sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 33 - Stracony

!WARNING!
To nie jest normalne, że kolejny rozdział wstawiam tak szybko.

Więc błędów pewnie jak cholera. Kiedyś to poprawię.
Kiedyś.




Wysokie budynki są takie osobliwe... Spoglądając z ich szczytu wszystko wygląda na małe i nieistotne. Z perspektywy osoby obserwującej wszystko z góry, ludzie są małymi, nic nieznaczącymi mrówkami. A jednak każdy człowiek... każdy z nich ma coś do powiedzenia. Wszystkie małe punkty w postaci ludzkiej głowy to zlepek myśli, poglądów, wspomnień i emocji. Każdy człowiek błądzący pod masywem wieżowca reprezentuje sobą pewne wartości. Nieważne czy to bogactwo czy bieda, szczęście czy smutek... Każda osoba tam na dole ma jakieś swoje znaczenie w tym świecie. Niektórzy zakładają rodziny, inny umierają. Część świętuje urodziny, inny żebrzą na ulicy. Wszystko ma swój porządek w tym bezwzględnym i bezlitosnym świecie. Coś takiego jak wieczne i wszechobecne szczęście nie ma prawa bytu. Równowaga musi być zachowana, gdzieś gdzie żyje pełen radości i spokoju człowiek, ktoś musi cierpieć w imię jego szczęścia.

-Mówiłem ci, żebyś nie wstawał. -obok mnie pojawił się Cole jakby nagle wyrósł z ziemi.

Ale tak naprawdę nie pojawił się znikąd za pomocą jakiejś tajemniczej magii. Znowu zbyt pochłonęło mnie wpatrywanie się w rozciągający się za oknem obraz... a z tego wieżowca było na co patrzeć.

-Jesteś zły na mnie? -zapytałem cicho przykładając powoli czoło do zimnej, szklanej tafli.

Spoglądając w dół na ciągnącą się w oddali ulicę miałem wrażenie, że stoję na krawędzi. Gdybym mógł wychylić się jeszcze tylko odrobinę, gdyby nie ograniczała mnie szklana ściana, z pewnością spadłbym. Nagłe uderzenie silnego podmuchu wiatru, zimno, pęd...

-Bardzo. -niedawno przybyły mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu odsuwając lekko od szyby. -Ale jeszcze bardziej jestem zaniepokojony. Martwię się o ciebie. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

Odwróciłem się plecami do okna by spojrzeć na jego twarz, po której od razu było widać, że naprawdę się martwił. A właśnie tego chciałem uniknąć...

-Czy może zrobił to nagle? To był pierwszy raz? Nie zachowywał się nigdy wcześniej bardzo agresywnie? -spojrzał na mnie z miną, która błagała o potwierdzającą jego myślenie odpowiedź, o nadzieję.

Nie.

Czasami chciałbym potrafić kłamać. Wiele rzeczy dzięki temu potoczyłoby się całkiem inaczej. Korzystniej. Mimo że kłamstwa uważane są za coś złego to poniekąd są bardzo śmieszną rzeczą. Ile ludzi żyje szczęśliwie tylko dlatego, że zostali okłamani? Niektóre żony wolą nie wiedzieć, że są zdradzane. Kłamstwo ratuje ich związek, rodzinę, wspólną przyszłość. Ilu ludzi woli wierzyć, że nic się nie dzieje z ich bliskimi, że nie mają żadnych kłopotów i problemów? Żyją w kłamstwie, ale w szczęściu. Paradoks.

-Dlaczego nie zareagowałeś, kiedy zaczął być tak brutalny? To się ciągnie od samego początku? -mimo braku odzewu z mojej strony Cole kontynuował swój wywód. -Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? To nie było normalne zachowanie... taka agresja nie jest normalna, nie musiałeś tego znosić... -mruknął pod nosem wpatrując się intensywnie w moje oczy. -Obudź się, Blaise! -krzyknął nagle łapiąc mnie mocno za ramiona.

W pomieszczeniu zapadła głucha cisza zmącona tylko cichym buczeniem jarzeniówki podczas której, wpatrywałem się nieco otępiale w mężczyznę. Sam nie wiem czy zaskoczył mnie jego podniesiony ton głosu czy sam fakt, że tak bardzo martwi się o mnie.

-Moja wcześniejsza propozycja jest nadal aktualna. Nalegam, żebyś jeszcze raz dokładnie to przemyślał.

-Cole...

Nie. Nie chcę słyszeć o tym. Nie chcę. Boję się.

-Poradzisz sobie Blaise, poradzisz. -jego uścisk dłoni na moich ramionach zdecydowanie się wzmocnił. -Wiem to.

* * *

-Cholera, Yuuki! -z karcącym wzrokiem Danny zatopił twarz w swoich kolanach kręcąc na boki rudymi lokami. -Jesteś w to beznadziejny!

-Mówiłem ci już, że nie miałem nigdy okazji choćby oglądać jakiejkolwiek konsoli, a co dopiero na niej grać... -z przepraszającą miną odłożyłem pada obok.

-Wiem. -złapał mnie nagle za rękę w ceremonialnym geście i z miną, jakby miał się zaraz popłakać. -Dlatego moim celem jest zrobienie z ciebie zawodowego gracza. Nie odpuszczę ci nawet kiedy świat będzie się walić.

