wtorek, 24 grudnia 2013

Skazaniec

Wybaczcie, że tak długo nic nie dodawałam, choć obiecałam. 
Ale za to macie tu ode mnie prezent ^^ Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.
No i wybaczcie za jakiekolwiek błędy, niejasności i to, że jakieś szczegóły mogą się nie zgadzać... pisałam to małymi fragmentami przez kupę dni.......


    To twoja wina. Przez ciebie nie mogłem spać w nocy, nie mogłem pozbyć się obrazu twojej twarzy z moich myśli. Za bardzo wryłeś się w moją psychikę. Przez ciebie prawie wylali mnie z pracy. Trzęsły mi się ręce, psułem wszytko, nie mogłem się skoncentrować. Co chwilę słyszałem twój karcący i wyśmiewający mnie głos. To z twojej winy prawie wpadłem pod samochód, wydawało mi się, że stoisz na drugim końcu. Przez ciebie nie mogę wyrzucić z mojej głowy twojej osoby. Twoja wina. 
    Oh... nie! Nie! Przepraszam, wybacz mi! Nawet nie mogę zrozumieć jak mogłem cię tak za wszystko obwiniać! Wybacz! Przecież to nie twoja wina... Moja... to ja! Ja jestem niegrzeczny! Ile razy, gdy tylko słyszałem cię w myślach, widziałem cię za oknem... ah, ile razy miałem ochotę pójść do łazienki i ulżyć sobie mając twój obraz w głowie. Ale nie mogę. Zabroniłeś mi. Widzisz? Umiem być jednak grzeczny. Bądź ze mnie dumny... proszę. 
    To już dziś. Z niecierpliwością przekręcam klucz w zamku do mojego mieszkania z chaosem w środku. Zrzucam z siebie pospiesznie spocone ubrania i wręcz biegnę pod prysznic. Przepraszam, znowu o tobie myślałem gdy wodziłem rękami po moim ciele rozsmarowując żel pod prysznic. Ale to nie to samo co twoje dłonie, te palące lecz delikatne, drażniące się ze mną przy każdym zetknięciu z moją skórą. Jesteś okropny! Oh, przepraszam... moja dłoń zbyt zapędza się ku dołowi. Przecież zabroniłeś... nie chcę być niegrzeczny. Dla ciebie. Bądź ze mnie dumny. Zabieram dłoń i wychodzę z kąpieli. Wycieram się i nagi idę do sypialni. Naciągam na siebie czarne, podarte jeansy, nie zakładam bielizny. Taki mały prezent dla ciebie. Ucieszysz się? A może jednak powinienem ją założyć. Może pomyślisz, że jestem niewyżyty i ukarasz mnie... Nie, nie założę jej. Wkładam na siebie starą już koszulkę z Evanescene, niedługo i tak się jej pozbędę. W pośpiechu podsuszam mokre włosy i tylko roztrzepuję je. Wiem, że lubisz jak są w nieładzie. Dlatego je zapuszczam, dla ciebie. Chcę ci się podobać, czy to coś złego? Lubisz mnie takiego prawda? Roztrzepanego, w nieładzie? Powiedz, że tak, proszę, powiedz...!
   Stoję przed drzwiami do swojego mieszkania i wpatruję się w zniszczone glany. Jest za wcześnie, zbyt się pospieszyłem... Ale ja tak bardzo nie mogę się doczekać żeby cię zobaczyć! Dlaczego nie mogę przyjść wcześniej, tak bardzo chce...
Wkładam buty i nie spiesząc się wychodzę. Gdy staję przed budynkiem rozglądam się, może gdzieś cię zobaczę? Było by cudownie. Jednak nigdzie cię nie widzę, no tak. Po co miałbyś kręcić się w mojej okolicy? No po co?
Idę do pobliskiego parku, zaczyna się już ściemniać. Jeszcze trochę... Wybieram sobie najbardziej odsuniętą na uboczu ławkę i wyciągając z kieszeni paczkę fajek siadam na niej. Hmm, nie lubisz jak palę, mimo że sam to robisz. Niesprawiedliwe, ale ty wiesz o tym, prawda?
Z zadowoleniem zaciągam się dymem i uśmiecham się do siebie gdy wiatr wieje mi w oczy zwiewając zapach papierosów w moją stronę. Nie możesz zabronić mi czegoś takiego. A może jednak możesz... Nieważne.
Dopalam spokojnie papierosa i wzdycham rzucając pod nogi peta. Przydeptuję go z ociąganiem i przyglądam się resztką. Też tak robisz... niszczysz mnie z taką łatwością, nie sprawi ci to żadnych problemów. A jednak tak ciągnie mnie do ciebie... chyba mam w głowie kisiel zamiast mózgu, może to przez ciebie?
    Biegnę przez park biorąc z trudem hausty powietrza. Przez ciebie! Tak się zamyśliłem, że zaraz się spóźnię! Do ciebie! Jak ja mogę zrobić coś takiego?!
