego bym nie chciał.

sobota, 29 października 2016

Rozdział 31 - Stracony

Wbiliście właśnie 100 000 wyświetleń, dziękuję Wam najmocniej jak się tylko da.



Dziś jest kolejny dzień. Dobry dzień. Mam klienta, mam zajęcie na jakiś czas...

Boże. Zdecydowanie powinienem przestać cieszyć się, kiedy Cole przydziela mi kogoś, komu muszę oddać tyłek. Radość z bycia pukniętym? To nie może być normalne.

Stojąc nagi w łazience w swoim pokoju dokładnie obejrzałem się od góry do dołu. Cóż... Nie jestem już tak niezdrowo wychudzony... i urosłem? To znaczy... mam na myśli, że nie wyglądam już tak bardzo jak dziecko. Może powinienem zacząć ćwiczyć? Nawet ktoś tak szczupły i smukły jak Blaise nie wygląda jak wieszak... Eh, już widzę się robiącego codziennie brzuszki.

Przygładzając lekko włosy wodą zacząłem bawić się w ich układanie. Może by je tak zaczesać do tyłu...? Nie, nie, nie... tak wyglądam strasznie.
Z westchnieniem rozczochrałem je lekko dając sobie spokój z jakimikolwiek próbami zrobienia coś z nimi. Nic nie poradzę, nie podobają mi się takie krótkie... zostaje tylko czekać aż urosną.

Wyszedłem z łazienki i przeczesałem szafę w poszukiwaniu czegoś co mógłbym założyć przed wyjściem do klienta. W końcu z braku laku, wrzucając na siebie czarne spodnie i białą koszulkę z dekoltem w serek, spojrzałem na zegarek i z poirytowaniem zdałem sobie sprawę, że stanie przed lustrem i bawienie się włosami pochłonęło mi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Zakładając trampki niemal w biegu, wypadłem ze swojego pokoju i skierowałem się na dół gdzie Zoey pomachała mi ręką i kazała się pospieszyć.
Świetnie, Cole będzie zły, że się spóźniam... żeby tylko jeszcze bardziej mi nie ograniczał ilości klientów.

Kiedy otwarłem dość gwałtownie drzwi do pokoju, w którym miał być klient odetchnąłem z ulgą nie widząc go w pokoju, co znaczyło, że najwyraźniej był w łazience. Ale...
Drzwi od łazienki były uchylone, a światło zgaszone... mimo to zajrzałem do niej by upewnić się, że klienta naprawdę tu nie ma. Ze skonsternowaniem rozejrzałem się po pokoju nie wiedząc za bardzo co mam w tym momencie ze sobą zrobić, przecież Zoey powiedziała, że już przyszedł... Może powinienem po prostu iść do niej i zapytać czy się nie pomyliła.... Albo poczekać.

Po prostu poczekam.

Nagle kątem oka zarejestrowałem małą, jasną rzecz, która odcinała się na tle czarnej pościeli. Podchodząc bliżej łóżka ze zdziwieniem podniosłem białą kopertę.

Koperta? Co do cholery?

Nie za bardzo będąc pewny czy mogę ją otworzyć obejrzałem ją ze wszystkich stron, bo być może jednak była zaadresowana do kogoś.

Ale skoro nie była podpisana... to dlaczego by jej nie otworzyć?

Moja pospolita ciekawość zaczęła triumfować kiedy zacząłem ostrożnie rozklejać kopertę by wyciągnąć z niej to, co ktoś tam starannie schował. Gdy wsadziłem do niej swoje wścibskie palce wydobyłem z niej zagadkowy kawałek prostokątnej, białej kartki o grubej gramaturze, złożonej na pół. Sam papier był bardzo gładki w dotyku, kiedy muskałem go palcami wydał mi się jakiś taki... luksusowy.

Niepewnie rozłożyłem kartkę by sprawdzić w końcu jakie tajemnice kryje. W pierwszej chwili byłem nieco zawiedziony bardzo małą ilością tekstu jaką znalazłem, lecz w następnym momencie w szoku odrzuciłem kopertę wraz z kartką jakby mnie poparzyła. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w leżący na podłodze papier starając się zanalizować co tu się do cholery dzieje.

