sobota, 5 marca 2016

Rozdział 27 - Stracony

Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły. Zatem niezłe z Was diabełki.




    Kiedy Cole prowadził mnie dziś w południe do Claire był w dziwnie podminowanym nastroju. Jakby w każdej chwili coś złego miało się stać. W dodatku kiedy odstawiał mnie pod jej piecze życzył mi powodzenia... Siedząc sobie beztrosko i oglądając Claire przynoszącą niepokojące mnie rzeczy dopiero wówczas spostrzegłem, że znajdują się tu również drzwi do łazienki wyposażonej niczym ekskluzywny gabinet kosmetyczki oraz jakiś schowek. Oczywiście nie omieszkała skorzystać z niemal wszystkiego by popastwić się nade mną.

Nigdy nie przypuszczałem, że spędzę tu bite trzy godziny, wielokrotnie kąpany, moczony w dziwnych substancjach i co gorsza, depilowany. Przypominając sobie o swojej radosnej myśli kiedy wstawałem z łóżka, ciesząc się, że to już niedziela, co oznaczało, że będę mógł za dobę z hakiem przyjmować klientów, zacząłem sam karcić się w myślach. Ta dzika kobieta pozbyła się jakichkolwiek włosków z miejsc, o których nawet nie miałem pojęcia, że istnieją.

Chichocząc nad moją głową Claire tańczyła dookoła wklepując w moje obolałe ciało balsam o intensywnym zapachu.

-Dobrze, że zostawiłaś mi chociaż brwi.- mruknąłem kiedy podawała mi szlafrok.

-Spoko młody, zaraz je wydepiluję. -zaśmiała się klepiąc mnie w pośladek i sięgając po pęsetę.

* * *

Wymęczony powlokłem się do swojego pokoju dziękując wszystkim bóstwom, że przynajmniej skóra pod stopami mnie nie piecze. Cóż, nie powinienem narzekać. W końcu praca Claire nie jest bezcelowa, jeśli w jakimś stopniu ma to bardziej zachęcić klientów, powinienem po prostu przywyknąć.

Zamykając za sobą drzwi do swojego pokoju zerknąłem na karton, który nadal stał pod szafą w miejscu, w którym wcześniej zostawił go Blaise. No tak, powinienem w końcu przenieść rzeczy na półki... Kucając przed kartonem wyciągnąłem wszystkie ciuchy segregując je na odpowiednie kupki. Jednak burdel to burdel... pośród najzwyklejszych rzeczy znalazłem kilka bardziej, może i nie wyzywających, ale "kuszących" rzeczy, których sam nigdy bym na siebie nie wcisnął w poprzednim życiu. A skoro już o tym mowa... Jak ja mam się jutro ubrać? W końcu nie bez powodu te rzeczy znalazły się w moich rękach... I w ogóle jak to wszystko jutro będzie wyglądać? Z kim przyjdzie mi odpracować pierwszy dzień?

Ah, może o tym chciał porozmawiać Cole. Coś wspominał wcześniej, że mam się wieczorem do niego zgłosić. Co prawda, nadal jest jasno, do wieczoru jeszcze mały kawałek czasu, ale co mi szkodzi zajrzeć, czy jest wolny w tej chwili...

Wciskając na siebie czarne spodnie i tego samego koloru tradycyjny T-shirt z dekoltem w serek wyszedłem z pokoju i skierowałem się na dół, trafiając schodami do wspólnego salonu. Żeby dotrzeć do gabinetu Cole'a musiałem wyjść z części mieszkalnej. Wejście na "jego teren" znajdowało się w holu z kontuarem, który dzielił budynek na dwie części, mieszkalną i burdelową. Żeby dostać się do jego gabinetu trzeba była ruszyć tyłek po schodach w górę.

I właśnie pod tymi schodami stał w zastygnięciu Blaise spoglądający gdzieś w przestrzeń. Nawet gdy przechodziłem obok niego jego wzrok nie zmienił kierunku. I dobrze, nie przerwałem mu przynajmniej jego błogiej kontemplacji.

Zapukałem do środka i nie wiedzieć dlaczego, nie poczekałem na żadną odpowiedź tylko od razu pociągnąłem za klamkę i zrobiłem krok do środka. Gdybym wiedział w tamtym momencie jak wielki błąd popełniłem, prawdopodobnie wszystko potoczyłoby się inaczej.

-Chciałeś żebym przyszedł. -zacząłem spoglądając na Cole'a.

