wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział 2 - Stracony



Rozdział 2


Zimno. Zimno i ciemno. Te odczucia strasznie mnie drażniły. Czułem się strasznie ociężały. To dobry znak. Czuję swoje ciało co oznacza, że żyję. To dobrze, nie spieszy mi się na tamten świat. Nadal miałem zamknięte oczy, mimo to poruszyłem lekko odrętwiałym ciałem. Najwyraźniej leżałem. Mozolnie uchyliłem powieki i od razu rozwarłem je szerzej widząc kogoś nad sobą. Odskoczyłem ciałem w bok lecz nie daleko bo uniemożliwiły mi to łańcuchy przypięte do moich nadgarstków.

-Co jest... -mruknąłem nadal nieco otumaniony.

Z lekkim przestrachem wpatrywałem się w mężczyznę nade mną, który okazał się tym "wybawicielem". On uśmiechnął się kpiąco i odgarnął mi moją białą grzywkę z oczu.

-Nie dotykaj mnie... -jęknąłem odwracając głowę w bok.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Był to mały pokój, beton na podłodze, na ścianach w niektórych miejscach, gdzie odpadł tynk, było widać cegły. Jedynym źródłem światła był mały świetlik umieszczony wysoko na jednej ze ścian. To co mnie najbardziej przerażało w tym pomieszczeniu to te wszystkie "narzędzia tortur". Jakieś wymyślne metalowe stelaże, łańcuchu na ścianach. Boże... gdzie ja jestem. Najmniej podejrzanymi była wielka szafa, natrysk w kącie pokoju oraz strasznie niewygodne łóżko, na którym leżałem przypięty łańcuchami.

Spojrzałem ponownie na mężczyznę i zwątpiłem w swoje bezpieczeństwo jeszcze bardziej.

-Rozkuj mnie. -zażądałem marszcząc brwi.

W odpowiedzi otrzymałem jego wręcz perlisty śmiech. Wstał i zdjął swoją schludnie skrojoną marynarkę rzucając ją na brzeg łóżka.

-Rozkuj mnie! -powtórzyłem podnosząc głos.

Nagle jego spojrzenie zrobiło się lodowate niczym dwa lodowce a ja instynktownie odsunąłem się najdalej jak mogłem. Podszedł do mnie i nachylając się musnął mój roztargany warkocz.

-Nie dotykaj! -krzyknąłem niemal rozpaczliwie odsuwając głowę w bok.

Zaśmiał się widząc moją reakcję i odsunął się nieznacznie ode mnie. Z rozbawieniem podstawił sobie krzesło i siadając na nim tyłem na przód oparł przedramiona na oparciu.

-Porozmawiajmy. -zaproponował nad wyraz spokojnym głosem czarnowłosy.

Milcząc wpatrywałem się w niego jadowitym wzrokiem. Nie mam o czym z nim rozmawiać.

-O widzę zadziorny charakterek, lubię takie przytemperowywać...

Szarpnąłem się cały wściekły i zmrużyłem lekko oczy z bólu. Te kajdany strasznie obcierały mi nadgarstki.

-Oj nie bądź taki... -przekrzywił nieco głowę w bok przypatrując mi się z ciekawością. -O czym by ty z tobą... Imię znam, przeurocze przy okazji... Wiek też... Porwał cię Alister, mieszkałeś w domu dziecka, twoi rodzice.. ah, rodzice... Bardzo przypominasz swoją matkę, była piękna kobietą. Cóż, szkoda że wyszła za twojego ojca, ale nie mnie oceniać... -zacisnąłem pięści cały się gotując. -Hm, wiesz, może to ty zadawaj pytania, słodziaku...

-Nie nazywaj mnie tak! -krzyknąłem już cały gotując się ze złości.

Nagle uderzył mnie z otwartej ręki w policzek a ja jęknąłem cicho z zaskoczenia.

-Nie rozkazuj mi szczeniaku.

-Kim ty w ogóle jesteś i co ja tu robię!? -ponownie podniesionym głosem zażądałem odpowiedzi wpatrując się w niego.

-Ustalmy sobie coś... -spojrzał na zegarek, który miał na ręce i uśmiechnął się z zadowolenia. -Za jakieś dwie minuty prawnie będziesz moją własnością. Będę mógł zrobić z tobą wszystko co będę chciał.

