sobota, 26 listopada 2016

Rozdział 33 - Stracony

!WARNING!
To nie jest normalne, że kolejny rozdział wstawiam tak szybko.

Więc błędów pewnie jak cholera. Kiedyś to poprawię.
Kiedyś.




Wysokie budynki są takie osobliwe... Spoglądając z ich szczytu wszystko wygląda na małe i nieistotne. Z perspektywy osoby obserwującej wszystko z góry, ludzie są małymi, nic nieznaczącymi mrówkami. A jednak każdy człowiek... każdy z nich ma coś do powiedzenia. Wszystkie małe punkty w postaci ludzkiej głowy to zlepek myśli, poglądów, wspomnień i emocji. Każdy człowiek błądzący pod masywem wieżowca reprezentuje sobą pewne wartości. Nieważne czy to bogactwo czy bieda, szczęście czy smutek... Każda osoba tam na dole ma jakieś swoje znaczenie w tym świecie. Niektórzy zakładają rodziny, inny umierają. Część świętuje urodziny, inny żebrzą na ulicy. Wszystko ma swój porządek w tym bezwzględnym i bezlitosnym świecie. Coś takiego jak wieczne i wszechobecne szczęście nie ma prawa bytu. Równowaga musi być zachowana, gdzieś gdzie żyje pełen radości i spokoju człowiek, ktoś musi cierpieć w imię jego szczęścia.

-Mówiłem ci, żebyś nie wstawał. -obok mnie pojawił się Cole jakby nagle wyrósł z ziemi.

Ale tak naprawdę nie pojawił się znikąd za pomocą jakiejś tajemniczej magii. Znowu zbyt pochłonęło mnie wpatrywanie się w rozciągający się za oknem obraz... a z tego wieżowca było na co patrzeć.

-Jesteś zły na mnie? -zapytałem cicho przykładając powoli czoło do zimnej, szklanej tafli.

Spoglądając w dół na ciągnącą się w oddali ulicę miałem wrażenie, że stoję na krawędzi. Gdybym mógł wychylić się jeszcze tylko odrobinę, gdyby nie ograniczała mnie szklana ściana, z pewnością spadłbym. Nagłe uderzenie silnego podmuchu wiatru, zimno, pęd...

-Bardzo. -niedawno przybyły mężczyzna położył mi dłoń na ramieniu odsuwając lekko od szyby. -Ale jeszcze bardziej jestem zaniepokojony. Martwię się o ciebie. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?

Odwróciłem się plecami do okna by spojrzeć na jego twarz, po której od razu było widać, że naprawdę się martwił. A właśnie tego chciałem uniknąć...

-Czy może zrobił to nagle? To był pierwszy raz? Nie zachowywał się nigdy wcześniej bardzo agresywnie? -spojrzał na mnie z miną, która błagała o potwierdzającą jego myślenie odpowiedź, o nadzieję.

Nie.

Czasami chciałbym potrafić kłamać. Wiele rzeczy dzięki temu potoczyłoby się całkiem inaczej. Korzystniej. Mimo że kłamstwa uważane są za coś złego to poniekąd są bardzo śmieszną rzeczą. Ile ludzi żyje szczęśliwie tylko dlatego, że zostali okłamani? Niektóre żony wolą nie wiedzieć, że są zdradzane. Kłamstwo ratuje ich związek, rodzinę, wspólną przyszłość. Ilu ludzi woli wierzyć, że nic się nie dzieje z ich bliskimi, że nie mają żadnych kłopotów i problemów? Żyją w kłamstwie, ale w szczęściu. Paradoks.

-Dlaczego nie zareagowałeś, kiedy zaczął być tak brutalny? To się ciągnie od samego początku? -mimo braku odzewu z mojej strony Cole kontynuował swój wywód. -Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? To nie było normalne zachowanie... taka agresja nie jest normalna, nie musiałeś tego znosić... -mruknął pod nosem wpatrując się intensywnie w moje oczy. -Obudź się, Blaise! -krzyknął nagle łapiąc mnie mocno za ramiona.

W pomieszczeniu zapadła głucha cisza zmącona tylko cichym buczeniem jarzeniówki podczas której, wpatrywałem się nieco otępiale w mężczyznę. Sam nie wiem czy zaskoczył mnie jego podniesiony ton głosu czy sam fakt, że tak bardzo martwi się o mnie.

-Moja wcześniejsza propozycja jest nadal aktualna. Nalegam, żebyś jeszcze raz dokładnie to przemyślał.

-Cole...

Nie. Nie chcę słyszeć o tym. Nie chcę. Boję się.

-Poradzisz sobie Blaise, poradzisz. -jego uścisk dłoni na moich ramionach zdecydowanie się wzmocnił. -Wiem to.

* * *

-Cholera, Yuuki! -z karcącym wzrokiem Danny zatopił twarz w swoich kolanach kręcąc na boki rudymi lokami. -Jesteś w to beznadziejny!

-Mówiłem ci już, że nie miałem nigdy okazji choćby oglądać jakiejkolwiek konsoli, a co dopiero na niej grać... -z przepraszającą miną odłożyłem pada obok.

-Wiem. -złapał mnie nagle za rękę w ceremonialnym geście i z miną, jakby miał się zaraz popłakać. -Dlatego moim celem jest zrobienie z ciebie zawodowego gracza. Nie odpuszczę ci nawet kiedy świat będzie się walić.

Westchnąłem nieco rozbawiony jego słowami spoglądając na ekran telewizora, który dobitnie pokazywał, że poniosłem całkowitą klęskę. Uch... rzeczywiście, jestem w to beznadziejny.

-Nie uważasz, że jednak dam radę przeżyć bez tej umiejętności? -spojrzałem na odłożonego przeze mnie pada, wątpiąc czy władanie nim jest mi niezbędne do przeżycia.

-Oczywiście. Kiedy stąd wyjdziesz musisz posiadać wiele przydatnych i niezbędnych do przeżycia na własną rękę umiejętności. Jedną z nich, bardzo ważną zresztą, jest właśnie umiejętne posługiwanie się tym o to dziełem bożym. -uniósł trzymanego w swoich rękach pada i spojrzał na niego jak na obiekt kultu.

„Kiedy stąd wyjdę”... zabrzmiało jakbym siedział w więzieniu. Moja przyszłość. Kiedy o tym myślę mam ochotę płakać, bo póki co nie widzę żadnej.

Jeśli chodzi o kwestię mojej ewakuacji z tego miejsca nigdy nad tym mocno się nie zastanawiałem. Nawet gdy pomyślę, że ucieczka nigdy na stałe nie osiadała w moich myślach, tym bardziej kiedy zamknięty byłem u tego cholernego psychola, jest mi po prostu źle. Czy tak bardzo nie obchodzi mnie co ze mną się stanie? Chęć wydostania się spod czyjejkolwiek władzy powinna być wręcz naturalnym odruchem. Zwykły instynkt przetrwania.

Będąc u Hartlieba nawet przez moment ucieczka nie przeszła mi przez myśl. Nie mam pojęcia czy to przez to, że byłem po prostu zbyt przestraszony, czy raczej zmęczony i skatowany by cokolwiek zrobić. A będąc u NIEGO...

Nie chcąc kierować swoich myśli w złym kierunku spojrzałem na wesołego rudzielca majstrującego przy ekranie. A on? Z tego co kiedyś powiedział mi Cole, tylko Hayato, Blaise i ja jesteśmy tu pod jakimś przymusem. Reszta jest wolna...
Co więc skłoniło tak młodego i energicznego chłopaka do zamieszkania i „pracowania” w takim miejscu jak to? Czasami mam wrażenie, że to Danny spaja w całość wszystkich ludzi przebywających w tym przybytku. Jest zawsze dla każdego miły, do każdego się uśmiecha... Gdyby się głębiej zastanowić to nigdy nie widziałem go choćby odrobinę smutnego czy zamyślonego.
Nie ma tak radosnych i pogodnych ludzi... Czy jego zachowanie jest zatem grą? Może narzucił sobie pewną obronną barierę w postaci uśmiechu? W każdym razie, musiał doświadczyć kiedyś czegoś niemiłego w życiu, bo nie wierzę, żeby bez żadnych mocniejszych powodów od tak postanowił żyć w tym miejscu.

Spojrzałem na zegar wiszący nad drzwiami. Miałem jeszcze trochę czasu do spotkania z Alexem. Minął już tydzień odkąd ktoś dotkliwie skrzywdził Blaise'a. Mimo, że prawie codziennie miałem klienta czy dwóch i nie miałem wiele okazji, żeby nudzić się godzinami, zaczyna brakować mi jego cichej obecności. Zawsze gdzieś majaczyły jego długie, białe włosy, których poniekąd mu zazdroszczę... Czasami kiedy przysypiał w salonie siedziałem przed nim i przypatrywałem się jak światło słoneczne mozolnie zmienia położenie na jego twarzy. Nie dziwię się, że miał zawsze tylu klientów. Muszę przyznać, że Blaise jest po prostu jednocześnie przystojny i piękny... o ile tak się da. W każdym razie, musi być małą żyłą złota dla Cole'a. Pewnie minie jeszcze kilka lat zanim pozwoli mu stąd odejść. Bo przecież wróci jeszcze, prawda...? Brakuje mi jego obecności.

-Pójdę już do siebie. -rzuciłem w stronę rudowłosego i wstałem z podłogi odkładając na kanapę poduszkę, na której siedziałem.

-Idź... i tak cię jutro znajdę. -chłopak zmarszczył zabawnie brwi i spojrzał na mnie jakby mi groził.

Kiedy wróciłem do swojego pokoju skoczyłem pod szybki, ale dokładny prysznic. Susząc szybko włosy za pomocą suszarki wychyliłem się zza drzwi łazienki i spojrzałem na szafę. Ależ oczywiście... znowu mam ten sam problem. Zaczynam się czuć jak panienka. Coraz częściej nie mam pojęcia co na siebie założyć. Wiem tylko tyle, że na pewno nie założę żadnych ciasnych spodni bo Alex nienawidzi ich ściągać.

Oh... czemu nie pomyślałem o tym wcześniej... Przecież to takie proste.

Zgodnie z radą Claire roztrzepałem już suche włosy, które stawały się coraz dłuższe i użyłem trochę lakieru, który mi dała. Poniekąd cieszę się, że nie postanowiła ostrzyc mnie na króciutkiego jeża tylko ratować to, co zostało na mojej głowie... Jednak nadal mogę tylko czekać, a minie kilka ładnych lat zanim zapuszczę je znowu do zadowalającej mnie długości.

Wychodząc z łazienki chwyciłem bransoletkę od Cole'a, którą zdjąłem przed prysznicem i zapiąłem ją z powrotem na lewym nadgarstku. Zaczynałem przyzwyczajać się do jej obecności coraz bardziej. Rzeczywiście, pomysł żeby kojarzyć mnie tylko z bielą i czernią nie był taki zły... Chociaż czasami napada mnie ochota na czerwoną koszulkę i nie jestem w stanie nic zrobić z tym fantem.

Wyciągnąłem z szafy białe szorty i pierwszą lepszą czarną koszulkę, które chwile później wrzuciłem na siebie. Nieważne jak wyglądam, ma być szybkie do ściągnięcia...

Postanowiłem nieco wcześniej zejść na dół i przejść do części dla klientów. Chciałem być pewien, że będę tam przed Alexem. Może niespodzianka, którą chciałem dla niego zrobić była banalna, ale chciałem mu w ten sposób wynagrodzić ostatni wieczór. Teraz się postaram.

Nagle zatrzymałem się z dłonią w połowie drogi do klamki.

Czy ja zwariowałem już do reszty? Zadowolony z siebie idę właśnie zrobić striptiz jakiemuś człowiekowi, który płaci, żeby postukać mój tyłek.

Nie Yuuki, wszystko w jak najlepszym porządku. Nie martw się.

Zoey nie robiła większych problemów, żeby wpuścić mnie przed czasem. Może dlatego, że Alex nigdy nie miał jakichś większych wymagań. Niektórzy klienci zawsze chcą być w pokoju pierwsi lub chcą, żeby „ofiara” już tam na nich czekała. Jeśli chodzi o spotkania z latynosem, to kwestia przypadku. Ale nie tym razem...

Wchodząc do pokoju upewniłem się, czy nie ma nikogo na korytarzu. Jakoś nie w smak byłoby mi, gdyby nagle ktoś wszedł do środka gdy będę urzeczywistniał swój poroniony, przeprosinowy plan.

Nie tracąc zbędnego czasu zrzuciłem z siebie wszystkie rzeczy i wraz z trampkami wkopałem je pod łóżko, by nie przeszkadzały i nie burzyły harmonii wystroju. No dobra... Ale nie będę stał na baczność w drzwiach i czekał aż Alex tu przyjdzie... Położyłem się na łóżku z głupią nadzieją, że będę wyglądać lepiej niż gdybym stał jak drzewo. Świetnie. Rzeczywiście nie stoję już jak drzewa, ale za to leżę jak kłoda. Naga kłoda.

Boże, jak bardzo nie nadaję się do czegoś takiego... Może jakaś dziwna poza? Naprawdę powinienem dziękować losowi, że mój dzisiejszy klient ani nikt inny nie przyszedł w momencie gdy dziwnie wyginałem się na łóżku i podpierałem głowę o różne części ciała. Ja chyba naprawdę mam nie po kolei w głowie.
Chcąc żeby Alex nie padł ze śmiechu, gdy już tu wejdzie, postanowiłem położyć się na brzuchu i podeprzeć głowę na dłoniach, a nogi zgięte w kolanach unieść i machać nimi powoli.

W przekonaniu, że wyglądam jak aniołek na chmurce, wpatrywałem się zacięcie w drzwi licząc, że wytrzymam bez obrócenia się na plecy. Chyba miałem dziś jakiś szczęśliwy dzień, ponieważ klamka poruszyła się w dość szybkim czasie. Chwilę później sylwetka Alexa przekroczyła próg.