Jego mina bynajmniej nie wyrażała zadowolenia, lecz coś, co nazwałbym po prostu mocnym wkurwieniem. Był zły na mnie?

Nagle dostrzegłem czyjeś plecy siedzące na masywnym krześle przed jego biurkiem. Ah, ma gościa... ok, to w tył zwrot.

-Przep... -słowo utknęło mi w gardle, kiedy siedzący mężczyzna wykręcił głowę do tyłu spoglądając za siebie.

Na początku kiedy patrzył na mnie jego twarz nie wyrażała nic poza obojętnością. A ja? Stojąc jak słup soli przyglądałem się jak po chwili jego oczy przywodzące na myśl czarne diamenty rozszerzają się w zaskoczeniu.

-Yuuki? - moje imię w jego ustach wbiło ostatni gwóźdź do trumny.

Bum. Już po mnie.

W jednej chwili moje ciało stało się puszką pandory, skóra kryła pod sobą prawdziwy chaos. Umysł został zalany bólem. Płuca zamiast pobierać powietrze, zaczęły wciągać do środka żar.
Poczułem tylko jak czyjeś ramię obraca mnie w drugą stronę i wypycha na zewnątrz. Nie mogąc znieść bólu przy kolejnym oddechu zamknąłem w rozpaczy oczy.
Zostaw mnie... albo dobij. I tak boli, co ja tu robię...? Co ON tu robi...? 

Zostałem pociągnięty za rękę w dół schodów przez migające mi przed oczami białe włosy.

-Zaczekaj! -usłyszałem tylko krzyk tego potwornie raniącego głosu za swoimi plecami.

-Eric! -gdzieś w połowie schodów usłyszałem groźne brzmiącego Cole'a wymawiającego imię, którego tak bardzo nie chciałem usłyszeć.

Blaise wciągnął mnie do części wspólnej dla chłopców i skierował się do pomieszczenia, w którym wcześniej zajmowała się mną Claire i momentalnie skierował się do kantorka wpychając mnie do niego i samemu wchodząc do środka zamknął za nami drzwi.

Spojrzał w moim kierunku i położył mi rękę na ramieniu zaś wskazujący palec drugiej dłoni przytknął do swoich ust. Spoglądając na ten gest zdałem sobie sprawę, że cały się trzęsę, a z moich ust wydobywa się niekontrolowany szloch.

-Ciii. -powiedział to w tym samym momencie, w którym otworzyły się drzwi do pomieszczenia.

-Yuuki?! -słysząc ponownie JEGO głos nakryłem w obronnym geście głowę rękami modląc się o to, by nas tu nie znalazł.

-Spokojnie. -wyszeptał Blaise przykładając moją głowę do jego klatki piersiowej, a jego dłonie zakryły moje uszy tłumiąc ponowne nawoływanie przez człowieka, którego za żadne skarby świata nie chcę oglądać.

Nigdy bym nie pomyślał, że wracające wspomnienia potrafią wywołać taki ból. Co on tu robi... Nie chcę go, nie chcę go widzieć, słyszeć ani czuć. Po co tu przyszedł? Dołożyć mi jeszcze więcej cierpienia? Tego chce? Mało zadał mi bólu?!

Poczułem nagle jak ramiona Blaise'a przyciskają mnie mocniej do jego tułowia, sprowadzając tym samym na ziemię. Cały się trzęsę... mam mokre policzki i cieknie mi z nosa. W dodatku mam wrażenie, że serce wyskoczy mi zaraz z klatki piersiowej, tak bardzo boli.

Jestem żałosny. Powinienem być obojętny na wszelkie bodźce, które się z nim wiążą.

Żałosny.

Boli do cholery. To tak boli.

Poczułem jak z bezsilności tracę siłę w nogach nie mogąc ustać dłużej. Białowłosy wyczuwając to osunął się ze mną na podłogę podtrzymując mnie.

-Nie ma tam już nikogo. -szepnął zabierając dłonie z moich uszu.

I nagle puściły moje wszelkie hamulce. Bez oporów zacząłem płakać i szlochać jak małe dziecko. Dzieląc małą przestrzeń jaką oferował schowek na ręczniki i kosmetyki z białowłosym, za pomocą łez wymywałem z siebie wszystko co mi leży na sercu. Tak, źle jak teraz, nie było mi nawet u sadystycznego psychola. U niego bolało mnie ciało, teraz boli mnie serce. A jest to najgorszy ból jaki można sobie wyobrazić.



Dzięki pączusie moje, ja też się cieszę, że do Was wracam. ;)