-Co... -wymamrotałem cicho nie rozumiejąc jak to możliwe -Co?! -szarpnąłem się zamykając oczy -Wypuść mnie i przestań chrzanić.

Ponownie dostałem z "liścia" w policzek i otwierając oczy odwróciłem głowę w bok by nie patrzeć na czarnowłosego.

-Cholera... -usłyszałem jak mężczyzna klnie. -Nie jestem sadystą, nie kręci mnie policzkowanie cię co chwilę... Patrz na mnie jak do ciebie mówię! -złapał mnie za podbródek i nakierował moją twarz tak, bym patrzył na niego.

-Boisz się, nieprawdaż? Stąd ten zbulwersowany charakterek... -mruknął puszczając mnie.

O tak, ma rację... Co przy okazji mnie przeraża. Zresztą to oczywiste, że się boję!

-Kim jesteś? -zapytałem cicho dając na razie za wygraną.

-Och, widzę jakieś śladowe ilości współpracy... -zaśmiał się i puścił mi "oczko". -Twoim Panem piesku...

Prychnąłem odwracając wzrok. I co? Może myśli, że dostosuję się do tego?

-Mówiłem już, patrz na mnie jak do ciebie mówię...

Odwróciłem gwałtownie głowę i z palącym wzrokiem spojrzałem na niego.

-Zadowolony? -żachnąłem się.

-Nie pozwalaj sobie...

-Zamknij się! -pokręciłem głową i szarpnąłem łańcuchami. -I wypuść mnie do cholery!

-Ostrzegam cię... -mruknął spokojnym głosem.

-Zamknij się, zamknij! -wykrzyczałem spluwając śliną w jego stronę.

-Chciałem być miły...

Wstał nagle i złapał mnie jedną ręką za gardło, drugą zaś rozpiął szybko krępujące mnie kajdany i podniósł nadal trzymając za szyję. W akcie obrony złapałem dłońmi jego przedramiona i zacisnąłem oczy, z których zaczęły wyciskać się łzy. Rzucił mną nagle na środek pokoju i podszedł do mnie nachylając się. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Za to moja ukazywała czysty strach. Nie, chwila... nie mogę się bać! Muszę być twardy nie dam się złamać... Starłem łzy z twarzy i łypnąłem zaciętym wzrokiem na czarnowłosego.

Ten tylko pokręcił głową ze zdegustowaniem i łapiąc mnie za ramię podniósł do pionu. Nie puszczając mnie mimo mojego szarpania sięgnął jedną ręką w górę i złapał wiszące tam kolejne kajdany na łańcuchach przymocowane do sufitu. Przypiął mi do nich obie ręce i podszedł do szafy. Szarpnąłem się lecz nie było to mądre posunięcie. Metalowe kajdany wrzynały się w moje poranione nadgarstki. Łańcuchy były za krótkie, stałem ledwo na palcach mając wyciągnięte ręce ku górze.

Teraz się bałem, bałem jak cholera... Co on zamierza? Boże... Ratunku, boje się...

Spojrzałem na czarnowłosego, który właśnie wyciągał z szafy nóż i bat. O nie, nie, nie... Niech mi z tym nie podchodzi!

Ponownie się szarpnąłem wywołując ból w nadgarstkach. Nie było mi wcale wygodnie, a fakt, ze ledwo stoję na palcach wcale mi tego nie ułatwiał.

-Przestań się miotać, to bezsensowne szczeniaku... -mruknął mężczyzna podchodząc do mnie.

-Odsuń się! -krzyknąłem rozpaczliwie.

-Nie polepszasz swojej sytuacji...

Nagle zbliżył nóż do mojej piersi i rozciął nim bluzkę, która miałem na sobie. Zastygłem w bezruchu oddychając płytko ze strachu by przypadkiem nóż nie zadrasnął mnie.

-Och, teraz się boisz...

Nie reagując na jego kpinę odwróciłem głowę w bok a ten pozbawiał mnie reszty garderoby.

-Przestań.. Zostaw mnie... -niemal wychlipałem cicho gdy pozbawił mnie spodni. Mnie to wcale nie bawi...

-Poniesiesz konsekwencje swojego zachowania i nie ma zmiłuj. -mruknął znudzony.

Poruszyłem się lekko gdy rozciął moje bokserki i zacisnąłem oczy. Cudnie. Jestem nagi i przypięty jakimiś łańcuchami przed mężczyzna, który mianował się moim panem. Czy może być lepiej?