Wpadam na twoją ulicę o mało nie lądując pod kołami samochodu. Biegnę dalej pozostawiając za sobą klnącego na mnie kierowcę i biegnę w kierunku wieżowca z apartamentami. No tak, przecież nie będziesz mieszkał w jakichś slamsach, dla ciebie luksus i wygoda to podstawa. Wpadam na twoją klatkę zdyszany i wbiegam do windy, która alleluja, była na dole. Już jestem spóźniony... Przepraszam! Wciskam numer ostatniego piętra i gdy drzwi windy zamykają się osuwam się po lustrze w środku biegnącym przez całą ścianę. Mam parę sekund... odwracam się do tyłu i spoglądam na swoją lekko zarumienioną twarz i straszny nieład na głowie, mimo że naprawdę jestem rozczochrany nie poprawiam nic, zostawiam tak jak jest.
   Gdy winda staje na twoim piętrze wybiegam z niej przeciskając się szybko przez jeszcze nie do końca otwarte drzwi i biegnę pod twój apartament. Staję przy drzwiach i z głębokim wdechem naciskam przycisk od dzwonka. Wstrzymując powietrze w płucach czekam aż mi otworzysz. Gdy drzwi się odchylają i po chwili widzę ciebie zastygam w bezruchu z zachwytu. Ach, jak dawno cię nie widziałem... Zachłannie wpatruję się w ciebie, w twoją wysoką, smukłą sylwetkę, twoje kuszące ubranie i to co jest pod nim... czarne spodnie i rozpięta koszula w tym samym kolorze. Mam ochotę przylgnąć do twojego wyrzeźbionego torsu i nie odkleić się już nigdy. Sunę wzrokiem w górę i dostrzegam, że zza twoich ciemnych, kasztanowych loków spoglądają na mnie twoje czekoladowe oczy. Gdyby nie fakt, że wyraźnie jesteś zły, rozpłynąłbym się prawdopodobnie w twoim spojrzeniu.
Otwierasz drzwi na oścież i bez słowa odwracasz się podążając w głąb mieszkania. No tak, spóźniłem się, naprawdę nie chciałem...
Wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Zdejmuję szybko glany i rzucam obok nich kurtkę,  znoszoną, czarną skórę. Stoję i czekam. Czekam na twoje przyzwolenie. Mam wrażenie, że zaraz eksploduję ze szczęścia. W końcu mogę się tobą nacieszyć!
Roznoszony przez pragnienie ciebie stoję i czekam na twoją komendę. Nagle wyłaniasz się z głębi mieszkania z kieliszkiem wina w dłoni i niemalże niezauważalnym skinieniem głowy zapraszasz mnie. W pośpiechu podążam za tobą wchodząc do pięknego salonu, czerń i biel, czego innego można się po tobie spodziewać? Przechodzisz niespiesznie do swojej sypialni całkowicie mnie ignorując. Nieważne... i tak zależy mi tylko na tobie!
Pomieszczenie jak zwykle zachwyca mnie klimatem. Tu w odróżnieniu do salonu plasują się ciemnoczerwone akcenty i przede wszystkim główny punkt programu: wielkie... to już nie jest łóżko, to po prostu zabytkowe łoże z ciemnego drewna z czarną, aksamitną pościelą. Ileż wspomnień od razu wraca...
-Radość cię roznosi. -nagle rozległ się jego dźwięczny głęboki głos, który tak uwielbiam.
Spojrzałem na niego, siedział wygodnie w fotelu sącząc wino z kieliszka z tą jego prowokującą miną.
-Powinieneś być skruszony, spóźniłeś się. Marnujesz mój czas.
Widząc jego minę niemal automatycznie klękam w miejscu gdzie stałem.
-Wybacz Panie. -mówię z udawaną skruchą w głosie.
Tak! Tak, tak tak! Panie! Jesteś MOIM Panem! Niczyim więcej!
Machasz na mnie ręką bym podszedł bliżej co czynię od razu, oczywiście na czworakach. Siadam przy twoich nogach i spoglądam na ciebie w wyczekiwaniu.
-Powinieneś się cieszyć, gdybym nie miał dzisiaj dobrego humoru ukarał bym cię dość boleśnie. -Ach! Dlaczego gdy mówisz, twój głos przeobraża się w to cholernie seksowne mruczenie?! Oszaleję.
-Dziękuję Panie... -mówię cicho.
A kto powiedział, że nie chcę być karanym...?
Kładę głowę na twoim udzie lecz strącasz ją z surowym spojrzeniem. No tak, mimo wszystko spóźniłem się, marnuję twój czas.
-Rozbieraj się. -słyszę komendę, którą oczywiście zamierzam spełnić. -Powoli. -dopowiadasz widząc jak rzucam się do swojego paska od spodni.