-Hej. -mruknąłem uśmiechając się w jego kierunku.

Wyraźnie zaskoczony tym jak mnie zastał podszedł do mnie z rosnącym uśmiechem i pochylił się nad moją głową.

-Witaj diabełku. -cmoknął mnie lekko w ust. -Kontynuując naszą alkoholową tradycję postanowiłem przynieść dzisiaj miód pitny, ale kiedy tak patrzę na ciebie nie wiem, czy w ogóle będę w stanie otworzyć dzisiaj tę butelkę. -nie odrywając ode mnie zadowolonego wzroku odstawił alkohol na stolik nocny i ściągnął z ramion skórzaną kurtkę, którą odrzucił na stojącą z boku małą sofę.

-Z chęcią bym spróbował tego miodu. -spojrzałem z zaciekawieniem na butelkę. -Ale postanowiłem, że dzisiaj ułatwię ci wszystko jak tylko mogę, więc nie musisz przejmować się alkoholem. -poklepałem miejsce obok siebie, które czarnowłosy po chwili zajął siadając i rozpierając ramiona nade mną.

Przekręciłem się na plecy by nie musieć wykręcać szyi, kiedy patrzę na Alexa i położyłem mu dłoń na barku.

-Zmęczony? -przejechałem lekko palcami po jego umięśnionym ramieniu.

-Na pewno dzisiaj nie zasnę. -uśmiechnął się zadziornie i wstał kierując się w stronę szafki, z której wyciągnął niewielkich rozmiarów kieliszki.

Postawił je na szafce nocnej i usiadł na skraju łóżka. Otworzył butelkę z pitnym miodem i nalał po połowie do każdego kieliszka. Kiedy odstawiał alkohol spojrzał nagle na mnie z małym błyskiem w oku. Schylił się lekko ściągając z siebie koszulkę i rzucił ją w ślady kurtki.

-Chodź do mnie. -poklepał swoje udo nie przestając wpatrywać się we mnie.

Usiadłem na jego kolanach i położyłem mu rękę na karku. Czasami nadal się dziwię z jaką lekkością przychodzi mi robienie takich rzeczy... nigdy nie spodziewałbym się tego po sobie.

-Dzisiaj ci nie odpuszczę. -mruknął muskając nosem kontur mojej żuchwy. -Może jednak cię upiję? -szepnął prosto w moje ucho.

Przez jego oddech owiewający mój kark przeszedł mnie lekki dreszcz. O nie. Zaczynam się podniecać. Chcąc nie chcąc muszę przyznać, że na spotkania z Alexem idę o wiele chętniej niż do innych klientów... Po prostu go lubię.

-A jak będę mieć kaca? -zachichotałem w jego włosy ponieważ ustami połaskotał mnie po obojczyku.

Nagle wstał przytrzymując mnie w pasie i obrócił mnie w stronę łóżka. Nie wypuszczając mnie z objęć położył mnie na nim plecami i zrównał się swoją twarzą z moją.

-Kac to dziś najmniejsze z twoich zmartwień. -zahaczył zębami o moją szyję lekko ją podgryzając.

-Zjesz mnie? -zaśmiałem się gładząc dłonią jego umięśnione plecy.

-Skąd wiesz? -chwycił jeden z kieliszków i wylał odrobinę miodu na mój brzuch.

Pod wpływem mojego śmiechu i ruchów brzucha jakie przy tym robiłem średnio gęsty płyn spłynął niemal w całości do pępka i na boki.

-Oh jakiś ty bezwstydny, Yuuki... chcesz, żebym zlizał to z całego ciebie? -przesunął palcem po moich żebrach rozmazując miód na moim ciele jeszcze bardziej.

-A co, jeśli właśnie tego chcę? -spojrzałem na niego spod lekko przymkniętych oczu.

-Czy ja przypadkiem nie pomyliłem pokojów? -czarnowłosy zaśmiał się trącając nosem o mój nos. -Gdy tylko tu wszedłem, cały czas mnie kusisz. Cóż to za zmiana?

-Psujesz nastrój. -mruknąłem marszcząc brwi w grymasie niezadowolenia.

-Wybacz diabełku. Już go naprawiam. -ze śmiechem zatopił swoje usta w moim brzuchu zlizując powoli lepki płyn.

Kiedy dotarł do największych pokładów miodu na moim brzuchu, a mianowicie do pępka, uniosłem lekko głowę i spojrzałem na niego z grymasem na twarzy.

-Też chcę spróbować.

Z zadziornym spojrzeniem zassał się mocniej na moim pępku i chwilę później uniósł się wyżej. Rozwarł swoimi ustami moje i delikatnie przelał resztkę miodu na mój język. Oh cholera... nawet nie wiem czy zaczęło robić mi się gorąco od tej odrobiny słodkiego alkoholu czy raczej od tego, jak sprawny język posiadał Alex. W każdym razie, nie będzie to zmarnowany wieczór.

Nie mogąc się oderwać od latynosa przejechałem paznokciami wzdłuż jego kręgosłupa wywołując tym samym jego cichy pomruk. Czyżby miał wrażliwe plecy...? Chcąc upewnić się czy mam rację powtórzyłem gest raz jeszcze znowu wyrywając z jego ust ten sam dźwięk. W odpowiedzi przygryzł nieco mocniej moją dolną wargę.

-Drażnisz się ze mną? -oderwał się od moich ust dając mi chwilę wytchnienia.

-Możliwe. -posłałem mu równie zadziorny uśmiech jak ten jego, którym dzisiaj mnie obdarza.

Wychylił się mocniej by sięgnąć do stolika nocnego po prezerwatywę i żel nawilżający. Nie przedłużając tej chwili jeszcze bardziej, zarzucił sobie moje nogi na ramiona i wycisnął na swoje palce znaczną ilość lubrykantu. Spoglądając mi prosto w oczy i przykładając usta do mojego uda wsunął we mnie pierwszy palec. Cholera, on naprawdę potrafi wyglądać nieprzyzwoicie nawet kiedy robi coś takiego. W sumie powinienem powiedzieć „zwłaszcza kiedy robi coś takiego”.

Seks z Alexem zawsze był dla mnie w pewien sposób odprężający. Nigdy nie chciał, żebym specjalnie się wysilał, nie miał też dziwacznych pomysłów jak niektórzy. Mimo, że był delikatny i spokojny, to zdecydowanie nie brakowało mu dokładności. Każdy jego powolny ruch miał mocny efekt. Najwyraźniej wiedział co zrobić, żeby jednocześnie zaspokoić nas obu. Chociaż szczerze powiedziawszy, ja nie potrzebowałem wiele.

Niektórzy klienci od razu po stosunku zmywali się stąd jak najszybciej. Czasami było tak nawet i lepiej, na niektórych zboczeńców nie miałem ochoty patrzeć dłużej niż muszę. Ale Alex zostaje zawsze. Właśnie tak jak teraz. Leżąc obok mnie pił właśnie trzeci kieliszek miodu i bawił się moimi włosami.

Czasami boję się, że przestanie przychodzić. Że znajdzie sobie kogoś innego, albo że coś mu się stanie. Nie chciałbym, żeby skończyły się jego cotygodniowe wizyty. Naprawdę bym tego nie chciał.

-I co o tym sądzisz? -przyjrzał się trzymanemu w dłoni alkoholowi.

-W sumie... smakuje jak wódka z miodem.

Zaśmiał się roztrzepując mi mocniej włosy i odstawił kieliszek na stolik.

-Niestety, ale muszę się z tobą zgodzić. -objął mnie swoimi ramionami i przytulił do klatki piersiowej. -Niestety, muszę też już się zbierać. -cmoknął mnie lekko w usta i wstał z łóżka prawdopodobnie chcąc poszukać swoich ubrań.

-Będziesz za tydzień? -złapałem go za dłoń przytrzymując w miejscu.

Nieco zaskoczony spojrzał na swoją dłoń w moim uścisku i chwilę później przeniósł wzrok na mnie. Przyglądając się mojej zaciętej minie pochylił się nade mną i ucałował mnie delikatnie w czoło.

-Oczywiście.

wtorek, 22 listopada 2016

Rozdział 32 - Stracony

Jak ja bym chciała mieć o wiele więcej czasu na pisanie... Tyle pomysłów, tyle weny, a tak cholernie mało czasu. Frustrujące. 
I w ogóle, gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że Yuuki wyląduje w burdelu, padłabym ze śmiechu. Nie mam zielonego pojęcia, jak ja go tam wpakowałam. 

Kiedy zaczynałam pisać to opowiadanie w 2013 roku byłam jeszcze w liceum, a wiek postaci Straconego oscylował właśnie mniej więcej wokół moich własnych lat. Mam na myśli między innymi Blaise'a, który według mojego magicznego konspektu (coby się Sabate zbytnio w faktach nie gubiła) miał mieć osiemnaście lat. Ale latka lecą, nie tylko w kalendarzu ale również na moim liczniku, a przez to jak bardzo często wstawiam kolejne rozdziały (tak, to sarkazm) bohaterowie zbytnio nie mieli okazji się postarzeć. I przez to jakoś zaczynam "oddalać" się od Straconego. Kiedyś Jared, który miał mieć jakoś 22 lata wydawał mi się starym dziadem, a teraz kręci mi się tylko łza w oku, że przyjdzie mi być starą babcią według tego rozumowania. 
Więc Sabate stwierdziła, kobieto, ogarnij dupsko, trzeba coś z tym zrobić, żeby się z opowiadankiem znowu mentalnie połączyć. To dlatego w poprzednim rozdziale postanowiłam w końcu jakoś wspomnieć o wieku chociażby Yuukiego, bo te szesnaście lat jak dla niego wydawało mi się zdecydowanie za mało... Ale nie znaczy to, że jeśli ktoś z Was ma właśnie lat szesnaście czy nawet mniej (nie oszukujmy się łobuzy moje, nie wszyscy jesteście 18+, wiem to z doświadczenia :D) to wtedy jesteście jacyś gorsi... wręcz przeciwnie. Skoro już piszę te wstępniakowe wypociny których większość z Was nie przeczyta, to chciałabym, żebyście cieszyli się jeszcze dzieciństwem. Tak do cholery, dzieciństwem, bo ja do dzisiaj uważam się po prostu za dzieciaka. Po prostu się cieszcie tym, że jeszcze nie macie strasznej liczby 2 z przodu, że otoczenie nie wymaga od Was wiecznej powagi, narzekajcie na szkołę ile wlezie, bądźcie kreatywni aż do przesady, bawcie się ze znajomymi, kombinujcie ze swoim wyglądem, szukajcie wielu pasji... ale nie udawajcie dorosłych, wręcz o to błagam. Sama nie czuję się dorosła, ale w końcu zaczyna się wymagać ode mnie bym tak się zachowywała. Więc póki możecie, dopóki nikt nie chce, żebyście dorosłymi naprawdę byli, nie róbcie tego. 

Szczenięce lata są zajebiste. 




Chaos i zamęt. Obserwując ze szczytu schodów lobby tylko te dwa słowa przychodziły mi do głowy. Po wyjściu Alexa nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie miałem najmniejszej ochoty po prostu iść do swojego pokoju i zapomnieć o wszystkim co zobaczyłem. Wspiąłem się jednak po schodach i usiadłem na ich najwyższym stopniu, dzięki czemu miałem dobry widok na wszystko co działo się na dole.

Zoey biegająca ze łzami po różnych pomieszczeniach, Jared w pośpiechu wybiegający z budynku, by po chwili wrócić z jakimś wymuskanym mężczyzną w blond włosach. Swoją drogą, jego twarz wydała mi się jakaś taka znajoma... Ah, hollywoodzki doktorek, Cole zabrał mnie do niego na samym początku, gdy tu trafiłem. Kiedy Jared zaprowadził go do części, w której przyjmowani są klienci, w lobby zrobiło się przeraźliwie cicho. Nikt stamtąd już nie wybiegał, nie było słychać trzaskania drzwiami czy głośnych rozmów. Cisza. Jakby ktoś umarł.

Boże, Yuuki!

Zdegustowany własnym myśleniem podniosłem się ze stopnia i z niechęcią ruszyłem w stronę swojego pokoju. Cole nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył mnie sterczącego u szczytu schodów. Jednak gdy zamknąłem za sobą drzwi w pokoju, usiadłem na łóżku i spojrzałem przed siebie, wówczas zrobiło mi się nagle przeraźliwie smutno. Nie mogąc się powstrzymać, z cisnącymi się do oczu łzami, położyłem się obejmując ciasno poduszkę.

Dlaczego jest mi tak cholernie przykro? Aż tak wstrząsnął mną ten widok? Czy może to dlatego, że jest mi po prostu smutno z powodu Blaise'a?
Mimo, że czas który spędziłem pod skrzydłami Cole'a nie był jakoś niesamowicie długi i nie miałem zbyt dużo okazji by spędzić z białowłosym wielu chwil, zdążyłem polubić go w pewien sposób. Gdy przebywaliśmy razem ze sobą, nie krępowaliśmy się wzajemnie pytaniami, w szczególności Blaise. Nie pytał mnie o nic. Mimo, że nie rozmawialiśmy za dużo i większość czasu spędzaliśmy w ciszy, to w tym milczeniu było czuć wzajemną sympatię. Małe, nieme wsparcie.

Dlaczego ktoś tak dotkliwie go skrzywdził? Jego plecy, te rany nie były małymi, nieszkodliwymi przecięciami... Gdy tylko o nich pomyślę od razu przypomina mi się co robił mi kiedyś ten psychol... Ale nigdy krew nie lała się ze mnie tak, jak z tych ran. Mdli mnie na samo wspomnienie.
Dlaczego do tego doszło? Przecież Cole nie pozwoliłby żadnemu klientowi na coś takiego... prawda?