Nagle poczułem jak coś zimnego jeździ po moich plecach.

-Chciałem być miły, ponieważ jesteś jeszcze dzieckiem... Chciałem stopniowo wszystko wprowadzać... To czy będę delikatny czy bezlitosny zależy tylko od ciebie, zapamiętaj to sobie.

-Dobrze.. -pokiwałem szybko głową nie dopuszczając by z moich oczu popłynęły łzy. -Ale proszę... Wypuść mnie....

-Zawsze to samo... -mruknął zniecierpliwiony. -Jeśli macie otrzymać karę to wielka skrucha i łzy. O nie, nie ze mną te sztuczki.

Nagle usłyszałem świst i chwilę później poczułem silne uderzenie. Zachłysnąłem się powietrzem i zacisnąłem pięści. Nie będę ryczał... nie będę ryczał...

-Zasada numer jeden: Jestem twoim panem, masz mnie szanować i odpowiednio się zwracać. Rozumiesz to?

-Rozumiem... -odpowiedziałem na tyle by usłyszał i zamknąłem oczy starając się powstrzymać łzy.

Nie dam się, nie jemu. Muszę być silny, nie mogę się załamać. Boże... ale boję się... Jestem przerażony!

Kolejne uderzenie spadło na moje plecy a ja wygiąłem się w łuk wypuszczając z ust cichy jęk.

-Zasada numer dwa -zaczął z zadowoleniem czarnowłosy -Każde twoje nieposłuszeństwo czy niedostosowanie się do zasad będzie karane, rozumiesz to?

-Tak... -odpowiedziałem drżącym głosem.

-Cieszy mnie to... -mruknął i uderzył po raz kolejny wywołując u mnie jęk bólu.

Mimo starań po moich policzkach popłynęły łzy. Zagryzłem wargi i nie rozluźniając zaciśniętych dłoni i stóp naiwnie modliłem się o jego litość. Niemiłosiernie piekły mnie już całe plecy, to jest nie do wytrzymania!

-Zasada numer trzy: jesteś mój szczeniaku, robisz co ze chcę, rozumiesz?

Pokiwałem lekko głową bojąc się otworzyć usta. Gdybym się odezwał, rozpłakałbym się na dobre, a nie mam zamiaru pokazywać mu jaki mięczak ze mnie...

Kolejne niespodziewane uderzenie spadło na moje obolałe plecy. Z pomiędzy moich warg wyrwał się jęk.

-Odpowiedz. -rozkazał mi czarnowłosy.

-Rozumiem... -wycisnąłem z siebie cicho drżąc cały.

-Nie słyszałem! -ponownie usłyszałem świst i poczułem uderzenie, które ostatecznie spowodowało mój szloch.

-Zrozumiałem... -odpowiedziałem głośniej lecz w połowie załamał mi się głos i rozpłakałem się niczym małe dziecko.

Miałem wrażenia, jakby skóra odchodziła mi z pleców. Opuściłem głowę i nie otwierając oczu z płytkim oddechem chlipałem cicho. Poczułem nagle jak mężczyzna chwyta jedną ręką mój podbródek i unosi moją głowę.

-Otwórz oczy i spójrz na mnie. -usłyszałem ciche, lecz stanowcze polecenie.

Chcąc uchronić się przed kolejnymi, bolesnymi uderzeniami uchyliłem powoli powieki lecz rozbieganym wzrokiem starałem się uciec od jego twarzy patrząc wszędzie tylko nie na niego.

-Spójrz na mnie. -powtórzył spokojnie czekając aż wykonam jego polecenie.

Na przekór sobie spojrzałem w końcu na niego, lecz widząc jego beznamiętną twarz, jakby nic się nie stało, jakby to było zwykłe picie herbatki poczułem się jeszcze mniejszy. Zniszczony i pokonany.

Opuściłem wzrok nie mogąc dalej patrzeć na czarnowłosego. To dobija...

-Dostałeś zaledwie parę razy a już się popłakałeś z bólu... -zaczął mężczyzna z wyraźnym rozbawieniem.

Czego on jeszcze chce? Bardziej mnie upokorzyć? Zdeptać mnie?

-Bardzo wrażliwy okaz mi się trafił... -zachichotał i starł mi kciukiem łzy.

-Po co to robisz... -zapytałem cicho drżącym głosem -Dlaczego ja tu w ogóle jestem?