Ukucnąłem nad kartką by jeszcze raz upewnić się, że nie mam żadnych pieprzonych zwidów i zasłoniłem od razu usta dłonią by stłumić cisnący się ze mnie jęk rozpaczy. Klękając wyciągnąłem drżącą dłoń w kierunku koperty i podniosłem ją z kartką zbliżając do swoich oczu.

Dupek... co za dupek...

-Kurwa... -przetarłem dłonią oczy, ponieważ łzy zaczęły zamazywać minimalistyczny tekst jaki widniał na tej przeklętej kartce.


Błagam
603 097 3307

                                            Eric

I co on sobie myśli? Że z radością pobiegnę szukać jakiegoś telefonu? Że to wszystko takie proste? Nawet nie muszę go widzieć, żeby znowu zaczął mącić w mojej głowie. Dupek.

Ogarnij się Yuuki, ogarnij do cholery. Beczę z powodu głupiej kartki i kilku literek. Gorzej być nie może.

Czego ON chce jeszcze ode mnie...? Dlaczego wszyscy faceci z jakimi mam do czynienia są tacy skomplikowani? Nawet Alex... Dlaczego ktoś tak młody i przystojny przychodzi to burdelu? Na pewno ma niezłe powodzenie i to nie tylko wśród kobiet... Nie musi wydawać przecież pieniędzy jeśli chciałby się z kimś przespać.

Cholera! Gniotąc kartkę wraz z kopertą miałem ochotę w coś, lub kogoś mocno uderzyć. Boże... Ty czarnowłosy dupku, przestań się w końcu pakować w moje życie ze swoimi brudnymi buciorami! Mam tego dość!

Muszę iść z tym do Cole'a. Nie zostawię tak tego... będzie coraz więcej takich głupich kopert. Nie chcę mieć już do czynienia z tym mężczyzną, nie chcę go ani widzieć, ani słyszeć. Chcę zapomnieć, że istnieje.

Ale jeśli powiem Cole'owi o kopercie i jej zawartości... na bank nie będę mieć już żadnych klientów. Nie chcę siedzieć bezczynnie.

Po prostu odczekam godzinę i wyjdę stąd jakby nic nadprogramowego się nie stało... To takie proste.

* * *

-Strasznie słodkie... ale i dobre. Co to? -z ciekawością przyjrzałem się trzymanemu przez siebie kieliszkowi z kremową, lepką zawartością.

-Likier śmietankowy. Cieszę się, że ci smakuje. -Alex z uśmiechem przyglądał mi się gdy oblizywałem usta. -Wiesz, że im słodszy alkohol, tym łatwiej się upijesz?

-Serio? -spojrzałem z powątpiewaniem w resztę likieru jaki został mi w kieliszku, jakoś nieszczególnie czując się pijanym. -Dlaczego?

-Bo dzięki temu, że jest słodki i nie czujesz tak bardzo alkoholu możesz wypić go o wiele więcej, Yuuki. -zaśmiał się mierzwiąc mi włosy. -Ale nie bój się, po jednym kieliszku nic ci nie będzie.

-Nawet jeśli nigdy dużo nie piłem?

-A nie piłeś? -odstawił swój kieliszek na nocny stolik spoglądając na mnie z lekkim zaskoczeniem.

-No nie... -mruknąłem opuszczając lekko głowę.

-Ile tak właściwie masz lat? -Alex przysunął się bliżej mnie i zaczął powoli ściągać ze mnie koszulkę uważając na likier, który trzymałem w ręce.

Powinienem mieć szesnaście... czy minęły już moje urodziny? Może mam jednak już siedemnaście? Boże! Nawet nie wiem ile czasu już minęło od tego wszystkiego! Straciłem poczucie czasu!

-Alex! -gwałtownie uniosłem się do pionowego siadu i zbliżyłem się do niego. -Co dzisiaj za dzień?!

-Piątek... -zaskoczony złapał mnie za ramiona i przytrzymał stanowczo, żebym nie stracił równowagi.

-Data! Dokładna data! -z desperacją wpatrywałem się w niego z cisnącymi się łzami z niewiadomego mi powodu.