Zmęczony niezbyt miłymi wrażeniami i przybity z powodu Blaise'a nakryłem się kołdrą nie zawracając sobie głowy jakimś głupim prysznicem czy choćby zrzuceniem z siebie ciuchów. Zakopując się w bezpiecznych objęciach pościeli zamknąłem oczy jak najmocniej tylko potrafiłem z obietnicą, że nie będę myśleć o niczym innym jak tylko o tym, żeby w końcu zasnąć.

Niestety mimo moich starań budziłem się co jakiś czas nie mogąc pogrążyć się we śnie raz, a porządnie. Dodatkowo wczesnym ranem brzuch niemiłosiernie przypominający o braku kolacji poprzedniego dnia, nie dawał mi chwili wytchnienia. No tak... z tego wszystkiego zapomniałem o czymś tak trywialnym jak jedzenie... a szczerze powiedziawszy, nadal nie mogę się przyzwyczaić do regularnych posiłków w takiej ilości.

Która godzina? Czy śniadanie będzie już gotowe? Gdyby nie fakt, że nigdy w samej kuchni nie byłem, mógłbym sam zrobić sobie do jedzenia chociażby kanapkę... Ale najpierw, powinienem doprowadzić się do porządku.

Z przeświadczeniem, że zaczynam cuchnąć wygrzebałem się ze swojego schronienia zwanego kołdrą i zaszyłem się w łazience po drodze zrzucając z siebie wczorajsze ciuchy. Później je posprzątam.
Stanąłem pod prysznicem i odkręciłem gorącą wodę. Chłonąc jej ciepło i ignorując coraz bardziej piekące mnie plecy przyłożyłem czoło do zimnych płytek ściany.

Dlaczego nigdzie nie może być spokojnie? Ciągle coś się dzieje, wszystko się zmienia. Czy naprawdę nic nigdy nie będzie takie samo na zawsze? Wydawało mi się, że w tym miejscu wszystko ma swój porządek i ład, każdy działa według ustalonych reguł i nie myśli nawet, żeby je zmieniać. Zamęt spowodowany tym co się dzisiaj stało nie rozejdzie się bez echa. Mam dziwne wrażenie, że nie skończy się na tym. Coś drastycznie się zmieni.

W jadalni już na progu powitał mnie promienny uśmiech jednej z krzątających się tu kucharek, które szykowały śniadanie. Rany... przecież nie musi obsługiwać nas tyle osób...
Z niemiłym poczuciem winy zachęcony do częstowania się szykowanym jedzeniem usiadłem w końcu przy stole zerkając na zegar wiszący nad wejściem. No tak... jest jeszcze wcześnie, nie dziwię się, że jeszcze nikogo tu nie ma oprócz mnie. Zresztą pewnie i tak wszyscy wiedzą już co się stało.

Poza tym gdy tu szedłem zerknąłem na grafik chcąc upewnić się, czy mam dziś jakiegoś klienta, ale... nie był jeszcze zmieniony. Co oznacza, że Cole musi być teraz z Blaisem... pewnie zabrali go stąd. Ale co z dniem dzisiejszym? Nie sądzę, żeby Cole zostawił wszystko samopas. Jest zresztą jeszcze bardzo wcześnie, wszystko może się jeszcze zmienić.

Z zaspokojonym żołądkiem udałem się do swojego pokoju, lecz zanim tam dotarłem wybrałem losowo jedną z książek stojących na obszernym regale w salonie. Kurczowo ściskając ją w dłoni zamknąłem za sobą drzwi do pokoju i rzuciłem się z nią na łóżko. Po wstępnych oględzinach okazało się, że wybrałem jakiś kryminał nieznanego mi autora. Cóż, miejmy nadzieję, że pochłonie mi dużo czasu. Nienawidzę tych chwil, kiedy nie mam żadnego klienta i jedyną opcją jest przesiedzenie dnia samemu w pokoju. Nie przepadam za bardzo za siedzeniem w zatłoczonym, głośnym salonie, gdzie kakofonia śmiechu i irytujących dźwięków jest tam na porządku dziennym. Chyba, że w salonie jest tylko Blaise. To zmienia postać rzeczy.

Gdzieś prawie w połowie książki, która ku mojemu zaskoczeniu wciągnęła mnie bardziej niż chciałem, usłyszałem ciche pukanie do drzwi przywróciło mnie do rzeczywistości. Podniosłem swój ciężki tyłek z łóżka i otworzyłem je, zastając za nimi Cole'a. Oh... w końcu coś się wyjaśni.

-Nie przeszkadzam ci? -z ciepłym uśmiechem delikatnie, acz stanowczo wszedł do pokoju odsuwając mnie na bok.

Zbity z tropu jego zdecydowaniem, które naprawdę rzadko widuję, pokiwałem przecząco głową i zamknąłem za nim drzwi.

-Nie, oczywiście, że nie...

-Z Blaisem już wszystko w porządku, zostanie jeszcze na trochę w klinice Seana. -posłał mi pokrzepiający uśmiech kładąc dłoń na moim ramieniu. -Nie martw się o niego.

Ah, więc to tak miał na imię ten wymuskany doktorek... No i z Blaisem jest okej... mam nadzieję.

-Coś cię trapi?

Czy coś mnie trapi...? Oczywiście do cholery! Wszystko!

-Dlaczego w ogóle Blaise... dlaczego on... -podrapałem się po ramieniu nie za bardzo wiedząc jak delikatnie to ująć.

-Jeden z jego klientów od dłuższego czasu był bardzo agresywny w stosunku do niego... -Cole zmarszczył nagle brwi z wyraźnym zdenerwowaniem. -Oczywiście niczego mi nie powiedział... pewnie dlatego był ostatnio jeszcze bardziej wycofany i milczący. Ah, dlaczego on zawsze musi dusić wszystko w sobie? -mężczyzna spojrzał na mnie ze sfrustrowaniem jakby szukał odpowiedzi na nurtujące go pytania. -Przepraszam, nie chcę obarczać cię niepotrzebnymi problemami.

-Więc... co z tym klientem?

-Uwierz mi, że nie ujdzie mu to na sucho. -mruknął cicho z wyrazem twarzy, którego nigdy jeszcze u niego nie widziałem. I bynajmniej tego nie żałuję, bo zaczynam się go bać. -No ale życie toczy się dalej, trzeba wrócić do naszej uwielbianej rutyny. -Cole klasnął nagle w dłonie z wyraźnym rozpogodzeniem, podskoczyłem lekko w popłochu. Nie nadążam za jego wahaniami nastrojów.

-Będę mieć dzisiaj klienta?

-Właśnie między innymi z tym do ciebie przychodzę... -poprowadził mnie w stronę łóżka wskazując na nie bym usiadł, a sam odsunął krzesło od biurka i usiadł na nim naprzeciwko mnie. -Widzisz, na jakiś czas chcę zdjąć z Blaise'a wszystkie obowiązki, ale jednocześnie nie mam innego wyjścia, jak obarczyć nimi ciebie. Naprawdę nie chcę, żebyś miał zbyt dużo na głowie, ale...

-Nie szkodzi. -przerwałem mu nieco podniesiony na duchu. Przynajmniej nie będę siedział bezczynnie.

-Oh, to dobrze. Oczywiście nie martw się, nie zrzucę na ciebie nagle masy osób, na jakiś czas po prostu ograniczę liczbę ludzi przewijających się przez nasze progi. Ale dzisiaj niestety muszę wstawić do twojego grafiku dwie osoby... nie masz nic przeciwko?

-Nie, naprawdę.

-Cieszę się. -uśmiechnął się pokrzepiająco i westchnął po chwili przeciągle. -...i chciałem też zapytać cię o twojego ostatniego klienta.

Nagle mój radosny nastrój z otrzymanego na dziś zajęcia prysł jak bańka mydlana. Coś zaczęło mi się nie zgadzać. Dlaczego nagle o to pyta?

-Masz na myśli Alexa? Zrobiłem coś nie tak?

-Nie, nie... mam na myśli tego w trochę dłuższych, lekko rudawych włosach. Wiesz o kogo mi chodzi?

Słysząc pytanie zadanie przez Cole'a trybiki w mojej głowie wskoczyły na najwyższe obroty. O kim on mówi? Chodzi mu o tego klienta, w zamian za którego zastałem w pokoju tylko kopertę? Nikt inny nie przychodzi mi na myśl... Czy to możliwe, że to właśnie ten facet przyniósł kopertę? Zresztą... skąd ja mam to wiedzieć? Przecież nie wiem jak wyglądał bo go nie widziałem! Ale skąd Cole wie jak wyglądał? Dlaczego w ogóle o to pyta? Coś jest nie w porządku. Ale najważniejsze... Przecież nic mu nie powiedziałem o kopercie... Podejrzewa coś?

-Ah, tak, już pamiętam. Więc co w związku z nim? -cholera, cholera, zaraz się w coś wkopię.

Widząc jak na twarz Cole'a wpełza grymas niezadowolenia wiedziałem, że właśnie wbiłem sobie gwóźdź do trumny.

-Ciekawe... bo kamery w lobby pokazują, że nie mieliście szansy spotkać się nawet przez chwilę. Zaraz po tym jak przyszedł, wyszedł w pośpiechu, kiedy Zoey na moment zniknęła, a ty wszedłeś do pokoju dopiero kilka minut później... i w przeciwieństwie do niego, siedziałeś tam znacznie dłużej. Sądzę, że należą mi się jakieś wyjaśnienia, Yuuki.

Cholera... nie pomyślałbym nigdy o kamerach. Przecież to takie oczywiste. I nie powinienem go okłamywać i nic zatajać przed nim. Jednak powinienem pójść od razu z tym wszystkim do Cole'a. Nie chcę, żeby mi nie ufał.

Nie chcąc dłużej robić z siebie głupka wstałem i podszedłem do szafy z zamiarem odsunięcia jej od ściany. Kiedy to zrobiłem, wyciągnąłem zza niej pogniecioną kopertę z przeklętą kartką w środku.

-Leżała na łóżku w pokoju kiedy tam wszedłem. -podałem mu kopertę, którą zaraz pośpiesznie otworzył. -Zostałem w pokoju, bo bałem się, że nikogo już do mnie nie przydzielisz... Nie chciałem, żebyś pomyślał, że to przeze mnie wyszedł tak szybko i nie chciałem pokazywać ci tego... -wskazałem brodą na trzymaną przez niego kopertę. -...bo prawdopodobnie ograniczyłbyś mi kontakt z jakimikolwiek klientami.

Kiedy patrzyłem jak analizuje to, co kryła pognieciona przeze mnie kartka, wiedziałem, że jego rosnąca złość zaraz wyjdzie na zewnątrz. Jestem skończonym idiotą.

-A to drań... -mruknął cicho pod nosem wkładając z powrotem kartkę do koperty. -Dzwoniłeś? -spojrzał na mnie wzrokiem, któremu nie można było się sprzeciwić.

-Nie. -Przecież i tak nie miałbym z czego...

-Powinieneś przyjść z tym od razu do mnie. -wsadził kopertę do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i spojrzał na mnie chłodno.

-Wiem... naprawdę przepraszam. -opuściłem lekko głowę zawiedziony swoją własną głupotą.

Bo przecież jak mogłem się spodziewać, że ktoś taki jak Cole nie będzie wiedział co dzieje się pod jego własnym dachem? Mimo chaosu jaki wywołała sprawa z Blaisem on nadal sprawuje piecze nad wszystkim. Trochę to przerażające... Jak mogłem na podstawie braku grafiku na dzień dzisiejszy stwierdzić, że ten mężczyzna choć na moment był wytrącony z równowagi i że jego uporządkowane życie zostało zmącone... To aż głupie.

-Ukrywasz coś jeszcze przede mną?

-Nie... przepraszam. -spojrzałem na niego ze szczerą skruchą.

Chyba się zaraz poryczę z własnej głupoty. Nie chcę, żeby Cole był teraz ciągle podejrzliwy w stosunku do mnie i po prostu gniewał się na mnie. Nie chciałem, żeby to tak wyszło. Po prostu... właśnie, co ja chciałem tym osiągnąć?

-Więc wybaczam ci to małe potknięcie. -uśmiechnął się nagle ciepło i wyciągnął dłoń w moim kierunku, żeby zmierzwić mi włosy. -Nie zrozum mnie źle, nie gniewam się na ciebie, Yuuki. Po prostu nie chcę żadnych tajemnic i niedomówień, w szczególności jeśli chodzi o osobę taką jak Eric... -skrzywiłem się słysząc imię padające z jego ust. -Po nim można spodziewać się wiele, nie chcę, żeby w jakiś sposób zaszkodził ci jeszcze bardziej, rozumiesz to prawda?

-Rozumiem. -przytaknąłem mu kiwając dodatkowo głową w geście zrozumienia. -Naprawdę jest mi głupio i przykro... przepraszam.

-Nie musisz przepraszać, Yuuki, po prostu nie rób tak więcej, zgoda?

-Zgoda.

-No to świetnie. -z uśmiechem położył mi dłoń na ramieniu i wstał z krzesła podsuwając je z powrotem pod biurko. -Pierwszy klient będzie około godziny dziewiętnastej. Nie spóźnij się. -ruszył w stronę drzwi lecz zatrzymał dłoń na klamce i odwrócił się jeszcze raz w moją stronę. -I pamiętaj, że możesz zawsze do mnie przyjść z jakimikolwiek wątpliwościami.

-Będę pamiętać.

Z trzymającym się na jego twarzy pogodnym uśmiechem Cole wyszedł z pokoju zostawiając mnie sam na sam z własnymi myślami.
Zdecydowanie zbyt wiele ostatnio się dzieje. Jeszcze trochę i przestanę odnajdywać się w tej zagmatwanej sytuacji.