-Och... tylko mi się tu nie załamuj... nie pora na to... -zachichotał puszczając moją twarz -Cóż, pytania mogłeś zadawać wcześniej, ale znaj moje dobre, skamieniałe serducho... -posłał mi uroczy uśmiech i sięgnął do kajdan na których prawie że wisiałem. Odpiął je i gdyby nie wysunięta przez niego ręką zaryłbym twarzą w tą brudną, betonową podłogę.

Miałem ochotę ponownie się rozpłakać czując tę ulgę. Nie dość, że czułem, jakby skóra na moich plecach odchodziła płatami to nadgarstki i naciągnięte barki również dawał o sobie znać.

Chwycił mnie i tak, jakbym nic nie ważył, podniósł i posadził na łóżku, a sam usiadł obok.

-Więc, co byś chciał wiedzieć? -zaczął z nienagannym uśmiechem od którego zaczęło mnie już mdlić.

-Dlaczego ja tu jestem? -z

apytałem niepewnie.

-Cóż, po porwaniu i tak czekała cię śmierć, powinieneś mi podziękować, że cię stamtąd zabrałem... A jesteś tu z racji na mój... nazwijmy to zawodem, z racji na mój zawód.

-Wiec... Wiec czym się zajmujesz? -nie wiem czy chce to wiedzieć.

-Handlem żywym towarem i tresowaniem takich nieokrzesanych szczeniaków jak ty -wypalił nie przestając się uśmiechać.

Wyrwał mi się cichy jęk i opuściłem bezradnie ramiona. Czyli co? Będzie jeszcze gorzej? Sprzeda mnie potem? Nie, gorzej być nie może...

Wstał nagle i ruszył w stronę drzwi zabierając swoją marynarkę. Właśnie...

-Ubrania... Dostanę jakieś ubrania? -zapytałem zanim wyszedł z pomieszczenia.

-Och, oczywiście że nie, nie po to cię rozbierałem. -z uroczym uśmiechem zniknął za metalowymi drzwiami.

Kiedy szczęk zamka rozszedł się po pokoju z szlochem opadłem na łóżko.

Jak ja tu przetrwam, skoro to dopiero początek? Tak jak w tym momencie, nigdy tak bardzo nie pragnąłem wrócić tam, skąd z nienawiścią wychodziłem każdego ranka.

Ja tu nie wytrzymam... Muszę coś zrobić, by stąd uciec... choćbym nie wiem co.

Złapałem swój warkocz i zwijając się w kłębek zacząłem go głaskać desperacko. Nie wiem jak mam tu nie zwariować, a wiem, że będzie gorzej...


Zapraszam do komentowania ^.^

czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 1 - Stracony



Prolog


-Nie oddam wam go! –rozpaczliwy, kobiecy krzyk przedarł się przez nocną ciszę i trzaskające płomienie. Klęczała przed trzema barczystymi mężczyznami a za nią płonął jej ukochany dom na przedmieściach. Jej prawie że srebrne włosy zakrywały twarz oraz coś, co usilnie starała się ochronić w swoich ramionach.

-Stark, pośpiesz się. Zaraz będą gliny i straż. –odezwał się jeden z oprawców.

Ten, do którego były skierowane te słowa z irytującym uśmieszkiem podszedł do kobiety i wyciągnął zza paska od spodni pistolet po czym wycelował go prosto w głowę srebrnowłosej.

-Skoro po dobroci się nie da. -mruknął z nieznikającym uśmiechem.

-Nieee…! –nagle krzyk kobiety został przerwany przez ogłuszający wystrzał, a ta osunęła się na ziemię. Z zawiniątka, które tak starała się ochronić wydobył się cichy płacz.


Rozdział 1

-Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę was wszystkich! -wybiegłem z budynku trzaskając drzwiami i machając środkowymi palcami w okna.

Z pogardą w ochach odwróciłem się na pięcie i zarzucając plecak, gotując się ze złości ruszyłem w stronę szkoły, której tak na marginesie również nienawidzę.

Dzień jak każdy inny. Z małym wyjątkiem. Dziś są moje 16 urodziny. Jakoś nie wywołuje to u mnie wielkiej euforii… Tak, dzień jak co dzień…

Odwróciłem się by popatrzeć na mój „dom”, z którego przed chwilą wyszedłem, a konkretniej dom dziecka. Z niesmakiem kopnąłem jakąś puszkę leżącą na chodniku i przyspieszyłem krok by być jak najdalej od tego miejsca.