Westchnąłem nieco rozbawiony jego słowami spoglądając na ekran telewizora, który dobitnie pokazywał, że poniosłem całkowitą klęskę. Uch... rzeczywiście, jestem w to beznadziejny.

-Nie uważasz, że jednak dam radę przeżyć bez tej umiejętności? -spojrzałem na odłożonego przeze mnie pada, wątpiąc czy władanie nim jest mi niezbędne do przeżycia.

-Oczywiście. Kiedy stąd wyjdziesz musisz posiadać wiele przydatnych i niezbędnych do przeżycia na własną rękę umiejętności. Jedną z nich, bardzo ważną zresztą, jest właśnie umiejętne posługiwanie się tym o to dziełem bożym. -uniósł trzymanego w swoich rękach pada i spojrzał na niego jak na obiekt kultu.

„Kiedy stąd wyjdę”... zabrzmiało jakbym siedział w więzieniu. Moja przyszłość. Kiedy o tym myślę mam ochotę płakać, bo póki co nie widzę żadnej.

Jeśli chodzi o kwestię mojej ewakuacji z tego miejsca nigdy nad tym mocno się nie zastanawiałem. Nawet gdy pomyślę, że ucieczka nigdy na stałe nie osiadała w moich myślach, tym bardziej kiedy zamknięty byłem u tego cholernego psychola, jest mi po prostu źle. Czy tak bardzo nie obchodzi mnie co ze mną się stanie? Chęć wydostania się spod czyjejkolwiek władzy powinna być wręcz naturalnym odruchem. Zwykły instynkt przetrwania.

Będąc u Hartlieba nawet przez moment ucieczka nie przeszła mi przez myśl. Nie mam pojęcia czy to przez to, że byłem po prostu zbyt przestraszony, czy raczej zmęczony i skatowany by cokolwiek zrobić. A będąc u NIEGO...

Nie chcąc kierować swoich myśli w złym kierunku spojrzałem na wesołego rudzielca majstrującego przy ekranie. A on? Z tego co kiedyś powiedział mi Cole, tylko Hayato, Blaise i ja jesteśmy tu pod jakimś przymusem. Reszta jest wolna...
Co więc skłoniło tak młodego i energicznego chłopaka do zamieszkania i „pracowania” w takim miejscu jak to? Czasami mam wrażenie, że to Danny spaja w całość wszystkich ludzi przebywających w tym przybytku. Jest zawsze dla każdego miły, do każdego się uśmiecha... Gdyby się głębiej zastanowić to nigdy nie widziałem go choćby odrobinę smutnego czy zamyślonego.
Nie ma tak radosnych i pogodnych ludzi... Czy jego zachowanie jest zatem grą? Może narzucił sobie pewną obronną barierę w postaci uśmiechu? W każdym razie, musiał doświadczyć kiedyś czegoś niemiłego w życiu, bo nie wierzę, żeby bez żadnych mocniejszych powodów od tak postanowił żyć w tym miejscu.

Spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami. Miałem jeszcze trochę czasu do spotkania z Alexem. Minął już tydzień odkąd ktoś dotkliwie skrzywdził Blaise'a. Mimo, że prawie codziennie miałem klienta czy dwóch i nie miałem wiele okazji, żeby nudzić się godzinami, zaczyna brakować mi jego cichej obecności. Zawsze gdzieś majaczyły jego długie, białe włosy, których poniekąd mu zazdroszczę... Czasami kiedy przysypiał w salonie siedziałem przed nim i przypatrywałem się jak światło słoneczne mozolnie zmienia położenie na jego twarzy. Nie dziwię się, że miał zawsze tylu klientów. Muszę przyznać, że Blaise jest po prostu jednocześnie przystojny i piękny... o ile tak się da. W każdym razie, musi być małą żyłą złota dla Cole'a. Pewnie minie jeszcze kilka lat zanim pozwoli mu stąd odejść. Bo przecież wróci jeszcze, prawda...? Brakuje mi jego obecności.

-Pójdę już do siebie. -rzuciłem w stronę rudowłosego i wstałem z podłogi odkładając na kanapę poduszkę, na której siedziałem.

-Idź... i tak cię jutro znajdę. -chłopak zmarszczył zabawnie brwi i spojrzał na mnie jakby mi groził.

Kiedy wróciłem do swojego pokoju skoczyłem pod szybki, ale dokładny prysznic. Susząc szybko włosy za pomocą suszarki wychyliłem się zza drzwi łazienki i spojrzałem na szafę. Ależ oczywiście... znowu mam ten sam problem. Zaczynam się czuć jak panienka. Coraz częściej nie mam pojęcia co na siebie założyć. Wiem tylko tyle, że na pewno nie założę żadnych ciasnych spodni bo Alex nienawidzi ich ściągać.

Oh... czemu nie pomyślałem o tym wcześniej... Przecież to takie proste.

Zgodnie z radą Claire roztrzepałem już suche włosy, które stawały się coraz dłuższe i użyłem trochę lakieru, który mi dała. Poniekąd cieszę się, że nie postanowiła ostrzyc mnie na króciutkiego jeża tylko ratować to, co zostało na mojej głowie... Jednak nadal mogę tylko czekać, a minie kilka ładnych lat zanim zapuszczę je znowu do zadowalającej mnie długości.