Ale choćby ściany się waliły, a ON zacząłby otaczać mnie ze wszystkich stron, muszę sobie poradzić. Muszę w końcu wziąć swoje życie we własne ręce. Inaczej nigdy nie wydostanę się z tego świata.
A tego bym nie chciał.

sobota, 29 października 2016

Rozdział 31 - Stracony

Wbiliście właśnie 100 000 wyświetleń, dziękuję Wam najmocniej jak się tylko da.



Dziś jest kolejny dzień. Dobry dzień. Mam klienta, mam zajęcie na jakiś czas...

Boże. Zdecydowanie powinienem przestać cieszyć się, kiedy Cole przydziela mi kogoś, komu muszę oddać tyłek. Radość z bycia pukniętym? To nie może być normalne.

Stojąc nagi w łazience w swoim pokoju dokładnie obejrzałem się od góry do dołu. Cóż... Nie jestem już tak niezdrowo wychudzony... i urosłem? To znaczy... mam na myśli, że nie wyglądam już tak bardzo jak dziecko. Może powinienem zacząć ćwiczyć? Nawet ktoś tak szczupły i smukły jak Blaise nie wygląda jak wieszak... Eh, już widzę się robiącego codziennie brzuszki.

Przygładzając lekko włosy wodą zacząłem bawić się w ich układanie. Może by je tak zaczesać do tyłu...? Nie, nie, nie... tak wyglądam strasznie.
Z westchnieniem rozczochrałem je lekko dając sobie spokój z jakimikolwiek próbami zrobienia coś z nimi. Nic nie poradzę, nie podobają mi się takie krótkie... zostaje tylko czekać aż urosną.

Wyszedłem z łazienki i przeczesałem szafę w poszukiwaniu czegoś co mógłbym założyć przed wyjściem do klienta. W końcu z braku laku, wrzucając na siebie czarne spodnie i białą koszulkę z dekoltem w serek, spojrzałem na zegarek i z poirytowaniem zdałem sobie sprawę, że stanie przed lustrem i bawienie się włosami pochłonęło mi zdecydowanie zbyt dużo czasu. Zakładając trampki niemal w biegu, wypadłem ze swojego pokoju i skierowałem się na dół gdzie Zoey pomachała mi ręką i kazała się pospieszyć.
Świetnie, Cole będzie zły, że się spóźniam... żeby tylko jeszcze bardziej mi nie ograniczał ilości klientów.

Kiedy otwarłem dość gwałtownie drzwi do pokoju, w którym miał być klient odetchnąłem z ulgą nie widząc go w pokoju, co znaczyło, że najwyraźniej był w łazience. Ale...
Drzwi od łazienki były uchylone, a światło zgaszone... mimo to zajrzałem do niej by upewnić się, że klienta naprawdę tu nie ma. Ze skonsternowaniem rozejrzałem się po pokoju nie wiedząc za bardzo co mam w tym momencie ze sobą zrobić, przecież Zoey powiedziała, że już przyszedł... Może powinienem po prostu iść do niej i zapytać czy się nie pomyliła.... Albo poczekać.

Po prostu poczekam.

Nagle kątem oka zarejestrowałem małą, jasną rzecz, która odcinała się na tle czarnej pościeli. Podchodząc bliżej łóżka ze zdziwieniem podniosłem białą kopertę.

Koperta? Co do cholery?

Nie za bardzo będąc pewny czy mogę ją otworzyć obejrzałem ją ze wszystkich stron, bo być może jednak była zaadresowana do kogoś.

Ale skoro nie była podpisana... to dlaczego by jej nie otworzyć?

Moja pospolita ciekawość zaczęła triumfować kiedy zacząłem ostrożnie rozklejać kopertę by wyciągnąć z niej to, co ktoś tam starannie schował. Gdy wsadziłem do niej swoje wścibskie palce wydobyłem z niej zagadkowy kawałek prostokątnej, białej kartki o grubej gramaturze, złożonej na pół. Sam papier był bardzo gładki w dotyku, kiedy muskałem go palcami wydał mi się jakiś taki... luksusowy.

Niepewnie rozłożyłem kartkę by sprawdzić w końcu jakie tajemnice kryje. W pierwszej chwili byłem nieco zawiedziony bardzo małą ilością tekstu jaką znalazłem, lecz w następnym momencie w szoku odrzuciłem kopertę wraz z kartką jakby mnie poparzyła. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w leżący na podłodze papier starając się zanalizować co tu się do cholery dzieje.

Ukucnąłem nad kartką by jeszcze raz upewnić się, że nie mam żadnych pieprzonych zwidów i zasłoniłem od razu usta dłonią by stłumić cisnący się ze mnie jęk rozpaczy. Klękając wyciągnąłem drżącą dłoń w kierunku koperty i podniosłem ją z kartką zbliżając do swoich oczu.

Dupek... co za dupek...

-Kurwa... -przetarłem dłonią oczy, ponieważ łzy zaczęły zamazywać minimalistyczny tekst jaki widniał na tej przeklętej kartce.


Błagam
603 097 3307

                                            Eric

I co on sobie myśli? Że z radością pobiegnę szukać jakiegoś telefonu? Że to wszystko takie proste? Nawet nie muszę go widzieć, żeby znowu zaczął mącić w mojej głowie. Dupek.

Ogarnij się Yuuki, ogarnij do cholery. Beczę z powodu głupiej kartki i kilku literek. Gorzej być nie może.

Czego ON chce jeszcze ode mnie...? Dlaczego wszyscy faceci z jakimi mam do czynienia są tacy skomplikowani? Nawet Alex... Dlaczego ktoś tak młody i przystojny przychodzi to burdelu? Na pewno ma niezłe powodzenie i to nie tylko wśród kobiet... Nie musi wydawać przecież pieniędzy jeśli chciałby się z kimś przespać.

Cholera! Gniotąc kartkę wraz z kopertą miałem ochotę w coś, lub kogoś mocno uderzyć. Boże... Ty czarnowłosy dupku, przestań się w końcu pakować w moje życie ze swoimi brudnymi buciorami! Mam tego dość!

Muszę iść z tym do Cole'a. Nie zostawię tak tego... będzie coraz więcej takich głupich kopert. Nie chcę mieć już do czynienia z tym mężczyzną, nie chcę go ani widzieć, ani słyszeć. Chcę zapomnieć, że istnieje.

Ale jeśli powiem Cole'owi o kopercie i jej zawartości... na bank nie będę mieć już żadnych klientów. Nie chcę siedzieć bezczynnie.

Po prostu odczekam godzinę i wyjdę stąd jakby nic nadprogramowego się nie stało... To takie proste.

* * *

-Strasznie słodkie... ale i dobre. Co to? -z ciekawością przyjrzałem się trzymanemu przez siebie kieliszkowi z kremową, lepką zawartością.

-Likier śmietankowy. Cieszę się, że ci smakuje. -Alex z uśmiechem przyglądał mi się gdy oblizywałem usta. -Wiesz, że im słodszy alkohol, tym łatwiej się upijesz?

-Serio? -spojrzałem z powątpiewaniem w resztę likieru jaki został mi w kieliszku, jakoś nieszczególnie czując się pijanym. -Dlaczego?

-Bo dzięki temu, że jest słodki i nie czujesz tak bardzo alkoholu możesz wypić go o wiele więcej, Yuuki. -zaśmiał się mierzwiąc mi włosy. -Ale nie bój się, po jednym kieliszku nic ci nie będzie.

-Nawet jeśli nigdy dużo nie piłem?

-A nie piłeś? -odstawił swój kieliszek na nocny stolik spoglądając na mnie z lekkim zaskoczeniem.

-No nie... -mruknąłem opuszczając lekko głowę.

-Ile tak właściwie masz lat? -Alex przysunął się bliżej mnie i zaczął powoli ściągać ze mnie koszulkę uważając na likier, który trzymałem w ręce.

Powinienem mieć szesnaście... czy minęły już moje urodziny? Może mam jednak już siedemnaście? Boże! Nawet nie wiem ile czasu już minęło od tego wszystkiego! Straciłem poczucie czasu!

-Alex! -gwałtownie uniosłem się do pionowego siadu i zbliżyłem się do niego. -Co dzisiaj za dzień?!

-Piątek... -zaskoczony złapał mnie za ramiona i przytrzymał stanowczo, żebym nie stracił równowagi.

-Data! Dokładna data! -z desperacją wpatrywałem się w niego z cisnącymi się łzami z niewiadomego mi powodu.

-Czwarty grudnia... Yuuki, nie krzycz. -wyciągnął mi kieliszek z ręki i odstawił na nocny stolik obok swojego.

Ah... ok. Jakoś zarejestrowałem, że jesień, że liście spadając z drzew... ale straciłem poczucie czasu gdzieś o pół roku. Ile czasu minęło odkąd ostatni raz byłem w domu dziecka? Porwali mnie w moje urodziny...

-Siedemnaście lat... mam siedemnaście lat. -szepnąłem z rozpaczą zdając sobie sprawę, że te wszystkie rzeczy dzieją się już półtora roku.

To cholernie okropne. Życie mi ucieka. Mam dość tego świata. Chcę żyć normalnie. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? Dlaczego nie może być po prostu tak jak ja chcę?

-Wszystko w porządku? -poczułem oddech Alexa na czubku swojej głowy.

A on? Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Dlaczego to ja muszę być zawsze ich zabawką? Nie widzą, że to nie jest normalne życie?

-Alex... -zagaiłem cicho wpatrując się w jakiś punkt na jego koszulce byleby na niego nie patrzeć. Gdybym spojrzał, już bym go o to nie zapytał. -Po co przychodzisz... Co ty tu tak naprawdę robisz?

Cisza jaka zapanowała po tym pytaniu jakoś szczególnie mnie nie zaskoczyła. Powiedziałbym raczej, że jakakolwiek odpowiedź byłaby dużym zaskoczeniem... Ale niestety moja cholerna ciekawość dała popalić mi już po raz drugi w tym tygodniu.

Z zażenowania opuściłem lekko głowę pod ciężarem ciszy i gdy już chciałem przeprosić za swoją wścibskość Alex odezwał się.

-A gdybym ja spytał co ty tu robisz? -mruknął nachylając się żeby spojrzeć mi prosto w oczy.

Co JA tu robię...? Przecież to oczywiste... Przez to, że kiedyś mnie... Moment!

Nagle w moim umyśle zapaliła się lampka. Właśnie! Dlaczego nie powiem Alexowi o wszystkim, że zostałem porwany, że to wszystko to czarny rynek, że nie chcę tu być i... i co dalej...? Co by zrobił z tymi informacjami? Policja? Olałby to? A może on zdaje sobie sprawę z tych rzeczy... że nie wszyscy tu są z własnej woli... czy ja w ogóle jestem tu trzymany pod kluczem? Nawet nie próbowałem uciekać... Nigdy nie próbowałem.
I co by się wtedy stało? Wrócę do domu..? Przecież nie mam dokąd i do kogo wracać. To okropne. To tak cholernie okropne i prawdziwe. Jeśli jakimś cudem uda mi się wyrwać z tego świata nie mam dokąd pójść. Nie mam nic, nie skończyłem nawet szkoły, nie mam pieniędzy, miejsca do spania... To straszne.

Co jestem wart?

-Hej... -czarnowłosy uniósł mój podbródek i nakierował na swoją twarz obdarzając mnie przeszywającym spojrzeniem. -Nie myśl tyle o tym. -przejechał delikatnie kciukiem po moim policzku ścierając pojedynczą łzę.

-Nie potrafię. -wydusiłem z siebie rozczulony gestem latynosa.

Nie potrafię niczego. Nie umiem dusić w sobie emocji, nie wiem jak zapanować nad swoim życiem, nie wiem już nic.

-Nie becz Yuuki. -zostałem pociągnięty stanowczo w ramiona mężczyzny. -Nie możesz być taki miękki. -przechylił się w bok nadal mnie trzymając przy swojej piersi i położył się wzdłuż łóżka. -Wiem, że jak chcesz, to potrafisz być twardy.

-Alex, puść... -zaszlochałem w jego koszulkę zły sam na siebie, że pokazałem mu się w takim stanie.

-Nie. Zamknij się i leż. -warknął cicho przytrzymując mnie ramionami przy sobie tak mocno, że nie byłem w stanie się podnieść.

-Nie po to tu przyszedłeś żeby mnie niańczyć...

-Cicho bądź. Innym razem zajmę się twoim tyłkiem.

-Alex...

-Aleś ty upierdliwy, Yuuki.

Pod naciskiem jego ramion i spojrzenia zaprzestałem wszelkich prób uniesienia się do pionu. Z czerwonymi od płaczu oczami leżałem obok niego czując się jak największy głupek i nieudacznik. Znowu. Nic tylko ciągle ryczę. Jeśli moje życie nadal ma polegać na ciągłym użalaniu się nad sobą to długo tak psychicznie nie pociągnę. Tylko dlaczego do cholery nie potrafię zmusić się do jakiegokolwiek działania? Boże, co ze mnie za nieszczęście...

Odliczając minuty ciszy i wyliczając swoje kolejne wady nagle lekkim klepnięciem w pośladek zostałem wyrwany z letargu jaki mnie ogarnął.

-Czas się zbierać.

Czując luz na swoich plecach i brak ogranicznika w postaci ramion Alexa zszedłem z łóżka i poczłapałem po swoją koszulkę, która wcześniej została mi zdjęta. Kątem oka zarejestrowałem latynosa, który stanął przy drzwiach i z delikatnym uśmiechem przyglądał mi się.

-Nie powiesz nikomu...? -zagaiłem spoglądając na niego błagalnie.

-Hmm? O czym? -mrugnął kilka razy chcąc zrozumieć co mam na myśli.

-No... że się poryczałem i sobie nie poużywałeś... -z zażenowaniem wbiłem wzrok w podłogę nie chcąc patrzeć na zanoszącego się śmiechem latynosa.