Dobrze, oświecę więc was i się przedstawię. Yanagi Yuuki do usług. Hmm, nie lubię jednak swojego imienia, jest zbyt dziewczęce według mnie. Podobno ma oznaczać porę roku, w której się urodziłem, padał śnieg, lecz to nadal zbyt mały powód by dawać mi tak mało męskie imię…

Jak już pewnie się zorientowaliście mieszkam w domu dziecka. Z tego co mi powiedział ojciec wiem, że moja matka zmarła przy porodzie. Dlaczego mieszkam tam skoro mam ojca? No cóż, gdy miałem 6 lat zginął w wypadku samochodowym. Smutne, nieprawdaż? Tak oto ten przeklęty przytułek stał się moim domem.

Zatrzymałem się przed jakąś sklepową wystawą i przyjrzałem się swojemu odbiciu. Jestem o wiele za niski. 159? Proszę was… przy moich niecałych 50 kilo jestem drobniejszy od dziewczyn. Jestem za chudy. I nie jest to efekt niedożywienia tylko raczej problemem z przybieraniem masy mięśniowej. Prawie że zero mięśni… Cholera, wyglądam jak baba! A moje włosy raczej nie pomagają mi w byciu bardziej męskim. Niemalże białe, zaplecione w warkocz, który sięga za moje pośladki. Odgarnąłem grzywkę z oczu i przyjrzałem się swoim jasnoniebieskim oczom. Nie. Zero męskości.

Ruszyłem dalej i musnąłem palcami mój długi warkocz. Dlaczego ich nie zetnę, skoro mi przeszkadzają? Hmm, to trochę skomplikowane. Są właściwie jedyną pamiątką jaką mam po rodzicach. Gdy byłem mały i zbuntowałem się żądając wizyty u fryzjera mój ojciec klęknął przede mną i zaczął płakać. Byłem mały, niezbyt rozumiałem o co chodzi, lecz ze zdjęć jakie miał mój rodziciel wydedukowałem, że przypominam mu matkę. Mam włosy właśnie po niej. Od tamtego momentu podcinam tylko grzywkę, reszta jest zbyt cenna…

Nigdy nie obwiniałem moich rodziców, że mnie tak zostawili. To nie jest ich wina. Najwyraźniej tak miało być… Mimo to w chwilach słabości i totalnego załamania jestem wstanie przepłakać wiele nocy. A jednak chcę być silny. Chce potrafić dać sobie ze wszystkim radę. Być niezależnym i wolnym. Czy to tak dużo? Nie mam wygórowanych marzeń. Tylko to…

Nagle drogę zajechała mi czarna furgonetka więc by nie trafić pod jej koła odskoczyłem do tyłu przewracając się. Zakląłem siarczyście pod nosem i nawet nie zauważyłem jak dwóch mężczyzn wysiada z pojazdu. Zamiast wyczuć niebezpieczeństwo chciałem ich zwyzywać od najgorszych. No cóż, tego, że wyszarpując mi plecak wciągną mnie do tej furgonetki, zakneblują i zwiążą akurat się nie spodziewałem… Moja nieopanowana złość i zbytnia pewność siebie znowu mnie zgubiły…

Próbując wykrzyczeć masę oszczerstw i pytań zacząłem się miotać, gdy pojazd ruszył. Poczułem mocne uderzenie w kark a potem zalała mnie całkowita ciemność.

* * *

Nie mam pojęcia, gdzie w tym momencie się znajdowałem. Mimo przyćmiewającego bólu głowy poczułem jak ktoś odwiązują chustkę, którą miałem na oczach. Zamknąłem momentalnie oczy bo oślepiające światło zbyt drażniło. Po chwili niemrawego oswojenia się poruszyłem lekko kończynami. Siedziałem. Ręce miałem wykręcone do tyłu i najwyraźniej związane. Uchylając lekko powieki zmarszczyłem brwi próbując nieudolnie oswobodzić ręce. Nadal nie zbyt kojarzyłem fakty.

-Proszę, proszę... Kogo my tu mamy. Syn Yanagich zaszczycił nas swoją obecnością. -po pomieszczeniu rozniosło się echo drwiącego głosu.