Wychodząc z łazienki chwyciłem bransoletkę od Cole'a, którą zdjąłem przed prysznicem i zapiąłem ją z powrotem na lewym nadgarstku. Zaczynałem przyzwyczajać się do jej obecności coraz bardziej. Rzeczywiście, pomysł żeby kojarzyć mnie tylko z bielą i czernią nie był taki zły... Chociaż czasami napada mnie ochota na czerwoną koszulkę i nie jestem w stanie nic zrobić z tym fantem.

Wyciągnąłem z szafy białe szorty i pierwszą lepszą czarną koszulkę, które chwile później wrzuciłem na siebie. Nieważne jak wyglądam, ma być szybkie do ściągnięcia...

Postanowiłem nieco wcześniej zejść na dół i przejść do części dla klientów. Chciałem być pewien, że będę tam przed Alexem. Może niespodzianka, którą chciałem dla niego zrobić była banalna, ale chciałem mu w ten sposób wynagrodzić ostatni wieczór. Teraz się postaram.

Nagle zatrzymałem się z dłonią w połowie drogi do klamki.

Czy ja zwariowałem już do reszty? Zadowolony z siebie idę właśnie zrobić striptiz jakiemuś człowiekowi, który płaci, żeby postukać mój tyłek.

Nie Yuuki, wszystko w jak najlepszym porządku. Nie martw się.

Zoey nie robiła większych problemów, żeby wpuścić mnie przed czasem. Może dlatego, że Alex nigdy nie miał jakichś większych wymagań. Niektórzy klienci zawsze chcą być w pokoju pierwsi lub chcą, żeby „ofiara” już tam na nich czekała. Jeśli chodzi o spotkania z latynosem, to kwestia przypadku. Ale nie tym razem...

Wchodząc do pokoju upewniłem się, czy nie ma nikogo na korytarzu. Jakoś nie w smak byłoby mi, gdyby nagle ktoś wszedł do środka gdy będę urzeczywistniał swój poroniony, przeprosinowy plan.

Nie tracąc zbędnego czasu zrzuciłem z siebie wszystkie rzeczy i wraz z trampkami wkopałem je pod łóżko, by nie przeszkadzały i nie burzyły harmonii wystroju. No dobra... Ale nie będę stał na baczność w drzwiach i czekał aż Alex tu przyjdzie... Położyłem się na łóżku z głupią nadzieją, że będę wyglądać lepiej niż gdybym stał jak drzewo. Świetnie. Rzeczywiście nie stoję już jak drzewa, ale za to leżę jak kłoda. Naga kłoda.

Boże, jak bardzo nie nadaję się do czegoś takiego... Może jakaś dziwna poza? Naprawdę powinienem dziękować losowi, że mój dzisiejszy klient ani nikt inny nie przyszedł w momencie gdy dziwnie wyginałem się na łóżku i podpierałem głowę o różne części ciała. Ja chyba naprawdę mam nie po kolei w głowie.
Chcąc żeby Alex nie padł ze śmiechu, gdy już tu wejdzie, postanowiłem położyć się na brzuchu i podeprzeć głowę na dłoniach, a nogi zgięte w kolanach unieść i machać nimi powoli.

W przekonaniu, że wyglądam jak aniołek na chmurce, wpatrywałem się zacięcie w drzwi licząc, że wytrzymam bez obrócenia się na plecy. Chyba miałem dziś jakiś szczęśliwy dzień, ponieważ klamka poruszyła się w dość szybkim czasie. Chwilę później sylwetka Alexa przekroczyła próg.

-Hej. -mruknąłem uśmiechając się w jego kierunku.

Wyraźnie zaskoczony tym jak mnie zastał podszedł do mnie z rosnącym uśmiechem i pochylił się nad moją głową.

-Witaj diabełku. -cmoknął mnie lekko w ust. -Kontynuując naszą alkoholową tradycję postanowiłem przynieść dzisiaj miód pitny, ale kiedy tak patrzę na ciebie nie wiem, czy w ogóle będę w stanie otworzyć dzisiaj tę butelkę. -nie odrywając ode mnie zadowolonego wzroku odstawił alkohol na stolik nocny i ściągnął z ramion skórzaną kurtkę, którą odrzucił na stojącą z boku małą sofę.

-Z chęcią bym spróbował tego miodu. -spojrzałem z zaciekawieniem na butelkę. -Ale postanowiłem, że dzisiaj ułatwię ci wszystko jak tylko mogę, więc nie musisz przejmować się alkoholem. -poklepałem miejsce obok siebie, które czarnowłosy po chwili zajął siadając i rozpierając ramiona nade mną.

Przekręciłem się na plecy by nie musieć wykręcać szyi, kiedy patrzę na Alexa i położyłem mu dłoń na barku.

-Zmęczony? -przejechałem lekko palcami po jego umięśnionym ramieniu.

-Na pewno dzisiaj nie zasnę. -uśmiechnął się zadziornie i wstał kierując się w stronę szafki, z której wyciągnął niewielkich rozmiarów kieliszki.

Postawił je na szafce nocnej i usiadł na skraju łóżka. Otworzył butelkę z pitnym miodem i nalał po połowie do każdego kieliszka. Kiedy odstawiał alkohol spojrzał nagle na mnie z małym błyskiem w oku. Schylił się lekko ściągając z siebie koszulkę i rzucił ją w ślady kurtki.