-Nie, oczywiście, że nikomu nie powiem. -z nadal trzymającym się na jego twarzy radosnym uśmiechem podszedł i pomógł założyć mi koszulkę. -Ale w zamian następnym razem zrobisz dla mnie striptiz. -pstryknął mnie w nos i otworzył drzwi przepuszczając mnie przodem.

Nagle z głębi korytarza do moich uszu dobiegł przeszywający ciszę, kobiecy krzyk. Kiedy wyjrzałem w osłupieniu z pokoju zauważyłem zapłakaną Zoey zakrywającą rękami usta i wbiegających do jakiegoś pokoju Cole'a z Jaredem i jakimś nieznanym mi mężczyzną.

W osłupieniu spojrzałem na Alexa, który bez słowa skinął głową w stronę zamieszania i poszedł sprawdzić co się stało. Bez chwili wahania ruszyłem od razu za nim trzymając się lekko za jego plecami, jakby coś miało zaraz na mnie wyskoczyć i mnie zjeść, a on miał być moją tarczą.

Kiedy doszliśmy do otwartych drzwi drogę przecięła nam Zoey, która w pośpiechu wybiegła do lobby. Nie mogąc wytrzymać faktu, że nie wiem co się dzieje zajrzałem do pokoju. To co zarejestrowałem pierwszym rzutem oka wystarczyło by zmrozić mnie od stóp do czubka głowy.

-Blaise... -mruknąłem niewyraźnie przyglądając się jego nieruchomej sylwetce, nad którą gorączkowo uwijała się dwójka mężczyzn z Jaredem. Nie mogąc oderwać wzroku od lejącej się krwi z pleców białowłosego ruszyłem do przodu jak w amoku.

-Będziesz zawadzać. -dłoń Alexa przytrzymała mnie stanowczo w miejscu i wyrwała z otępienia.

Wściekły na jego brak empatii spojrzałem na niego chcąc zgromić go spojrzeniem i wyrwać się z jego uścisku lecz ten nie przejmując się moim buntowniczym nastawieniem wskazał podbródkiem centrum zamieszania.

Wiodąc za jego wzrokiem z wściekłością na samego siebie odpuściłem sobie jakiekolwiek marne spieszenie z pomocą... Rzeczywiście, było tam już wystarczająco osób, a kolejna na pewno w niczym by nie pomogła.

-Chodźmy stąd. -czarnowłosy pociągnął mnie w stronę wyjścia. -Nie pomożesz, stojąc bezczynnie w drzwiach, a oni wiedzą co robią.

Ze smutkiem spojrzałem ostatni raz na trójkę zajmującą się Blaisem i dałem się poprowadzić Alexowi do lobby gdzie po pocieszających mnie słowach wyszedł z budynku.

Co się tam właśnie do cholery stało?

sobota, 10 września 2016

Rozdział 30 - Stracony

Dziękuję, że nadal czekacie. 



Czy to oznacza, że jestem gejem?

Stojąc nagi przed wysokim lustrem w łazience musnąłem powoli w nostalgicznym geście małą malinkę, którą zostawił wcześniej Alex na moim obojczyku.
Bo skoro moje ciało tak reaguje... Nie, nie zwalaj winy na ciało. Zresztą czy jest czym się obwiniać?  Nie jestem przecież jedyny... To chyba normalne, że jakiekolwiek zbliżenia z innym mężczyzną są dla mnie przyjemne? Czy może bycie gejem zostało mi narzucone?

Wpojone...?

Nie, nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Nic to nie zmieni, nie wniesie to żadnych korzyści do mojego marnego życia.
Za dużo myślę o głupotach.

Za dużo się rozczulam nad sobą.

Kręcąc lekko głową na boki skierowałem się w stronę swojego łóżka z zamiarem jak najszybszego spotkania się z Morfeuszem, kiedy usłyszałem ciche pukanie do drzwi, które z pewnością odwiedzie mnie jeszcze na długą chwilę od tego spotkania.

Lekko zirytowany spojrzałem na drzwi z oczekiwaniem aż ktoś w końcu wejdzie.
Ah, znowu zapominam.

-Proszę. -rzuciłem na tyle głośno by stojący za drzwiami na pewno to usłyszał.

-Cieszę się, że jeszcze nie śpisz. -w wejściu pojawiła się najpierw głowa Cole'a a potem jego cała reszta.

Z pozytywnym do zrzygania uśmiechem podszedł do łóżka, na którym zdążyłem się już ułożyć wygodnie do snu i usiadł na jego brzegu.

-Twój klient był zadowolony i zajął już termin w przyszłym tygodniu.

-No to... fajnie. -wzdrygnąłem lekko ramionami.

Chyba. O ile normalnym jest się cieszyć, że moje dawanie tyłka jest na przyzwoitym poziomie.

-Też się cieszę. Znaczy... No wiesz... -z zakłopotaniem podrapał się po głowie.

Skinąłem mu głową z lekkim uśmiechem. Wymuszonym, ale uśmiechem. Wydawał się jakiś taki zakłopotany. Mam rozumieć, że coś popsułem?

-Tak naprawdę to mam do ciebie prośbę... Oczywiście nie zmuszam cię do niczego. -kiedy podjął temat jego twarz zrobiła się nieco smutniejsza.

To w sumie miłe,  że w ogóle pyta o moje zdanie... Ale czy tak naprawdę mam prawo odmówić?

-Co się stało? -zapytałem z czystej grzeczności.

-Widzisz, Blaise jest ostatnio jakiś bardziej osowiały, taki przygnębiony bardziej niż zwykle... Przychodzę z tym do ciebie bo zauważyłem, że wcześniej spędziliście ze sobą trochę czasu i wydawał się przy tobie nieco odprężony.

-Więc co mam zrobić? -ok, Blaise ma się źle, ale jak ja, JA mam mu pomóc?

-Pogadać... Sam nie wiem, po prostu przebywać z nim trochę. Wiesz, Blaise kiedy tu trafił... Było z nim o wiele gorzej, nie chcę was porównywać i mówić, że to czego ty doświadczyłeś to nic przy nim, obydwoje przeżyliście coś strasznego na co żaden z was nie zasługiwał... Eh, rozumiesz co chce powiedzieć...?

-Rozumiem. -przytaknąłem by uciął już ten wątek i zastanawiając się nad zachowaniem Blaise'a.  Chyba rzeczywiście ostatnio był trochę inny, chociaż i tak nie znam go zbyt długo by móc to tak po prostu zauważyć.

-Pogadasz z nim trochę?

-Pogadam. -kiwnąłem głową w potwierdzającym geście.

-Cieszę się. -jego twarz rozpromieniła się w jednej chwili. -Aa, jutro masz wolne, wypocznij porządnie.

-Uh...coo?

-Ale pojutrze masz już klienta. -dokończył szybko zdanie widząc moje niezadowolenie.

-Jednego?

-Jednego jednego, Yuuki. -rozczochrał moje włosy w opiekuńczym geście. -Co ci tak spieszno do tylu?

-Po prostu chcę mieć zajęcie...

-Możesz sprzątać w ogrodzie. -zaśmiał się i wstał z łóżka. -Nie zawracam Ci już dłużej głowy, leć spać.

-Ok...

-Dobranoc Yuuki.

-Dobranoc. -szepnąłem za już zamkniętym za Colem drzwiami.

Świetnie.

* * *

Gdy tylko otwarłem rano oczy wyskoczyłem jak oparzony z łóżka. Krótkim zerknięciem na zegar zarejestrowałem godzinę i ruszyłem do łazienki dziwiąc się, że przespałem tyle czasu bez żadnych niepotrzebnych przebudzeń.

Ograniczając się do minimalnego umycia zębów i krótkiego kontaktu twarzy z wodą wskoczyłem w pierwsze lepsze czarne spodnie i czarną koszulkę, po czym skierowałem się w stronę drzwi. Po małej analizie pogody zawróciłem do szafy wygrzebując z niej również czarną bluzę z kapturem i zabrałem ją ze sobą do jadalni.

Tak jak sądziłem, nikogo już w niej nie zastałem bo prawie przespałem całe śniadanie, chwytając jedną z uszykowanych kanapek zachęcająco wyeksponowanych na talerzu skierowałem się do salonu poszukując swojej dzisiejszej ofiary. Znalazłem ją dopiero w ogrodzie przysypiającą już od rana pod jednym z drzew.

Bez zbędnych ceregieli podszedłem do białowłosego zakładając po drodze bluzę na siebie i potrząsnąłem nim energicznie za ramię. Zaskoczony otworzył oczy dając mi do zrozumienia, że nie ma jakiegokolwiek pojęcia co się w tym momencie dzieje.

-Blaise, musisz mi pomóc.

-Ok. -wstał bez żadnego sprzeciwu i spojrzał na mnie jakby czekał na rozkaz.

Ile on może mieć wzrostu...? Zdecydowanie jest wyższy ode mnie...

-Chodź. -machnąłem by poszedł za mną, chodź tak naprawdę sam nie miałem pojęcia dokąd iść.

Wchodząc w głąb drzew zdałem sobie sprawę, że ogród otaczający ten wesoły dom uciechy jest dość rozległy. Zatrzymałem się z westchnieniem chcąc zebrać myśli, bo właściwie nie wiedziałem co zamierzam.

Blaise rozejrzał się i spojrzał na mnie jakby czegoś nie rozumiał.

-W czym miałem pomóc?

-Musimy tu posprzątać.

-Sprzątać? -na jego twarzy wyraźnie zagościło zaskoczenie.

-Cole powiedział, że mam posprzątać w ogrodzie.

Nagle jego twarz rozjaśnił promyk zrozumienia.

-Chyba nie całkiem to miał na myśli.

-Nieważne... Wiem, pozbieramy te liście.

-Jest ich za dużo by je zbierać... -mruknął cicho.

-Wiem. I tak się nimi zajmiemy. -upierając się przy swoim zmierzyłem liście wrogim spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że mój pomysł przy tej ilości drzew jest mocno nierealny.

-Tam jest mała szopa. Ogrodnik trzyma w niej narzędzia. -Blaise wskazał palcem jakiś mały, drewniany kwadrat.

-Trzeba było tak od razu. -skierowałem się momentalnie we wskazanym przez białowłosego kierunku.

Na szczęście skrytka nie była zabezpieczona jakimkolwiek zamkiem, bez zbędnych problemów wyciągnąłem z niej dwie pary grabi wręczając jedną Blaise'owi.

-Sądzę, że zaczniemy od przodu. -wskazałem podbródkiem budynek, przed którym znajdowało się znacznie mniej drzew niż w głębi ogrodu.

Chłopak skinął głową i ruszył za mną. Kiedy zacząłem namiętnie zgrabiać liście starając się stworzyć z nich symetryczny stos Blaise odsunął się na kilka metrów i tam sumiennie zgarniał swoją porcję liści.

Ignorując jesienny wiatr zamrażający palce u dłoni i nieco przeszkadzający w pracy, gorliwie stwarzałem wysokie stosy liści przyglądając się od czasu do czasu białowłosemu, któremu wiatr bardziej dokuczał rozwiewając włosy na wszystkie strony.

-Nie przeszkadzając ci włosy? -zapytałem chcąc rozwiać dłużącą się chwilę ciszy.

Oh... od kiedy to przeszkadza mi cisza?

-Nie bardzo. -pokręcił głową na boki przechodząc do stworzenia kolejnego stosu.

-Chyba trochę przemarzłem. -chuchnąłem w dłonie opierając grabie o ramię.

-Zimno dziś. -odpowiedział tak cicho, że ledwie go dosłyszałem.

-No fakt... -mruknąłem nie za bardzo wiedząc jak ciągnąć ten mdły temat pogody.

Nagle ogród przeciął Hayato ze śmiechem rzucając się w najbliższy stos liści jaki napotkał wybiegając z budynku, jednocześnie rozwiewając krępującą atmosferę.

-Nie wybiegaj bez kurtki! -zza drzwi wychyliła się wściekła głowa Cole'a.

Przenosząc wzrok z roześmianego Hayato na nas, przyjrzał się trzymanym przez nas grabią, chwilę później stosom liści i znowu zmierzył zdziwionym spojrzeniem mnie i Blaise'a.

-Nie mówcie mi, że właśnie tu... ej! -zreflektował się przywracając wściekły wyraz twarzy. -Jest za zimno na same bluzy! Natychmiast wracajcie! Hayato! Wyłaź z tych liści!

Spojrzałem na Blaise'a który spojrzał na mnie w tym samym momencie. Wzruszył lekko ramionami i opierając grabie o najbliższe drzewo ruszył w stronę drzwi chwytając po drodze czarnowłosego chłopca za rękę, któremu nie bardzo paliło się do powrotu.

Idąc w jego ślady zostawiłem narzędzie w ogrodzie i chuchając ponownie w zmarznięte dłonie wróciłem do środka, gdzie Cole prawił właśnie Hayato nużące kazanie. Blaise zdążył już się ulotnić z zasięgu czyjegokolwiek wzroku. Może poszedł spać...?

Nie chcąc narażać się na prawienie morałów skierowałem się w stronę schodów, po których wspiąłem się na zesztywniałych od zimna nogach i schroniłem się w swoim pokoju. Myjąc ręce przyglądałem się spływającej do zlewu brudnej wodzie, dziwiąc się ile brudu znalazło się na moich palcach od zwykłego grabienia liści, które jak się okazało było mocno czasochłonne, ponieważ nadchodziła już pora obiadu.

Ściągając z siebie bluzę ze skonsternowaniem zdałem sobie sprawę, że zgłodniałem. O ile uczucie głodu przestało mi już bardzo ciążyć, to apetyt na jedzenie był czymś nowym od dłuższego czasu. Dawno nie miałem ochoty, żeby zjeść coś sam z siebie, a nie z konieczności... Dlatego też bez zbędnych oporów zszedłem na dół do jadalni, gdzie większość już zaczynała posiłek.