-Czwarty grudnia... Yuuki, nie krzycz. -wyciągnął mi kieliszek z ręki i odstawił na nocny stolik obok swojego.

Ah... ok. Jakoś zarejestrowałem, że jesień, że liście spadając z drzew... ale straciłem poczucie czasu gdzieś o pół roku. Ile czasu minęło odkąd ostatni raz byłem w domu dziecka? Porwali mnie w moje urodziny...

-Siedemnaście lat... mam siedemnaście lat. -szepnąłem z rozpaczą zdając sobie sprawę, że te wszystkie rzeczy dzieją się już półtora roku.

To cholernie okropne. Życie mi ucieka. Mam dość tego świata. Chcę żyć normalnie. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? Dlaczego nie może być po prostu tak jak ja chcę?

-Wszystko w porządku? -poczułem oddech Alexa na czubku swojej głowy.

A on? Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Dlaczego to ja muszę być zawsze ich zabawką? Nie widzą, że to nie jest normalne życie?

-Alex... -zagaiłem cicho wpatrując się w jakiś punkt na jego koszulce byleby na niego nie patrzeć. Gdybym spojrzał, już bym go o to nie zapytał. -Po co przychodzisz... Co ty tu tak naprawdę robisz?

Cisza jaka zapanowała po tym pytaniu jakoś szczególnie mnie nie zaskoczyła. Powiedziałbym raczej, że jakakolwiek odpowiedź byłaby dużym zaskoczeniem... Ale niestety moja cholerna ciekawość dała popalić mi już po raz drugi w tym tygodniu.

Z zażenowania opuściłem lekko głowę pod ciężarem ciszy i gdy już chciałem przeprosić za swoją wścibskość Alex odezwał się.

-A gdybym ja spytał co ty tu robisz? -mruknął nachylając się żeby spojrzeć mi prosto w oczy.

Co JA tu robię...? Przecież to oczywiste... Przez to, że kiedyś mnie... Moment!

Nagle w moim umyśle zapaliła się lampka. Właśnie! Dlaczego nie powiem Alexowi o wszystkim, że zostałem porwany, że to wszystko to czarny rynek, że nie chcę tu być i... i co dalej...? Co by zrobił z tymi informacjami? Policja? Olałby to? A może on zdaje sobie sprawę z tych rzeczy... że nie wszyscy tu są z własnej woli... czy ja w ogóle jestem tu trzymany pod kluczem? Nawet nie próbowałem uciekać... Nigdy nie próbowałem.
I co by się wtedy stało? Wrócę do domu..? Przecież nie mam dokąd i do kogo wracać. To okropne. To tak cholernie okropne i prawdziwe. Jeśli jakimś cudem uda mi się wyrwać z tego świata nie mam dokąd pójść. Nie mam nic, nie skończyłem nawet szkoły, nie mam pieniędzy, miejsca do spania... To straszne.

Co jestem wart?

-Hej... -czarnowłosy uniósł mój podbródek i nakierował na swoją twarz obdarzając mnie przeszywającym spojrzeniem. -Nie myśl tyle o tym. -przejechał delikatnie kciukiem po moim policzku ścierając pojedynczą łzę.

-Nie potrafię. -wydusiłem z siebie rozczulony gestem latynosa.

Nie potrafię niczego. Nie umiem dusić w sobie emocji, nie wiem jak zapanować nad swoim życiem, nie wiem już nic.

-Nie becz Yuuki. -zostałem pociągnięty stanowczo w ramiona mężczyzny. -Nie możesz być taki miękki. -przechylił się w bok nadal mnie trzymając przy swojej piersi i położył się wzdłuż łóżka. -Wiem, że jak chcesz, to potrafisz być twardy.

-Alex, puść... -zaszlochałem w jego koszulkę zły sam na siebie, że pokazałem mu się w takim stanie.

-Nie. Zamknij się i leż. -warknął cicho przytrzymując mnie ramionami przy sobie tak mocno, że nie byłem w stanie się podnieść.

-Nie po to tu przyszedłeś żeby mnie niańczyć...

-Cicho bądź. Innym razem zajmę się twoim tyłkiem.

-Alex...

-Aleś ty upierdliwy, Yuuki.