-Chodź do mnie. -poklepał swoje udo nie przestając wpatrywać się we mnie.

Usiadłem na jego kolanach i położyłem mu rękę na karku. Czasami nadal się dziwię z jaką lekkością przychodzi mi robienie takich rzeczy... nigdy nie spodziewałbym się tego po sobie.

-Dzisiaj ci nie odpuszczę. -mruknął muskając nosem kontur mojej żuchwy. -Może jednak cię upiję? -szepnął prosto w moje ucho.

Przez jego oddech owiewający mój kark przeszedł mnie lekki dreszcz. O nie. Zaczynam się podniecać. Chcąc nie chcąc muszę przyznać, że na spotkania z Alexem idę o wiele chętniej niż do innych klientów... Po prostu go lubię.

-A jak będę mieć kaca? -zachichotałem w jego włosy ponieważ ustami połaskotał mnie po obojczyku.

Nagle wstał przytrzymując mnie w pasie i obrócił mnie w stronę łóżka. Nie wypuszczając mnie z objęć położył mnie na nim plecami i zrównał się swoją twarzą z moją.

-Kac to dziś najmniejsze z twoich zmartwień. -zahaczył zębami o moją szyję lekko ją podgryzając.

-Zjesz mnie? -zaśmiałem się gładząc dłonią jego umięśnione plecy.

-Skąd wiesz? -chwycił jeden z kieliszków i wylał odrobinę miodu na mój brzuch.

Pod wpływem mojego śmiechu i ruchów brzucha jakie przy tym robiłem średnio gęsty płyn spłynął niemal w całości do pępka i na boki.

-Oh jakiś ty bezwstydny, Yuuki... chcesz, żebym zlizał to z całego ciebie? -przesunął palcem po moich żebrach rozmazując miód na moim ciele jeszcze bardziej.

-A co, jeśli właśnie tego chcę? -spojrzałem na niego spod lekko przymkniętych oczu.

-Czy ja przypadkiem nie pomyliłem pokojów? -czarnowłosy zaśmiał się trącając nosem o mój nos. -Gdy tylko tu wszedłem, cały czas mnie kusisz. Cóż to za zmiana?

-Psujesz nastrój. -mruknąłem marszcząc brwi w grymasie niezadowolenia.

-Wybacz diabełku. Już go naprawiam. -ze śmiechem zatopił swoje usta w moim brzuchu zlizując powoli lepki płyn.

Kiedy dotarł do największych pokładów miodu na moim brzuchu, a mianowicie do pępka, uniosłem lekko głowę i spojrzałem na niego z grymasem na twarzy.

-Też chcę spróbować.

Z zadziornym spojrzeniem zassał się mocniej na moim pępku i chwilę później uniósł się wyżej. Rozwarł swoimi ustami moje i delikatnie przelał resztkę miodu na mój język. Oh cholera... nawet nie wiem czy zaczęło robić mi się gorąco od tej odrobiny słodkiego alkoholu czy raczej od tego, jak sprawny język posiadał Alex. W każdym razie, nie będzie to zmarnowany wieczór.

Nie mogąc się oderwać od latynosa przejechałem paznokciami wzdłuż jego kręgosłupa wywołując tym samym jego cichy pomruk. Czyżby miał wrażliwe plecy...? Chcąc upewnić się czy mam rację powtórzyłem gest raz jeszcze znowu wyrywając z jego ust ten sam dźwięk. W odpowiedzi przygryzł nieco mocniej moją dolną wargę.

-Drażnisz się ze mną? -oderwał się od moich ust dając mi chwilę wytchnienia.

-Możliwe. -posłałem mu równie zadziorny uśmiech jak ten jego, którym dzisiaj mnie obdarza.

Wychylił się mocniej by sięgnąć do stolika nocnego po prezerwatywę i żel nawilżający. Nie przedłużając tej chwili jeszcze bardziej, zarzucił sobie moje nogi na ramiona i wycisnął na swoje palce znaczną ilość lubrykantu. Spoglądając mi prosto w oczy i przykładając usta do mojego uda wsunął we mnie pierwszy palec. Cholera, on naprawdę potrafi wyglądać nieprzyzwoicie nawet kiedy robi coś takiego. W sumie powinienem powiedzieć „zwłaszcza kiedy robi coś takiego”.

Seks z Alexem zawsze był dla mnie w pewien sposób odprężający. Nigdy nie chciał, żebym specjalnie się wysilał, nie miał też dziwacznych pomysłów jak niektórzy. Mimo, że był delikatny i spokojny, to zdecydowanie nie brakowało mu dokładności. Każdy jego powolny ruch miał mocny efekt. Najwyraźniej wiedział co zrobić, żeby jednocześnie zaspokoić nas obu. Chociaż szczerze powiedziawszy, ja nie potrzebowałem wiele.

Niektórzy klienci od razu po stosunku zmywali się stąd jak najszybciej. Czasami było tak nawet i lepiej, na niektórych zboczeńców nie miałem ochoty patrzeć dłużej niż muszę. Ale Alex zostaje zawsze. Właśnie tak jak teraz. Leżąc obok mnie pił właśnie trzeci kieliszek miodu i bawił się moimi włosami.