Kiedy z zadowoleniem napełniałem swój niestety nadal lekko ściśnięty żołądek zauważyłem, że Blaise się nie pojawił. Na kolacji również go nie było.
Zrobiłem coś źle? Czy zmęczył się tak w ogrodzie, że zamierza przespać resztę dnia?  Nie mam pojęcia.

Nie mogąc znaleźć nawet po kolacji Blaise'a z małym rozczarowaniem wróciłem do swojego pokoju rzuciłem się na łóżko zły, że zaczyna kumulować się we mnie wściekłość. Bo przecież dlaczego denerwuję się, że nie mogę go znaleźć? To jeden... z tu mieszkających. Nikt nadzwyczajny. Nie muszę przecież cały czas nad nim sterczeć.

Nie muszę, prawda?


_____________________
Zastanawiałam się ostatnio nad zmianą wyglądu tego bloga... jednak największym dylematem jest kolorystyka. W jakich kolorach najwygodniej Wam się czyta? 

środa, 8 czerwca 2016

Rozdział 29 - Stracony

Wiecie co... Przeczytałam wszystkie Wasze komentarze pod każdym rozdziałem Straconego raz jeszcze. To aż niesamowite jak to zmotywowało. Przeżyłam to cholerne opowiadanie z waszej perspektywy.  Śmiałam się wraz z waszymi słowami i płakałam jak głupek przy wyciskających łzy chwilach. I stwierdziłam, że to się tak skończyć nie może. 
Jako iż przerwałam studia powinnam wziąść się ostro za robotę. Kawalerka już mi zbrzydła, w obecnej pracy kokosów nie zarabiam. Czas coś zrobić ze swoim życiem. Tak naprawdę chciałam już oficjalnie przerwać opowiadanie i porzucić pisanie. Ale po tych komentarzach po prostu nie potrafię. MUSZĘ to skończyć choćby zostało was tu tylko zaledwie kilku. Jestem aż sama zszokowana jak przeczytanie komentarzy pozostawionych tu przez te kilka lat wywarło na mnie tak silną presję. 
Skończę to opowiadanie 200%. Nawet jeśli miałoby to trwać przez kolejne lata. 
Kurde skończę! 




-Pomóc ci?

Zajęty ściąganiem trampka ze stopy i prawdę mówiąc nieco zestresowany tym, co mnie czekało nie zwróciłem uwagi na ciche szczęknięcie zamka, które wybrzmiało przy zamykaniu drzwi przez nowo przybyłego. Dopiero jego słowa wypowiedziane bardzo niskim, wibrującym głosem przeniosły moje zainteresowanie z wrednego buta na jego osobę.

Uniosłem głowę by zobaczyć z kim przyjdzie odpracować mi moją pierwszą zmianę w tym jakże urokliwym burdeliku i szczerze powiedziawszy mocno się zdziwiłem. Już nawet nastawiłem się wczorajszego wieczoru pełnego przemyśleń na jakiegoś starego napaleńca po pięćdziesiątce. Tym bardziej, że jego głos był taki niski co tym bardziej naprowadzało mnie na kogoś w podeszłym wieku... A tu proszę. Przede mną stał wysoki... W porównaniu ze mną bardzo wysoki, młody mężczyzna o latynoskiej urodzie. Nie dałbym mu więcej niż dwadzieścia pięć, może siedem lat. W dodatku z brzydotą najwyraźniej się nie przyjaźnił bo buźkę miał całkiem, całkiem.

Tylko... jak ja mam się w tym momencie zachować? Czekać aż sam wszystko zainicjuje? Rzucić się na niego jak napalony kundel? Jejku... Wynocha stresie... idź sobie.

Zacznij grać. Po prostu. Wdech wydech i jedziesz z tym koksem. Hah... zobacz Cole... panuję nad sobą. I to jak.

Przedstawienie czas zacząć.

-Pewnie. -mruknąłem cicho wystawiając lekko stopę do przodu by mógł, tak jak chciał, pomóc mi ze zdejmowaniem buta.

Z szelmowskim uśmiechem podszedł do mnie i przyklęknął na jedno kolano zaczynając poluzowywać sznurówki w prawym bucie. Korzystając z okazji, że znajdował się o wiele bliżej mnie przyjrzałem się jego czarnym, lśniącym włosom wystylizowanym w młodzieżową fryzurę, króciutkie boki, nastroszona góra i grzywka. Być może to fryzura tak wizualnie go odmładza na pierwszy rzut oka...

Gdy delikatnym i zwinnym ruchem wyswobodził jedną z moich stóp z trampka zajął się drugą. Kiedy z nią również się uporał nie opuścił mojej lewej stopy tak jak poprzednią tylko delikatnie objął ją swoimi długimi palcami. Dopiero wówczas zauważyłem jak ciemną ma karnacje. Jego opalona dłoń na mojej mizernej, bladej stopie wyglądała jak poranna psia kupa na bielusieńkim śniegu.

Boże Yuuki... Prychnąłem cicho pod nosem rozbawiony własnymi skojarzeniami.

-Łaskoczę? -mój osobisty rozwiązywacz sznurowadeł uniósł głowę spoglądając ma mnie tymi piwnymi oczami, z małą, zieloną plamką w lewej tęczówce.

-Nieznacznie. -skłamałem chcąc uniknąć opowiadania mu o tym, jak to jego dłoń skojarzyła mi się z radosną niespodzianką pod śniegiem.

Uniósł się z kolan zostawiając moją stopę w spokoju.

-Zamieńmy się miejscami.

Wstałem posłusznie z łóżka tak jak chciał, a on usiadł w tym samym miejscu od razu pociągając mnie za nadgarstek i sadzając okrakiem na swoich udach. Przy jego długości nóg swoimi ledwo co dotykałem podłogi więc by w pierwszej chwili złapać równowagę chwyciłem go za ramię, tym samym odkrywając jego ładnie wyrzeźbione ciałko pod oliwkową koszulką z długim rękawem.

-Leciutki jesteś...  Yuuki, tak?

-Zgadza się. -mruknąłem przesuwając dłonią po jego ramieniu niby to od niechcenia.

-Alex.

Kiedy Latynos sunął powoli czubkiem nosa po mojej szyi miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Nie wiem czy moja pikawa waliła tak przez emocje czy zdenerwowanie, ale wiem, że w końcu poczułem że żyje, że posiadam inne emocje niż strach i ciągłe ukarzanie się. Teraz liczyłem się tu też ja. Muszę też dać coś od siebie... To już jest jakiś mały cel na najbliższe dni.

-To zdrobnienie?  -mruknąłem spoglądając mu w oczy z nutką niewinności w spojrzeniu. Bo przecież jakby blond słoneczko zza konturu nic mi nie powiedziała...

-Zgadza się. -przedrzeźnił mnie kopiując ton mojej wcześniejszej odpowiedzi i przechylił się do tyłu tak, że teraz leżał na łóżku z nogami pozostawionymi na podłodze, a ja praktycznie siedziałem na jego biodrach.

No świetnie. Nie cacka się.

By złapać nieco stabilności w tej wyuzdanej pozycji rozparłem ramiona opierając się na dłoniach ulokowanych po obu stronach głowy Alexa, tym samym sprawiając, że nasze twarze były znacznie bliżej niż wcześniej.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że czuję się nieco skrepowany.  Ha.. Dobre. Wcześniej każdy wymagał...  Lub brał co chciał. Teraz muszę zastanawiać się czy to ja mam postawić pierwszy krok czy liczyć na inicjatywę klienta. Pogmatwane. Nieswojo. Tym bardziej że Latynos znajdujący się pode mną i na którym właśnie siedzę uśmiecha się do mnie tajemniczo... O cholerę mu chodzi?

-Wstydzisz się? -Wypalił nagle po krótkiej ciszy wypełnionej tylko wzajemnym mierzeniem się spojrzeniem.

Co do cholery?

- Nie... Dlaczego tak sądzisz?n-Mruknąłem odwracając twarz byle by już tylko na niego nie patrzeć.

-Bo się rumienisz. -zaśmiał się i przekręcił się ze mną sprawiając, że teraz to ja leżałem pod nim. -Mam nadzieję, że ten wstyd nie jest w całości udawany.

-Nie wstydzę się. -zmarszczyłem brwi.

-Słodki jesteś. Ciekawe czy w smaku również.  -pochylił się nade mną i zaczął powoli całować moja szyję zsuwając się niżej ku krawędzi koszulki.

Uf... Cała na przód, tak?

-Bardzo Ci ładnie w tej koszulce ale już się jej pozbądźmy. -Złapał za brzegi mojego T-shirtu i sprawnym ruchem ściągnął go ze mnie z uśmiechem rzucając gdzieś za siebie i wznowił wolną wędrówkę ustami w dół mojego ciała.

-Też ściągnij. -mruknąłem pod nosem samotny w swojej nagości.

-Hm? -spojrzał na mnie znad mojego brzucha chcąc zrozumieć o co mi chodzi.

-Ściągaj. -zmarszczyłem brwi chcąc wzmocnić tym rozkazujący ton mojego głosu.

-Ah... skoro tak bardzo chcesz sobie popatrzeć. -z filuternym spojrzeniem pozbył się swojej górnej części garderoby równie szybko co mojej. -I jak? -ze śmiechem wyprostował się bym mógł w całości podziwiać jego mięśnie.

-Przydałby się jeszcze tatuaż "Ambasador Calvina Kleina"-burknąłem bez wzruszenia.

Latynos pochylił się nade mną tak by dosięgnąć mojego ucha.

-Mam taki na pośladku. -szepnął z ponętnym tonem.

-...serio? -ze skonsternowaniem złapałem jego rozbawiony wzrok.

-Sprawdzisz sobie. -mruknął zatykając mi po chwili usta delikatnym pocałunkiem.

No tak. Nie zapominajmy po co tak naprawdę tutaj przyszedł.

Podniosłem prawą dłoń i delikatnie ulokowałem ją na tyle głowy pochylającego się nade mną mężczyzny. Tak jak myślałem... jego włosy naprawdę były miękkie w dotyku.

Latynos najwyraźniej zachęcony moim gestem przeniósł rękę na moje udo i uniósł je lekko przyciskając do siebie. Podniósł się nieco po chwili przerywając pocałunek i cmoknął ze zniecierpliwieniem dotykając guzika od moich spodni.

-Nienawidzę zdejmować z kogoś rurek.

Zabrałem jego dłoń z mojego podbrzusza i sam odpiąłem guzik i rozpiąłem lekko zamek, po czym uniosłem biodra nadal leżąc i podsunąłem jedną stopę pod jego twarz.

-Ciągnij. -mruknąłem posyłając mu niewinny uśmiech.

Odwzajemniając uśmiech, lecz w zdecydowanie bardziej łobuzerskim wykonaniu pociągnął energicznie za jedną z nogawek ściągając nie tylko ją, ale także mnie metr niżej. Nieco zdziwiony zaśmiałem się kiedy Alex ze skupieniem oswobadzał moją drugą nogę znacznie ostrożniej niż wcześniej. Kiedy w końcu mu się to udało z udawanym naburmuszeniem odrzucił niemal pod same drzwi moje spodnie.

-Nigdy więcej rurek.

-Jak sobie życzysz. -opuściłem biodra i wsunąłem lekko kciuk za krawędź czarnych bokserek, w których pozostałem.

-Czyżbyś próbował mnie kusić? -mężczyzna z rozbawieniem spojrzał na moją dłoń ulokowaną na bieliźnie.

-Sam mnie rozbierasz. -mruknąłem marszcząc przekornie brwi.

-Bo ja mogę.

-A ja nie?

-Nie. -mruknął i schylił się by pocałować mnie w brzuch i ściągnąć samemu bokserki.

Nie tracąc zbędnie czasu jego usta poczynając sobie coraz śmielej i przede wszystkim niżej skutecznie dawały mi przypomnieć, że żyję i też mogą targać mną emocje. Szczerze powiedziawszy to nieco dziwne jak szybko zacząłem reagować na jego gesty. Może to i dobrze...

Nagle złapał mnie za kostkę i wywołując przy tym mój chichot ściągnął mnie jeszcze nieco niżej i ulokował sobie moje nogi na swoich ramionach. W jego dłoni pojawiła się mała buteleczka lubrykanta, która stała wcześniej na stoliku obok łóżka.

-Nie cackasz się. -mruknąłem spoglądając na niego.

-Nigdy. -puścił mi "oczko" i musnął ustami mojego uda.

Wyciskając na palce porcję przezroczystego żelu zaczął lekko podgryzać moją nogę spoglądając przy tym na mnie. Również gdy wsunął powoli pierwszy palec we mnie, nadal nie spuszczał ze mnie swojego ciekawskiego wzroku. Przez te natarczywe spojrzenie musiałem zagryźć wargę, gdy dołożył kolejny palec. Mimo, że miałem ochotę odwrócić wzrok tak jakbym już dawno to zrobił stale obserwowałem jego poczynania, jak pozostawia czerwony szlaczek na moim udzie i jak jego palce coraz to głębiej znikają we mnie. Z cichym sykiem oczy przymknąłem dopiero wtedy, kiedy nieco przekornie dopchnął trzeci palec wywołując przy tym co prawda mało miłe uczucie, ale nadal lepsze niż do tej pory odczuwałem przy tej czynności.

-Boli? -mruknął znad mojego uda nie przestając palcami torować sobie miejsce na coś większego.

Kiwając powoli głową na boki zaprzeczyłem unosząc się lekko na łokciach by móc patrzeć co robi, kiedy wyjąl ze mnie palce i sięgnął dłonią w kierunku nocnego stolika. Gdy dosięgnął jedną z leżących tam prezerwatyw opuścił moje nogi ze swoich ramion, wyprostował się górując nade mną swoją sylwetką i złapał brzeg paczuszki zębami po czym zdecydowanym ruchem otworzył ją.