Pod naciskiem jego ramion i spojrzenia zaprzestałem wszelkich prób uniesienia się do pionu. Z czerwonymi od płaczu oczami leżałem obok niego czując się jak największy głupek i nieudacznik. Znowu. Nic tylko ciągle ryczę. Jeśli moje życie nadal ma polegać na ciągłym użalaniu się nad sobą to długo tak psychicznie nie pociągnę. Tylko dlaczego do cholery nie potrafię zmusić się do jakiegokolwiek działania? Boże, co ze mnie za nieszczęście...

Odliczając minuty ciszy i wyliczając swoje kolejne wady nagle lekkim klepnięciem w pośladek zostałem wyrwany z letargu jaki mnie ogarnął.

-Czas się zbierać.

Czując luz na swoich plecach i brak ogranicznika w postaci ramion Alexa zszedłem z łóżka i poczłapałem po swoją koszulkę, która wcześniej została mi zdjęta. Kątem oka zarejestrowałem latynosa, który stanął przy drzwiach i z delikatnym uśmiechem przyglądał mi się.

-Nie powiesz nikomu...? -zagaiłem spoglądając na niego błagalnie.

-Hmm? O czym? -mrugnął kilka razy chcąc zrozumieć co mam na myśli.

-No... że się poryczałem i sobie nie poużywałeś... -z zażenowaniem wbiłem wzrok w podłogę nie chcąc patrzeć na zanoszącego się śmiechem latynosa.

-Nie, oczywiście, że nikomu nie powiem. -z nadal trzymającym się na jego twarzy radosnym uśmiechem podszedł i pomógł założyć mi koszulkę. -Ale w zamian następnym razem zrobisz dla mnie striptiz. -pstryknął mnie w nos i otworzył drzwi przepuszczając mnie przodem.

Nagle z głębi korytarza do moich uszu dobiegł przeszywający ciszę, kobiecy krzyk. Kiedy wyjrzałem w osłupieniu z pokoju zauważyłem zapłakaną Zoey zakrywającą rękami usta i wbiegających do jakiegoś pokoju Cole'a z Jaredem i jakimś nieznanym mi mężczyzną.

W osłupieniu spojrzałem na Alexa, który bez słowa skinął głową w stronę zamieszania i poszedł sprawdzić co się stało. Bez chwili wahania ruszyłem od razu za nim trzymając się lekko za jego plecami, jakby coś miało zaraz na mnie wyskoczyć i mnie zjeść, a on miał być moją tarczą.

Kiedy doszliśmy do otwartych drzwi drogę przecięła nam Zoey, która w pośpiechu wybiegła do lobby. Nie mogąc wytrzymać faktu, że nie wiem co się dzieje zajrzałem do pokoju. To co zarejestrowałem pierwszym rzutem oka wystarczyło by zmrozić mnie od stóp do czubka głowy.

-Blaise... -mruknąłem niewyraźnie przyglądając się jego nieruchomej sylwetce, nad którą gorączkowo uwijała się dwójka mężczyzn z Jaredem. Nie mogąc oderwać wzroku od lejącej się krwi z pleców białowłosego ruszyłem do przodu jak w amoku.

-Będziesz zawadzać. -dłoń Alexa przytrzymała mnie stanowczo w miejscu i wyrwała z otępienia.

Wściekły na jego brak empatii spojrzałem na niego chcąc zgromić go spojrzeniem i wyrwać się z jego uścisku lecz ten nie przejmując się moim buntowniczym nastawieniem wskazał podbródkiem centrum zamieszania.

Wiodąc za jego wzrokiem z wściekłością na samego siebie odpuściłem sobie jakiekolwiek marne spieszenie z pomocą... Rzeczywiście, było tam już wystarczająco osób, a kolejna na pewno w niczym by nie pomogła.

-Chodźmy stąd. -czarnowłosy pociągnął mnie w stronę wyjścia. -Nie pomożesz, stojąc bezczynnie w drzwiach, a oni wiedzą co robią.

Ze smutkiem spojrzałem ostatni raz na trójkę zajmującą się Blaisem i dałem się poprowadzić Alexowi do lobby gdzie po pocieszających mnie słowach wyszedł z budynku.

Co się tam właśnie do cholery stało?