Czasami boję się, że przestanie przychodzić. Że znajdzie sobie kogoś innego, albo że coś mu się stanie. Nie chciałbym, żeby skończyły się jego cotygodniowe wizyty. Naprawdę bym tego nie chciał.

-I co o tym sądzisz? -przyjrzał się trzymanemu w dłoni alkoholowi.

-W sumie... smakuje jak wódka z miodem.

Zaśmiał się roztrzepując mi mocniej włosy i odstawił kieliszek na stolik.

-Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. -objął mnie swoimi ramionami i przytulił do klatki piersiowej. -Niestety, muszę też już się zbierać. -cmoknął mnie lekko w usta i wstał z łóżka prawdopodobnie chcąc poszukać swoich ubrań.

-Będziesz za tydzień? -złapałem go za dłoń przytrzymując w miejscu.

Nieco zaskoczony spojrzał na swoją dłoń w moim uścisku i chwilę później przeniósł wzrok na mnie. Przyglądając się mojej zaciętej minie pochylił się nade mną i ucałował mnie delikatnie w czoło.

-Oczywiście.

wtorek, 22 listopada 2016

Rozdział 32 - Stracony

Jak ja bym chciała mieć o wiele więcej czasu na pisanie... Tyle pomysłów, tyle weny, a tak cholernie mało czasu. Frustrujące. 
I w ogóle, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że Yuuki wyląduje w burdelu, padłabym ze śmiechu. Nie mam zielonego pojęcia, jak ja go tam wpakowałam. 

Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie w 2013 roku byłam jeszcze w liceum, a wiek postaci Straconego oscylował właśnie mniej więcej wokół moich własnych lat. Mam na myśli między innymi Blaise'a, który według mojego magicznego konspektu (coby się Sabate zbytnio w faktach nie gubiła) miał mieć osiemnaście lat. Ale latka lecą, nie tylko w kalendarzu ale również na moim liczniku, a przez to jak bardzo często wstawiam kolejne rozdziały (tak, to sarkazm) bohaterowie zbytnio nie mieli okazji się postarzeć. I przez to jakoś zaczynam "oddalać" się od Straconego. Kiedyś Jared, który miał mieć jakoś 22 lata wydawał mi się starym dziadem, a teraz kręci mi się tylko łza w oku, że przyjdzie mi być starą babcią według tego rozumowania. 
Więc Sabate stwierdziła, kobieto, ogarnij dupsko, trzeba coś z tym zrobić, żeby się z opowiadankiem znowu mentalnie połączyć. To dlatego w poprzednim rozdziale postanowiłam w końcu jakoś wspomnieć o wieku chociażby Yuukiego, bo te szesnaście lat jak dla niego wydawało mi się zdecydowanie za mało... Ale nie znaczy to, że jeśli ktoś z Was ma właśnie lat szesnaście czy nawet mniej (nie oszukujmy się łobuzy moje, nie wszyscy jesteście 18+, wiem to z doświadczenia :D) to wtedy jesteście jacyś gorsi... wręcz przeciwnie. Skoro już piszę te wstępniakowe wypociny których większość z Was nie przeczyta, to chciałabym, żebyście cieszyli się jeszcze dzieciństwem. Tak do cholery, dzieciństwem, bo ja do dzisiaj uważam się po prostu za dzieciaka. Po prostu się cieszcie tym, że jeszcze nie macie strasznej liczby 2 z przodu, że otoczenie nie wymaga od Was wiecznej powagi, narzekajcie na szkołę ile wlezie, bądźcie kreatywni aż do przesady, bawcie się ze znajomymi, kombinujcie ze swoim wyglądem, szukajcie wielu pasji... ale nie udawajcie dorosłych, wręcz o to błagam. Sama nie czuję się dorosła, ale w końcu zaczyna się wymagać ode mnie bym tak się zachowywała. Więc póki możecie, dopóki nikt nie chce, żebyście dorosłymi naprawdę byli, nie róbcie tego. 

Szczenięce lata są zajebiste. 




Chaos i zamęt. Obserwując ze szczytu schodów lobby tylko te dwa słowa przychodziły mi do głowy. Po wyjściu Alexa nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie miałem najmniejszej ochoty po prostu iść do swojego pokoju i zapomnieć o wszystkim co zobaczyłem. Wspiąłem się jednak po schodach i usiadłem na ich najwyższym stopniu, dzięki czemu miałem dobry widok na wszystko co działo się na dole.

Zoey biegająca ze łzami po różnych pomieszczeniach, Jared w pośpiechu wybiegający z budynku, by po chwili wrócić z jakimś wymuskanym mężczyzną w blond włosach. Swoją drogą, jego twarz wydała mi się jakaś taka znajoma... Ah, hollywoodzki doktorek, Cole zabrał mnie do niego na samym początku, gdy tu trafiłem. Kiedy Jared zaprowadził go do części, w której przyjmowani są klienci, w lobby zrobiło się przeraźliwie cicho. Nikt stamtąd już nie wybiegał, nie było słychać trzaskania drzwiami czy głośnych rozmów. Cisza. Jakby ktoś umarł.

Boże, Yuuki!