Poderwałem głowę otwierając szerzej oczy. Znajdowałem się w jakiejś dziwnej hali bez okien, oświetlonej jarzeniówkami. Obok mnie stała skierowana w moją stronę lampa z drażniącym, mocnym światłem, a parę metrów przede mną trzech mężczyzn. Dwóch z nich rozpoznawałem z furgonetki, ale ten po środku różnił się od nich diametralnie. Był o parę głów niższy, jego wygląd wskazywał na około 50 parę lat. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne, lecz jego złośliwy uśmieszek sam za siebie mówił, w jakim nastroju jest mężczyzna. Od pozostałej dwójki różnił się również ubraniami. Schludnie skrojona bordowa marynarka oraz błyszczące lakierki same za siebie wskazywały z jakiej klasy jest ten podstarzały dziad.

Nie chcąc pogarszać swojej sytuacji siedziałem z zaciśniętymi zębami i nie odzywałem się. Szczerze? Bałem się jak jasna cholera. Czułem jak drżą mi dłonie lecz nauczyłem się nie okazywać swoich słabości. Niech sobie nie myślą, że rzucę się na kolana i zacznę błagać o litość. O nie. Nie ja...

-Witaj maleńki -rzucił starszy mężczyzna i ruszył w moją stronę.

Stanął metr przede mną i z kpiącym uśmiechem wpatrywał się we mnie. Będę twardy, nie jestem baba... -powtarzałem sobie w myślach jak mantrę i wpatrywałem się w niego jadowitym wzrokiem.

-Och, widzę tu jakiś charakterek. Będzie zabawa! -klasnął radośnie w dłonie i stanął bokiem. -A już się martwiłem, że odziedziczyłeś tchórzostwo po rodzicach... -mruknął z zaczepnym tonem spoglądając spod okularów na mnie.

Szarpnąłem się nie wytrzymując.

-Nic o nich nie wiesz! Nie masz prawa ich oczerniać! -krzyknąłem wściekły.

Nagle ucichłem gdy zostałem spoliczkowany szybkim ruchem dłoni. Jeszcze chwila i coś we mnie pęknie...

-Zamilcz smarkaczu. Twoi rodzice? Te plugawe ścierwa były mi coś winne. A dokładniej ciebie chłopcze. -zmroził mnie wzrokiem z ironicznym śmiechem.

-Kłamiesz! -pokręciłem głową Czyste oszczerstwo...

-Och, no tak. Zapomniałem... nic o nich nie wiesz... Jak to było? Matka zmarła przy porodzie? Ha, dobra historyjka.

Wpatrując się w niego z niedowierzaniem starałem się powstrzymać napływające emocje. Ten facet poruszył zbyt drażliwy temat.

-Suka miała wysokie libido, twój ojciec to wykorzystał. Dlatego tu teraz sobie siedzisz i miło ze mną gawędzisz.

-Zamknij się! To wszystko brednie!

Kolejny cios w twarz. Tym razem mocniejszy. Przewróciłem się z krzesłem lecz zanim zdążyłem cokolwiek mruknąć dwójka jego dryblasów już postawiała je do pionu.

Starszy facet spojrzał na mnie z niesmakiem.

-Zero kultury... Wracając do tematu... Chciałbym, żebyś wiedział, dlaczego znajdujesz si w takiej sytuacji, a nie innej. Jeśli będziesz grzeczny, ja dokończę wyjaśniać i dalej zrobi się co trzeba... Więc? -spojrzał na mnie z wyczekującym wzrokiem i nie zauważając i mnie żadnych oznak sprzeciwu uśmiechnął się ironicznie -Pięknie. Pomińmy więc życiorysy twoich rodzicieli, wspomnę tylko, że należeli do mojej organizacji, klanu czy jak kto woli. Jak się pewnie domyślasz nie było to żadne stowarzyszenie ochrony środowiska. Nie raz twoi rodzice mieli ręce we krwi. Ale do sedna... Jesteś tu, ponieważ członkowie tej organizacji nie mogę mieć dzieci. Gdy twoja matka zaszła w ciążę uciekła z twoim ojcem i za to wpakowano jej kulkę w jej śliczną główkę.

Szarpnąłem się dziko kręcą głową i zaciskając mocno zęby.

-Ciii.... -zaśmiał się widząc moją reakcję. -Ojca znaleźliśmy dopiero po sześciu latach. Pomijam szczegóły jego śmierci ale nie była zbyt przyjemna.