Ok... w jego wykonaniu nawet otwieranie prezerwatywy jest cholernie seksowne.

-Chodź do mnie. -kiedy już uporał się z niezbędnym zabezpieczeniem wyciągnął dłoń w moją stronę chcąc żebym zbliżył się do niego.

Podniosłem się do siadu i przysunąłem bliżej niego za bardzo nie rozumiejąc co chce zrobić.

-Wyżej. -mruknął i po prostu usadził mnie na sobie.

Ahh... o to mu chodzi. Moment. To znaczy, że muszę... ok.

Położyłem mu ręce na ramionach bym mógł łatwiej się unieść nad jego biodrami. Kiedy upewniłem się, że dobrze "wycelowałem" opuściłem się powoli na jego penisa nie przestając patrzeć w jego oczy. Rozbawione oczy.

Zatrzymując się w połowie zmarszczyłem brwi wyrażając swoje niezadowolenie.

-Bawi cię to? -fuknąłem cicho nie przestając piorunować go spojrzeniem.

-Owszem. -nie przestając się uśmiechać pchnął mocniej biodrami wywołując tym samym mój cichy, sfrustrowany jęk.

Z wymalowanym zadowoleniem na twarzy położył dłonie na mojej miednicy i delikatnie uniósł mnie by wykonać kolejny ruch. Dopasowując się do ruchu jego rąk opuściłem się ponownie w nadanym przez niego tempie i uniosłem w górę idąc za jego miarowym rytmem, jaki wyznaczały jego dłonie. Oplotłem ramionami jego szyję, żebym mógł trzymać się go pewniej podczas gdy on korzystając z faktu, że miał mój obojczyk pod nosem postanowił zostawić na nim tak jak na moim udzie małe, czerwone znaczniki jego obecności.

Burdel. Dobrowolnie posuwany przez faceta. I nie jest mi z tym źle.

Huh.

A czy powinno być? Mam czuć się brudny, targany wyrzutami sumienia i wątpliwościami?
Nie. Miałem się nad sobą nie rozczulać. Nie myśleć o niczym związanym ze sposobem mojego życia, bo nigdzie mnie to nie zaprowadzi. Chyba że do wariatkowa.

Zamknąłem oczy odpędzając od siebie wszystkie niepotrzebne myśli i wczułem się w swoje i jego ruchy. Hedonizm. To dobry sposób na spędzenie najbliższej przyszłości.

* * *

Uniosłem się lekko z pozycji leżącej opierając głowę na rękach i spojrzałem na twarz leżącego obok mnie mężczyzny. Miał zamknięte oczy, ale nie spał. Szczerze powiedziawszy urzeka mnie jego uroda. Taka męska twarz... Zdecydowanie seksapilu mu nie brak. Po co ktoś taki jak on... Młody, przystojny i w ogóle miły i pociągający przychodzi do takich miejsc jak to... Gdyby chciał mógłby bez problemu znaleźć sobie kogo zapragnie, bez wydawania pieniędzy... Zresztą nie mój biznes.

-Co mi się tak przyglądasz? -otworzył oczy i podparł głowę na łokciu zbliżając tym samym swoją twarz do mojej.

-Podoba mi się ta plamka. -Mruknąłem wpatrując się w jego tęczówkę.

-Plamka? -zapytał z zaciekawieniem.

-W lewym oku. -Wyjaśniłem wskazując lekko podbródkiem na jego twarz.

-Ah... Ta plamka. Jesteś jednym z nielicznych, którzy w ogóle zwrócili na nią uwagę. Bystre oczka masz.

-Bystre oczka zauważyły również, że żadnego tatuażu na pośladku nie masz.

-Jesteś całkowicie pewien?

-Jeśli tym tatuażem jest kropka... to ciężko będzie mi ją zauważyć.

-Sądzę, ze jeszcze będziesz miał okazję się upewnić co do jej obecności. -oh... zdobyłem stałego klienta? Takim jak Alex to nie pogardzę.

-Byłoby fajnie. -przekrzywiłem głowę i zamachałem lekko nogami w powietrzu.

-Zbieram się. -z uśmiechem klepnął mnie lekko w pośladek i wstał z łóżka.

Dalej leżąc na brzuchu i machając swobodnie nogami obserwowałem go jak naciąga na swoje biodra ciemne jeansy i wciąga z powrotem oliwkową koszulkę z długim rękawem. Zdecydowanie pasuje mu ten kolor. Kiedy odnajdywał swoje buty pozbierał również moje rzeczy i przyniósł je do mnie.

-Dzięki. -uśmiechnąłem się z wdzięcznością i usiadłem prosto stawiając nogi na ziemię.

-Do następnego. -mruknął i schylił się by pocałować mnie przelotnie w czoło.

-Pa. -odprowadziłem mężczyznę wzrokiem do samych drzwi i nie przestawałem spoglądać za nim nawet kiedy drzwi zamknęły się zostawiając mnie samego w pokoju, gdzie właśnie odpracowałem swojego pierwszego klienta.

Ok... ubieraj się Yuuki.

Wciągając na siebie cholerne rurki i białą koszulkę spieszyłem się jak mogłem i skupiałem swoje myśli tylko i wyłącznie na ubraniach i samej czynności zakładania ich. Nie mogę zostać sam w takim miejscu po czymś takim. Za dużo myśli. Za dużo wrażeń.

Wynoś się stąd Yuuki.

Wsuwając stopy w trampki w drodze do drzwi nawet nie zaprzątałem sobie głowy ich zawiązaniem. Byle jak najszybciej ewakuować się z tej części domu. Domu... pff, budynku.

Oczywiście za drzwiami prawie zderzyłem się z Colem. Co on tu tak szybko robi?

-Woh, uwaga bo cię zmiażdzę swoim brzuchem. -zaśmiał się jakby był faktycznie jakiś niesamowicie spasiony i złapał si e za swój brzuch w mikołajowym geście. -Nie no... Buty zawiąż bo zabijesz się na schodach. -zmierzył krytycznym spojrzeniem moje rozwiązane trampki i wyczekująco na nie spoglądał dopóki nie schyliłem się i nie zawiązałem ich w końcu.

-No... I jak tam? Powinienem wiedzieć o czymś wcześniej zanim pójdę zapytać Zoe czy twój klient w ogóle zapłacił?

-Skądże. -mruknąłem łapiąc się za kark. Naprawdę chcę już wyjść z tego burdelowego korytarza.

-Oh więc jak, podobało ci się?

Podobało? Czy mi się podobało? Nie powinno się Alexowi podobać? Ale... Chyba mi się podobało.

-Co to za uśmiech.. -zaśmiał się Cole widząc moje wahanie. -Chociaż czekaj.... Z uśmiechem w ogóle cię nie poznaje. Czy to na pewno nadal ty?

-Owszem. -ostentacyjnie przewróciłem oczami puszczając swój kark i spojrzałem w stronę drzwi.

-Mam rozumieć, że się rozładowałeś? -zapytał ciągnąc temat z zadowoloną miną.

-Rozładowałem? -to nie głupie, w końcu też jestem tylko człowiekiem... -Możliwe.

-Naprawdę cię nie poznaję. -ze zdziwieniem Cole podrapał się po głowie i widząc moje tęskne spojrzenie w stronę drzwi machnął dłonią na wyjście. -Ah, no tak. Idź idź, nie zatrzymuję cię. W końcu masz już dziś wolne.

Skinąłem mu głową z niemałą ulgą i uciekłem z tej części domu chcąc jak najszybciej dostać się do swojego pokoju, wziąć szybki prysznic i bez rozmyślań pójść spać.

Ale czy rzeczywiście jestem zadowolony? Czy nie przyjąłem tego wszystkiego zbyt łatwo? W końcu to burdel, ja oddaję swój tyłek ludziom, których nie znam, a Cole ma z tego korzyści. Jestem zadowolony z takiego stanu rzeczy?

Powinienem.

Bo cokolwiek się teraz dzieje lub ma wydarzyć nie będzie gorsze od tego co już przeżyłem wcześniej...

Nie! Do pokoju, prysznic i spać! Nie myśleć. Tylko czerpać.

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 28 - Stracony

A co tam ten miesiąc. Niedorobione, mimo to łapcie! 




-Tu jesteście...

Uniosłem głowę spoglądając na stojącego w drzwiach schowku Cole'a. Ze smutnym spojrzeniem spojrzał na mnie, siedzącego między nogami Blaise'a, który jak się okazało ucinał sobie właśnie drzemkę zapominając o otaczającym go świecie.

-Chodź Yuuki. -wyciągnął rękę by pomóc mi wstać z podłogi.

Obejrzałem się za siebie spoglądając na drzemiącego chłopaka. Mam go obudzić? Zostać tu?

-Nie przejmuj się. On często tu śpi. -spojrzałem na stojącego nade mną mężczyznę i na wyciągniętą dłoń w moją stronę. -Yuuki. -skierowałem wzrok na jego twarz. -Musimy porozmawiać. No dalej, chodź. -wskazał głową na swoją dłoń bym ją chwycił.

Jak chciał, tak zrobiłem. Wspomagając się jego ręką wstałem powoli z podłogi, uważając na śpiącego Blaise'a. Cole zamknął cicho drzwi od schowka zostawiając białowłosego w środku. Przepuszczając mnie w każdych drzwiach, które napotkaliśmy po drodze zaprowadził mnie do swojego gabinetu. Ustępując mi miejsce w jego drzwiach, Cole wskazał krzesło przy biurku i poprosił żebym usiadł.

-Jesteś może głodny? Nie chcesz niczego się napić? -zapytał od razu by nie stwarzać tej krępującej ciszy. -Jesteś pewien? Mogę przynieść cokolwiek zechcesz. -zapytał raz jeszcze, kiedy odmówiłem przeczącym kiwnięciem głowy. -No dobrze. -mruknął cicho siadając za biurkiem po przeciwnej stronie.

Cholera. Nie mogę pozwolić, żeby wyrzucił mnie z grafiku. Nie zniosę kolejnych dni jeśli będę musiał siedzieć bezczynnie bez żadnego celu. To chore. Co ja mam zrobić z tą bezczynnością?

-Przepraszam. to się więcej nie powtórzy. -spojrzałem na mężczyznę ze wzrokiem wyrażającym skruchę by dać mu do zrozumienia, że rozumiem swój błąd. -Nadal mogę zacząć zajmować się klientami.

Cole popatrzył na mnie z niedowierzaniem i złapał się dwoma palcami za mostek nosa, kręcąc przy tym lekko głową na boki.

-Boję się Yuuki, że seks stanie się dla ciebie odskocznią od rzeczywistości.  Nie chcę, żeby coś takiego pomagało ci uciekać od problemów. Już wolałbym żebyś spał po kątach jak Blaise... -westchnął pocierając dłonią kark - Chociaż to także nie jest dobre rozwiązanie. -mruknął wstając z fotela i podszedł do okna.

Krzyżując ramiona na piersi spojrzał przez szybę i wziął głęboki wdech wypuszczając powoli powietrze.

-Przepraszam cię Yuuki. Nie pomyślałem, że może się tu pojawić. Tym bardziej, że nie wiedział, że znajdujesz się właśnie pod moją opieką. Załatwiałem z nim tylko interesy...

Skrzywiłem się słysząc jak zaczyna wspominać daną osobę. Nie chcę o NIM rozmawiać.

-Nic się nie sta... -zacząłem by nie poruszał dalej tego tematu lecz przerwał mi w połowie słowa.

-Stało się. -odwrócił się w moją stronę. -Stało się, Yuuki. -spojrzał na mnie w ten cholerny, litościwy sposób. W jego zmartwionym wyrazie twarzy najbardziej uderzył mnie ogrom troski, który bił po oczach.

Bez sensu. Niech nie przesadza. Powinno mu właśnie zależeć bym jak najszybciej zaczął zarabiać dla niego pieniądze swoim tyłkiem, a nie ciągle tylko wszystko komplikował. Martwi się? Chyba tylko tym, że nie wyrobię dziennej normy. Mam dość tych udawanych uprzejmości.

-Nie rozumiem cię. To ja będę dawał się wydymać starym napaleńcom a nie ty. -splotłem ręce spoglądając gdzieś w bok, byleby nie patrzeć na jego udawaną dobroduszność. -Już się przejechałem na takiej dobroci. -mruknąłem z goryczą. -Dla ciebie to tylko biznes. Bycie miłym dla mnie i reszty jest dla ciebie pracą, którą musisz odwalić, żeby napełnić swoje kieszenie. -spojrzałem na niego hardo by pokazać mu, że ja tak łatwo jak inni nie dam się omamić.

Nie. Wcale nie widziałem, że sprawiłem mu przykrość tymi słowami. Wcale nie obchodzi mnie to, że będzie się martwić. W końcu to teatr. Nie można wychodzić ze swoich ról.

-Tak, to prawda, to tylko biznes. Ale nic nie poradzę, że zbyt łatwo się do was przywiązuję. Więc nie mów tak proszę. -podszedł z powrotem do biurka i usiadł w swoim obrotowym fotelu. -Rozumiem twój punkt widzenia i nie proszę, byś zrozumiał mój. Ale ja tu decyduję. A każda moja decyzja będzie rozpatrywana przez pryzmat twojego dobra. Poza tym cieszę się, że w końcu widzę u ciebie inne emocji niż obojętność czy smutek, nawet jeśli nie są one zbyt pozytywne.

I jak gdyby nigdy nic uśmiechnął się do mnie promiennie wprawiając mnie tym samym w stan totalnego osłupienia. To ja mając niepokolei w głowie, chcę go podburzyć, a on spokojnie szczerzy się do mnie? Co tu się do cholery dzieje?

-Lecz przepraszam cię Yuuki, nie mogę ci pozwolić w najbliższym czasie przyjmować klientów.