Zdegustowany własnym myśleniem podniosłem się ze stopnia i z niechęcią ruszyłem w stronę swojego pokoju. Cole nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył mnie sterczącego u szczytu schodów. Jednak gdy zamknąłem za sobą drzwi w pokoju, usiadłem na łóżku i spojrzałem przed siebie, wówczas zrobiło mi się nagle przeraźliwie smutno. Nie mogąc się powstrzymać, z cisnącymi się do oczu łzami, położyłem się obejmując ciasno poduszkę.

Dlaczego jest mi tak cholernie przykro? Aż tak wstrząsnął mną ten widok? Czy może to dlatego, że jest mi po prostu smutno z powodu Blaise'a?
Mimo, że czas który spędziłem pod skrzydłami Cole'a nie był jakoś niesamowicie długi i nie miałem zbyt dużo okazji by spędzić z białowłosym wielu chwil, zdążyłem polubić go w pewien sposób. Gdy przebywaliśmy razem ze sobą, nie krępowaliśmy się wzajemnie pytaniami, w szczególności Blaise. Nie pytał mnie o nic. Mimo, że nie rozmawialiśmy za dużo i większość czasu spędzaliśmy w ciszy, to w tym milczeniu było czuć wzajemną sympatię. Małe, nieme wsparcie.

Dlaczego ktoś tak dotkliwie go skrzywdził? Jego plecy, te rany nie były małymi, nieszkodliwymi przecięciami... Gdy tylko o nich pomyślę od razu przypomina mi się co robił mi kiedyś ten psychol... Ale nigdy krew nie lała się ze mnie tak, jak z tych ran. Mdli mnie na samo wspomnienie.
Dlaczego do tego doszło? Przecież Cole nie pozwoliłby żadnemu klientowi na coś takiego... prawda?

Zmęczony niezbyt miłymi wrażeniami i przybity z powodu Blaise'a nakryłem się kołdrą nie zawracając sobie głowy jakimś głupim prysznicem czy choćby zrzuceniem z siebie ciuchów. Zakopując się w bezpiecznych objęciach pościeli zamknąłem oczy jak najmocniej tylko potrafiłem z obietnicą, że nie będę myśleć o niczym innym jak tylko o tym, żeby w końcu zasnąć.

Niestety mimo moich starań budziłem się co jakiś czas nie mogąc pogrążyć się we śnie raz, a porządnie. Dodatkowo wczesnym ranem brzuch niemiłosiernie przypominający o braku kolacji poprzedniego dnia, nie dawał mi chwili wytchnienia. No tak... z tego wszystkiego zapomniałem o czymś tak trywialnym jak jedzenie... a szczerze powiedziawszy, nadal nie mogę się przyzwyczaić do regularnych posiłków w takiej ilości.

Która godzina? Czy śniadanie będzie już gotowe? Gdyby nie fakt, że nigdy w samej kuchni nie byłem, mógłbym sam zrobić sobie do jedzenia chociażby kanapkę... Ale najpierw, powinienem doprowadzić się do porządku.

Z przeświadczeniem, że zaczynam cuchnąć wygrzebałem się ze swojego schronienia zwanego kołdrą i zaszyłem się w łazience po drodze zrzucając z siebie wczorajsze ciuchy. Później je posprzątam.
Stanąłem pod prysznicem i odkręciłem gorącą wodę. Chłonąc jej ciepło i ignorując coraz bardziej piekące mnie plecy przyłożyłem czoło do zimnych płytek ściany.

Dlaczego nigdzie nie może być spokojnie? Ciągle coś się dzieje, wszystko się zmienia. Czy naprawdę nic nigdy nie będzie takie samo na zawsze? Wydawało mi się, że w tym miejscu wszystko ma swój porządek i ład, każdy działa według ustalonych reguł i nie myśli nawet, żeby je zmieniać. Zamęt spowodowany tym co się dzisiaj stało nie rozejdzie się bez echa. Mam dziwne wrażenie, że nie skończy się na tym. Coś drastycznie się zmieni.

W jadalni już na progu powitał mnie promienny uśmiech jednej z krzątających się tu kucharek, które szykowały śniadanie. Rany... przecież nie musi obsługiwać nas tyle osób...
Z niemiłym poczuciem winy zachęcony do częstowania się szykowanym jedzeniem usiadłem w końcu przy stole zerkając na zegar wiszący nad wejściem. No tak... jest jeszcze wcześnie, nie dziwię się, że jeszcze nikogo tu nie ma oprócz mnie. Zresztą pewnie i tak wszyscy wiedzą już co się stało.

Poza tym gdy tu szedłem zerknąłem na grafik chcąc upewnić się, czy mam dziś jakiegoś klienta, ale... nie był jeszcze zmieniony. Co oznacza, że Cole musi być teraz z Blaisem... pewnie zabrali go stąd. Ale co z dniem dzisiejszym? Nie sądzę, żeby Cole zostawił wszystko samopas. Jest zresztą jeszcze bardzo wcześnie, wszystko może się jeszcze zmienić.