Zamknąłem oczy i zacisnąłem pięści w dłoń. Nie chcę tego słuchać, nie mogę, to boli!

-Zapytasz pewnie, dlaczego nie zabraliśmy cię po jego śmierci... -dalej snuł swą okrutną opowieść. Otóż, gdy jakaś para będzie posiadać dziecko, w jego szesnaste urodziny staje się automatycznie naszą własnością.

Co? Chyba nie zbyt do mnie docierały jego słowa. Zbyt dużo informacji. Zbyt dużo szoku i nerwów.

-Czasami takie dzieci dołączają do naszych szeregów, ale nie lubiłem twoich rodziców, więc niestety muszę się ciebie pozbyć w dość oczywisty sposób.

-Nie... -szepnąłem cicho kręcąc głową z szeroko rozwartymi oczami.

To naprawdę za dużo. Niemożliwe. Sen. Tylko sen. Obudź się Yuuki, obudź się do cholery.

Starając się opanować drżenie niemal całego ciała i nierówny płytki oddech zaczynałem pobadać w panikę. Zrobiło mi się strasznie gorąca. To nie może być nie koniec. Nie teraz, nie jeszcze...

Przywiązany do tego krzesła, zdany na łaskę tego starego dziada w końcu zaczynało do mnie docierać, w jakiej sytuacji się znajduję.

-Nie strasz dzieciaka. -odezwał się nagle za mną dźwięczny, męski głos.

Znieruchomiałem czekając na "objawienie" się tej osoby, zakładając, że wyjdzie i stanie przede mną. Gdy w końcu tak zrobił moim oczom ukazał się cholernie przystojny mężczyzna. Wysportowana sylwetka była dość dobrze podkreślona przez dobrany i idealnie pasujący garnitur. I te oczy. Te cholernie świdrujące oczy, których kolor przywodził na myśl czarne diamenty idealnie komponowały się z jego czarnymi włosami ułożonymi niby w nieładzie. Nie były długie, zakrywały uszy mężczyzny, a grzywka zasłaniała część prawego oka.

Siedziałem i wpatrywałem się w niego jak w zbawiciela. "Nie strasz"? To znaczy że...

-Dzieciak jest mój. -odezwał się ponownie gromiąc mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.

Na te słowa rozluźniłem spięte ramiona i wlepiłem wzrok w brudną podłogę. Nie ma dla mnie nadziei...

Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w tą martwą ciszę przesiąknięty lękiem o własne życie. Nagle poczułem czyjąś dłoń na ramieniu i gwałtownie spoglądając na właściciela, którym okazał się nowo przybyły mężczyzna, odsunąłem się wywołując tym niebezpieczne zachwianie krzesła, które na szczęście wróciło do pionu.

-Dobrze, zabieraj go i nie pokazuj mi się więcej na oczy. Nie jestem ci już nic więcej winien. -odezwał się starszy facet i powoli wraz ze swoimi gorylami wyszli z budynku.

Z niedowierzeniem spojrzałem na czarnowłosego, którego twarz nie wyrażała żadnych, ale to żadnych emocji. Wyciągnął nagle małą strzykawkę i szybko przykładając mi ją do szyi wstrzyknął nieznaną mi zawartość w mój krwiobieg.

-Cze..-nie zdążyłem zaprotestować, czy choćby się szarpnąć i już ponownie porwała mnie ciemność.






Ahoj! Tak oto dobrnęłam do końca pierwszego rozdziału. Mam szczerą nadzieję, że znajdą się jacyś czytelnicy, którzy będą chcieli zagłębiać się w kolejne historie bohaterów oraz przeżywać wszystko wraz z nimi.
Nie posiadam bety więc z góry przepraszam za wszelkie błędy, których nie wyłapałam.

Pozdrawiam
Sabate

środa, 20 lutego 2013

Witam!



Witam wszystkich, którzy zabłąkali się w otchłanie internetu i dotarli do mojego bloga.

Będzie on poświęcony yaoi, czyli miłość homoseksualna między dwoma mężczyznami. Tych, których to drażni proszę o opuszczenie tej strony i nie pozostawianie żadnego złośliwego śladu po sobie.

No, a wszystkich tych, których kręci to tak jak mnie zapraszam i mam nadzieję, że moja twórczość przypadnie wam do gustu. ^^


Sabate