-Dlaczego... dlaczego?! -wstałem szybko odsuwając gwałtownie do tyłu krzesło, na którym siedziałem.  -Proszę... do cholery... nie mam nic, nawet celu na kolejny dzień, pozwól mi pracować. -spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem. -Chcę robić to tylko dlatego, że do niczego innego się nie nadaję. Proszę cię, nie wyrzucaj mnie z grafiku...

-Nie możesz mi obiecać, że normalnie zareagujesz na klienta. Widzę to, widzę, że nie jest tak jakbyś chciał. Pozwól sobie pomóc.

-Praca mi pomoże.

-Tego nie wiesz.

-Wiem! -uderzyłem pięścią w biurko i już ze łzami w oczach opadłem z powrotem na krzesło.

Nie becz głupku. Nie pora na robienie z siebie cierpiętnika. Przetarłem wierzchem dłoni oczy by pozbyć się zdradzieckich śladów, które pokazywały jakim cieniasem jestem. Widzisz Cole? Nie siedzę skulony w kącie i nie ryczę bez opamiętania. Potrafię się ogarnąć.
Czasami.

-Dlaczego tak ci na tym zależy? -spojrzał na mnie powątpiewająco opierając głowę na ręce podpartej na łokciu.

-Zdechnę w bezczynności.

-Oh rany... -przeczesał dłonią włosy i westchnął prostując się w fotelu. -Jeden klient. Spalisz, wylatujesz na miesiąc z grafiku lub na dłużej jeśli uznam, że jest taka potrzeba.

-Uwielbiam cię. -rzuciłem bez wzruszenia, gdzie tak naprawdę cieszyłem się jak małe dziecko z kilograma cukierków. Ha ha, yey. Sprzedam swój tyłek staremu oblechowi. Rzeczywiście jest się z czego cieszyć.

-A idź ty. -mruknął machając dłonią w stronę drzwi. Mimo, że Cole próbował udawać złego zauważyłem na jego twarzy cień uśmiechu. Rozbawiłem go czymś?

-Ok. -wstałem z krzesła i z zadowoleniem skierowałem się w stronę drzwi. Yes, yes, yes! Koniec z tą stagnacją.

-Wracaj tu... -jęknął wskazując mi krzesło, które dopiero co opuściłem. -Chcesz się czegoś dowiedzieć o tym co cię czeka czy lecisz jutro na żywioł?

-Ah... no tak. -zawróciłem potulnie i klapnąłem posłusznie na siedzenie splatając grzecznie dłonie na kolanach.

-Przede wszystkim chciałbym żebyś wiedział, że Eric nie ma tu już wstępu. -zaznaczył to mocno nie tylko tonem głosu ale również lekko miażdżącym mnie spojrzeniem. Specjalnie użył jego imienia? -Poza tym... pamiętaj, ten budynek to nie pierwsza lepsza spelunka, tylko... ekskluzywny lokal? -zastanowił się chwilę nad doborem swoich słów i pokręcił głową na boki. -W każdym razie ceń się. Jeśli Zoe nie powie ci o żadnych specjalnych wymaganiach jakie może mieć dany klient, nie zgadzaj się na rzeczy, które cię zaniepokoją. Rozumiesz? -kiwnąłem potakująco głową kiedy spojrzał na mnie wyczekując odpowiedzi. -Jednocześnie nie oznacza to, że masz tam tylko siedzieć i patrzeć na niego bezczynnie. Nie muszę ci tłumaczyć na czym to polega... muszę?

-Nie, nie... nie. -ostatnie czego chcę w tym momencie to słuchać jak Cole próbuje mi nakreślić to... wszystko.

-I pamiętaj, że klienci płacą tu wielkie sumy bo oczekują jakości. Nie zawiedź mnie w tej kwestii. Ach i jeśli będziesz obsługiwać kogoś kto wyda ci się... sławny, to nie zaprzątaj sobie tym głowy. Gwarantujemy tu również dyskrecję.

-Ile... ile to zazwyczaj trwa?

-Hm, to zależy na ile zostaniesz wynajęty. Nasi klienci to nie barowe pijaczki, swoich ram czasowych przestrzegają, bądź dopłacają później. Tym się nie przejmuj. Standardowo godzina, dwie...

-Co ja mam na siebie założyć....?

Cole słysząc moje pytanie roześmiał się głośno całkowicie mnie tym zaskakując.

-Nie sądziłem, że będziesz mieć taki dylemat.

-Więc w co w końcu? -mruknąłem krzyżując ręce.

-Co uważasz za stosowne. Jeśli klient będzie miał jakieś konkretne życzenie Zoe powie ci o tym wcześniej. Ah, właśnie. Jesteś wstawiony jutro na 19. Zazwyczaj wystarczy jak przyjdziecie około dziesięciu minut wcześniej, tym razem przyjdź odrobinę wcześniej. Zoe powie ci o kilku rzeczach.

-Ok...

-Coś cię trapi?

-Nie wiem jak mam się zachowywać przy kliencie. Nazywać go ''panem'' i te wszystkie inne rzeczy?

-Jezu broń. Jeśli nic takiego wcześniej nie będziesz miał powiedziane to oczywiście, że nie. Zachowuj się swobodnie. Zresztą sądzę, że łatwo wyczujesz atmosferę... w każdym razie zachowuj się tak, żeby tu jeszcze wrócił. -klasnął w dłonie. -W końcu to biznes!

Taa... tylko biznes.

* * *

Tak powinno być dobrze. Westchnąłem spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Nie zamierzam chodzić w dziwnych rzeczach, które kojarzą się tylko i wyłącznie z burdelem, dlatego też założyłem najzwyklejsze w świecie czarne rurki i białą koszulkę z dekoltem w serek. Czerń i biel, tak? To niby ma być moim znakiem rozpoznawczym? Cóż, wszystko tylko nie lateks.

Oczywiście po dziwnej wzmiance Dannego o mało pociągających skarpetkach, którą usłyszałem przy śniadaniu, postanowiłem po prostu ich nie zakładać. Chociaż nie lubię chodzić w samych trampkach wolę przecierpieć te kilka metrów niż zostać potem w samych skarpetkach.

Usłyszałem nagle pukanie do drzwi mojego pokoju więc skoro stałem tuż obok nich pociągnąłem za klamkę i otworzyłem je by sprawdzić kogo tu przywiało.

-I jak tam? Trema? Stresik? -Cole pociesznym krokiem wszedł do środka i obejrzał mnie ze wszystkich stron. -Włosy ok, nie cuchniesz, ubranie ok... tylko jeszcze brakuje mi pewnej rzeczy... -mruknął zaczynając szukać czegoś w kieszeni marynarki.

-To mam założyć te skarpetki...? -jęknąłem spoglądając na swoje stopy w trampkach.

-Jakie skarpetki... nie założyłeś? -zachichotał wyciągając coś podłużnego z kieszeni. -Czy Danny coś ci mówił?

-Nic a nic...

-Legendy jakie krążą w tym domu to materiał na powieść detektywistyczną... wyciągnij lewą rękę. -jak chciał tak zrobiłem czekając aż zawiąże mi coś wokół nadgarstka. -Gotowe. Jak się podoba?

Przyjrzałem się rzeczy którą przymocował mi do ręki. Była to cieniutka bransoletka składająca się wyłącznie z małych, czarnych i białych koralików, zapinana na małe, srebrne zapięcie.

-Czerń i biel...? O co z tym chodzi? Wszystkie rzeczy są też tylko w tych kolorach. -przekrzywiłem głowę przyglądając się dokładniej bransoletce.

-Cóż, każdy z was ma jakiś znak szczególny, twoim po prostu będzie kolorystyka. Stwierdziłem, że to będzie pasować do ciebie bardziej niż dziewczęce sukienki. Ale skoro nalegasz, możemy to jeszcze zmienić.

-Nie! Nie, nie... jest ok. Ładnie i w ogóle...

-Świetnie. Chodź, odprowadzę cię na dół. -Cole położył mi rękę na ramieniu i wyprowadził z pokoju.

Gdy już zeszliśmy na dół do wielkiego holu zauważyłem tam mały ruch. Dwóch mężczyzn siedziało na kanapie ulokowanej przy drzwiach, inny właśnie znikał w drzwiach za kontuarem, za którym stała niska blondynka i gdzieś przemknęła mi sylwetka rudowłosego.

-Tam jest Zoe. -Cole wskazał osóbkę za kontuarem. -Idź do niej, powie ci wszystko. Więc... powodzenia. -posłał mi "oczko" i podszedł do mężczyzn siedzących na kanapie.

Ok... dawaj. To nic strasznego. Nic nowego.

Podszedłem do kontuaru gdzie od razu zostałem obdarzony wielkim ciepłym uśmiechem.
-Cześć! Jestem Zoe, a ty musisz być Yuuki. -wyciągnęła do mnie małą dłoń potrząsając krótko obciętą blond fryzurą.

Muszę przyznać, że ta niska blondyneczka ubrana w rzeczy w biurowym stylu emanowała całą sobą czystą, pozytywną energią. No jak na ceniony burdel przystało...

-Cześć. -uścisnąłem jej dłoń.

-Dzisiaj jesteś w pokoju numer cztery, twojego klienta jeszcze nie ma więc możesz tam iść i ulokować się wygodnie, obadać teren... no wiesz. -kolejny uśmiech niczym z reklamy pasty do zębów spłynął w moją stronę. -Ma na imię Alexander, zarezerwował sobie ciebie tylko na godzinkę, żadnych wymagań, klasyka.

"Tylko godzinkę"? "Klasyka"? Jak mimo to ona nadal pozostaje taka niewinna?

-Czy on już tu był kiedyś? -zapytałem rozglądając się dookoła, żeby nie okazało się, że właśnie stoi za moimi plecami.

-Tak, był już kilka razy, żadnych skarg na niego. Ale lepiej nie zadawaj jemu takich pytań... wiesz, nie wypada. -znowu zakończyła swoją wypowiedź powalając jakością wybielenia zębów.

-Ok, ok... to już pójdę.

-Pewnie. Drzwi są otwarte. Pa pa! -pomachała mi ręką kiedy otwierałem drzwi za kontuarem i za którymi niemal z ulgą się schowałem, byle by odciąć się już od tej jasnej strony mocy.

Tak jak zauważyłem z zewnątrz, w tej części budynku nie było żadnych okien. Stałem właśnie na początku długiego korytarza który zakręcał na prawo. Urządzony był w ciemnych kolorach, bardzo wyrafinowanie. Prawie jak w białym domu... Tylko w jego ciemniejszej wersji.

Ok ok... pokój numer cztery... nie musiałem go daleko szukać ani wchodzić za zakręt ponieważ drzwi ponumerowane były w kolejności od drzwi prowadzących do korytarza. Tak jak mówiła Zoe, pokój był otwarty. Oczywiście jego centrum zajmowało wielkie łóżko z bordową pościelą. Całe pomieszczenie wpasowywało się w klimat wyszukanego korytarza. No cóż, klient nasz pan... czy coś w tym guście.

W pokoju oprócz wielkiego łóżka i tajemniczej szafy, do której nawet nie chciałem zaglądać, znajdowała się również mała, gustowna kanapa, a po obydwu stronach łóżka ustawione były nocne stoliki, na których zachęcająco ułożone były prezerwatywy i jakieś małe buteleczki. No tak... przecież nie będę tu spał...

A te drugie drzwi to prowadzą dokąd...? Mając nadzieję, że nie zastanę za nimi nic przerażającego z ulgą przyjąłem istnienie łazienki wyposażonej jak w Hiltonie.

No ok. Teren zbadany.

Nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić po prostu usiadłem u nóg łóżka z zadowoleniem przyjmując, że było bardzo miękkie i wygodne.

Ok. Zaczynam się denerwować. Kategorycznie nie mogę nawalić. A cholera wie, czy nawalę. Uh...

Z niepokojem zacząłem stopami zdejmować trampki. Im dłużej muszę czekać, tym bardziej się zdenerwuję...

-Pomóc ci? -z zaskoczeniem uniosłem głowę spoglądając na przybyłego właśnie mężczyznę.

Oh...

_____________________
Tak... musiałam skończyć w tym momencie <3 
Może jednak przyda mi się ten wspomniany miesiąc. Rozdział, który właśnie dodałam potrzebował tylko kilku poprawek, dlatego mogłam dodać go wcześniej niż obiecywałam. (Wow, wcześniej niż obiecywałam xD to aż nienormalne na tym blogu). Jednak na kolejny rozdział.... troszkę musicie poczekać. Gomen. Albo kto wie... może mnie natchnie tak jak dziś ^^
Poza tym...
Zauważyłam, że zatrzymałam się w starej epoce, w ogóle nie płynę z duchem czasu tego zakątka internetu. Znacie może jakieś nowe opowiadania (of course yaoi) warte polecenia? Z chęcią poczytałabym coś nowego. Żądam świeżej krwi.

czwartek, 5 maja 2016

Cięcie!

Ciach!


Spokojnie, nie zamierzam porzucać tego bloga w diabły. Cięcie owszem. Ale ostro z włosami.

Wiem, że przepraszanie Was po raz setny za te długie przerwy jest już irytujące dla Was i nużące, dlatego ten post piszę uspokajająco z nadzieją dla tego bloga. Miesiąc. Po tym czasie wierzę, że ogarnę się ze wszystkimi otaczającymi mnie rzeczami do tego stopnia,  że rozdziały zaczną wychodzić regularnie. I to nie tylko Straconego. :)

W dodatku (nie chcę nic obiecywać tym pytaniem) ale ciekawi mnie, jakie opowiadania najbardziej lubicie?  Macie może ulubiony rodzaj postaci lub rzeczy, które muszą pojawić się w opowiadaniu, które Was porwie?


Oh Sabate, ogarnij się...  Minęło już prawie pół roku, a ty w tym czasie dodałaś zaledwie dwa rozdziały, dziewczyno...