Z zaspokojonym żołądkiem udałem się do swojego pokoju, lecz zanim tam dotarłem wybrałem losowo jedną z książek stojących na obszernym regale w salonie. Kurczowo ściskając ją w dłoni zamknąłem za sobą drzwi do pokoju i rzuciłem się z nią na łóżko. Po wstępnych oględzinach okazało się, że wybrałem jakiś kryminał nieznanego mi autora. Cóż, miejmy nadzieję, że pochłonie mi dużo czasu. Nienawidzę tych chwil, kiedy nie mam żadnego klienta i jedyną opcją jest przesiedzenie dnia samemu w pokoju. Nie przepadam za bardzo za siedzeniem w zatłoczonym, głośnym salonie, gdzie kakofonia śmiechu i irytujących dźwięków jest tam na porządku dziennym. Chyba, że w salonie jest tylko Blaise. To zmienia postać rzeczy.

Gdzieś prawie w połowie książki, która ku mojemu zaskoczeniu wciągnęła mnie bardziej niż chciałem, usłyszałem ciche pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. Podniosłem swój ciężki tyłek z łóżka i otworzyłem je, zastając za nimi Cole'a. Oh... w końcu coś się wyjaśni.

-Nie przeszkadzam ci? -z ciepłym uśmiechem delikatnie, acz stanowczo wszedł do pokoju odsuwając mnie na bok.

Zbity z tropu jego zdecydowaniem, które naprawdę rzadko widuję, pokiwałem przecząco głową i zamknąłem za nim drzwi.

-Nie, oczywiście, że nie...

-Z Blaisem już wszystko w porządku, zostanie jeszcze na trochę w klinice Seana. -posłał mi pokrzepiający uśmiech kładąc dłoń na moim ramieniu. -Nie martw się o niego.

Ah, więc to tak miał na imię ten wymuskany doktorek... No i z Blaisem jest okej... mam nadzieję.

-Coś cię trapi?

Czy coś mnie trapi...? Oczywiście do cholery! Wszystko!

-Dlaczego w ogóle Blaise... dlaczego on... -podrapałem się po ramieniu nie za bardzo wiedząc jak delikatnie to ująć.

-Jeden z jego klientów od dłuższego czasu był bardzo agresywny w stosunku do niego... -Cole zmarszczył nagle brwi z wyraźnym zdenerwowaniem. -Oczywiście niczego mi nie powiedział... pewnie dlatego był ostatnio jeszcze bardziej wycofany i milczący. Ah, dlaczego on zawsze musi dusić wszystko w sobie? -mężczyzna spojrzał na mnie ze sfrustrowaniem jakby szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. -Przepraszam, nie chcę obarczać cię niepotrzebnymi problemami.

-Więc... co z tym klientem?

-Uwierz mi, że nie ujdzie mu to na sucho. -mruknął cicho z wyrazem twarzy, którego nigdy jeszcze u niego nie widziałem. I bynajmniej tego nie żałuję, bo zaczynam się go bać. -No ale życie toczy się dalej, trzeba wrócić do naszej uwielbianej rutyny. -Cole klasnął nagle w dłonie z wyraźnym rozpogodzeniem, podskoczyłem lekko w popłochu. Nie nadążam za jego wahaniami nastrojów.

-Będę mieć dzisiaj klienta?

-Właśnie między innymi z tym do ciebie przychodzę... -poprowadził mnie w stronę łóżka wskazując na nie bym usiadł, a sam odsunął krzesło od biurka i usiadł na nim naprzeciwko mnie. -Widzisz, na jakiś czas chcę zdjąć z Blaise'a wszystkie obowiązki, ale jednocześnie nie mam innego wyjścia, jak obarczyć nimi ciebie. Naprawdę nie chcę, żebyś miał zbyt dużo na głowie, ale...

-Nie szkodzi. -przerwałem mu nieco podniesiony na duchu. Przynajmniej nie będę siedział bezczynnie.

-Oh, to dobrze. Oczywiście nie martw się, nie zrzucę na ciebie nagle masy osób, na jakiś czas po prostu ograniczę liczbę ludzi przewijających się przez nasze progi. Ale dzisiaj niestety muszę wstawić do twojego grafiku dwie osoby... nie masz nic przeciwko?

-Nie, naprawdę.

-Cieszę się. -uśmiechnął się pokrzepiająco i westchnął po chwili przeciągle. -...i chciałem też zapytać cię o twojego ostatniego klienta.

Nagle mój radosny nastrój z otrzymanego na dziś zajęcia prysł jak bańka mydlana. Coś zaczęło mi się nie zgadzać. Dlaczego nagle o to pyta?

-Masz na myśli Alexa? Zrobiłem coś nie tak?

-Nie, nie... mam na myśli tego w trochę dłuższych, lekko rudawych włosach. Wiesz o kogo mi chodzi?

Słysząc pytanie zadanie przez Cole'a trybiki w mojej głowie wskoczyły na najwyższe obroty. O kim on mówi? Chodzi mu o tego klienta, w zamian za którego zastałem w pokoju tylko kopertę? Nikt inny nie przychodzi mi na myśl... Czy to możliwe, że to właśnie ten facet przyniósł kopertę? Zresztą... skąd ja mam to wiedzieć? Przecież nie wiem jak wyglądał bo go nie widziałem! Ale skąd Cole wie jak wyglądał? Dlaczego w ogóle o to pyta? Coś jest nie w porządku. Ale najważniejsze... Przecież nic mu nie powiedziałem o kopercie... Podejrzewa coś?

-Ah, tak, już pamiętam. Więc co w związku z nim? -cholera, cholera, zaraz się w coś wkopię.

Widząc jak na twarz Cole'a wpełza grymas niezadowolenia wiedziałem, że właśnie wbiłem sobie gwóźdź do trumny.

-Ciekawe... bo kamery w lobby pokazują, że nie mieliście szansy spotkać się nawet przez chwilę. Zaraz po tym jak przyszedł, wyszedł w pośpiechu, kiedy Zoey na moment zniknęła, a ty wszedłeś do pokoju dopiero kilka minut później... i w przeciwieństwie do niego, siedziałeś tam znacznie dłużej. Sądzę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia, Yuuki.

Cholera... nie pomyślałbym nigdy o kamerach. Przecież to takie oczywiste. I nie powinienem go okłamywać i nic zatajać przed nim. Jednak powinienem pójść od razu z tym wszystkim do Cole'a. Nie chcę, żeby mi nie ufał.

Nie chcąc dłużej robić z siebie głupka wstałem i podszedłem do szafy z zamiarem odsunięcia jej od ściany. Kiedy to zrobiłem, wyciągnąłem zza niej pogniecioną kopertę z przeklętą kartką w środku.

-Leżała na łóżku w pokoju kiedy tam wszedłem. -podałem mu kopertę, którą zaraz pośpiesznie otworzył. -Zostałem w pokoju, bo bałem się, że nikogo już do mnie nie przydzielisz... Nie chciałem, żebyś pomyślał, że to przeze mnie wyszedł tak szybko i nie chciałem pokazywać ci tego... -wskazałem brodą na trzymaną przez niego kopertę. -...bo prawdopodobnie ograniczyłbyś mi kontakt z jakimikolwiek klientami.

Kiedy patrzyłem jak analizuje to, co kryła pognieciona przeze mnie kartka, wiedziałem, że jego rosnąca złość zaraz wyjdzie na zewnątrz. Jestem skończonym idiotą.

-A to drań... -mruknął cicho pod nosem wkładając z powrotem kartkę do koperty. -Dzwoniłeś? -spojrzał na mnie wzrokiem, któremu nie można było się sprzeciwić.

-Nie. -Przecież i tak nie miałbym z czego...

-Powinieneś przyjść z tym od razu do mnie. -wsadził kopertę do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i spojrzał na mnie chłodno.

-Wiem... naprawdę przepraszam. -opuściłem lekko głowę zawiedziony swoją własną głupotą.

Bo przecież jak mogłem się spodziewać, że ktoś taki jak Cole nie będzie wiedział co dzieje się pod jego własnym dachem? Mimo chaosu jaki wywołała sprawa z Blaisem on nadal sprawuje piecze nad wszystkim. Trochę to przerażające... Jak mogłem na podstawie braku grafiku na dzień dzisiejszy stwierdzić, że ten mężczyzna choć na moment był wytrącony z równowagi i że jego uporządkowane życie zostało zmącone... To aż głupie.

-Ukrywasz coś jeszcze przede mną?

-Nie... przepraszam. -spojrzałem na niego ze szczerą skruchą.

Chyba się zaraz poryczę z własnej głupoty. Nie chcę, żeby Cole był teraz ciągle podejrzliwy w stosunku do mnie i po prostu gniewał się na mnie. Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Po prostu... właśnie, co ja chciałem tym osiągnąć?

-Więc wybaczam ci to małe potknięcie. -uśmiechnął się nagle ciepło i wyciągnął dłoń w moim kierunku, żeby zmierzwić mi włosy. -Nie zrozum mnie źle, nie gniewam się na ciebie, Yuuki. Po prostu nie chcę żadnych tajemnic i niedomówień, w szczególności jeśli chodzi o osobę taką jak Eric... -skrzywiłem się słysząc imię padające z jego ust. -Po nim można spodziewać się wiele, nie chcę, żeby w jakiś sposób zaszkodził ci jeszcze bardziej, rozumiesz to prawda?

-Rozumiem. -przytaknąłem mu kiwając dodatkowo głową w geście zrozumienia. -Naprawdę jest mi głupio i przykro... przepraszam.

-Nie musisz przepraszać, Yuuki, po prostu nie rób tak więcej, zgoda?

-Zgoda.

-No to świetnie. -z uśmiechem położył mi dłoń na ramieniu i wstał z krzesła podsuwając je z powrotem pod biurko. -Pierwszy klient będzie około godziny dziewiętnastej. Nie spóźnij się. -ruszył w stronę drzwi lecz zatrzymał dłoń na klamce i odwrócił się jeszcze raz w moją stronę. -I pamiętaj, że możesz zawsze do mnie przyjść z jakimikolwiek wątpliwościami.

-Będę pamiętać.

Z trzymającym się na jego twarzy pogodnym uśmiechem Cole wyszedł z pokoju zostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami.
Zdecydowanie zbyt wiele ostatnio się dzieje. Jeszcze trochę i przestanę odnajdywać się w tej zagmatwanej sytuacji.

Ale choćby ściany się waliły, a ON zacząłby otaczać mnie ze wszystkich stron, muszę sobie poradzić. Muszę w końcu wziąć swoje życie we własne ręce. Inaczej nigdy nie wydostanę się z tego świata.
A tego bym nie chciał.