Przełykam ślinę i wstaję. Dobrze... Zdejmuję powoli przez głowę koszulkę i rzucam ją gdzieś w kąt. Dopiero gdy ta leży już spokojnie stopami ściągam skarpetki i odtrącam je gdzieś na bok. Nie patrzę na ciebie, wpatruję się w jakiś skrawek ciemnych paneli i wracam dłońmi do paska od spodni. Rozpinam sprzączkę i powoli odpinam guzik, potem zamek. Gdy spodnie spadają na podłogę Podnoszę lekko wzrok i spoglądam nie ciebie. Najwyraźniej na razie jesteś zadowolony ze mnie. Zrzucam już trochę szybciej bieliznę i staję prosto wracając do maltretowania wzrokiem paneli.
Po minucie ciszy słyszę twój głos.
-Podejdź do mnie.
Odkładasz pusty kieliszek na szafkę obok naruszonej butelki wina i czekasz na mnie, gdy podchodzę łapiesz w biodrach i sadzasz na kolanach. Siedzę sztywno zaciskając zęby. Boże... mam ochotę wczepić się w twój tors i nie puszczać... w szczególności gdy twoja klata wystaje zza, prawdopodobnie specjalnie, rozpiętej koszuli. Chcę ciebie.
-Więc... -zaczynasz -na co mam dzisiaj ochotę? -mruczysz cicho.
Na mnie?! Powiedz że na mnie!
Nagle marszczysz lekko brwi i przysuwasz mnie do swojej twarzy. Pociągasz nosem i odsuwasz od siebie. Wpatrujesz się we mnie z coraz bardziej niezadowoloną miną. Spychasz mnie po chwili ze swoich kolan a ja już wiem co wyczułeś. No tak, w sumie z tej euforii zapomniałem. Więc jednak mnie ukarzesz.
Patrzę na ciebie z wyczekiwaniem lecz twój wzrok skierowany jest gdzieś w bok. O co ci chodzi? Nagle spoglądasz na mnie ze złością w oczach.
-Czego tu jeszcze chcesz? Wynoś się.
Prze parę pierwszych sekund analizuję twoje słowa. O co ci...?
Gdy dociera do mnie sens twoich słów wmurowuje mnie w podłogę. Nie.... nie nie! To nie może tak być!
Nagle wstajesz a ja rzucam się do twoich nóg jak małe dziecko i trzymam najmocniej jak mogę. Nawet nie zauważyłem kiedy zacząłem płakać. Z tak głupiego powodu? Bo mój Pan chce mnie wyrzucić? Nie, bo jasno dałeś mi do zrozumienia, że mnie nie chcesz. Mój najgorszy koszmar właśnie się ziścił.
-Azusa. -gdy słyszę swoje imię wypowiadane przez ciebie automatycznie unoszę głowę i wpatruję się w ciebie zapłakanymi oczami. Rzadko zwracasz się do mnie używając mojego imienia.
Jestem żałosny. Nagi, zapłakany i roztrzęsiony trzymam się kurczowo twoich nóg jakbym miał pięć lat. To właśnie widzisz?  Gdzie podziałem się prawdziwy ja? Cięty język, wyrachowany egoista. Gdzie to wszystko się podziało?
-Puść mnie. -mówisz cicho a ja tylko mocniej zaciskam palce na materiale twoich spodni.
Ale tego bardzo nie lubisz. Nie posłuszeństwa. To właśnie przez to kazałeś mi wyjść. Proste "Nie pal więcej", oczywiście musiałem zapalić, przed spotkaniem z tobą na dodatek.
No tak, więc jednak stary ja nadal jest obecny. Mimo że lecę do ciebie na każde zawołanie nie chcę ci pokazać jak całkowicie jestem ci oddany. Musi przedzierać się mój egoizm. Nie masz całkowitej władzy nade mną. To właśnie chcę ci udowodnić.
Ale ty to już wszystko doskonale wiesz. Widzę to właśnie w twoim spojrzeniu. Spojrzeniu które mówi, że może sobie przywłaszczyć i zapanować nad każdym fragmentem mojego ciała, a nawet umysłu. I zaraz mi to udowodnisz.
Łapiesz mnie za nadgarstek i pociągasz mocnym szarpnięciem w górę, popychasz w stronę łóżka i już po chwili leżę na brzuchu z rękami wyciągniętymi i przywiązanymi do ramy łóżka, z wypiętym tyłkiem. W dodatku przy moich stopach zamocowałeś jakiś cholerny drążek przez co nie mogę złączyć nóg dając ci niezłe pole do popisu.
To co? Teraz mnie podręczysz tak? Spoglądam na ciebie zły z czerwonymi od płaczu oczami, a ty tylko zdegustowany odwracasz wzrok i siadasz na skraju łóżka. Odgarniasz z twarzy włosy i spoglądasz po chwili na mnie.
-Nadal nie rozumiesz? -pytasz rozczarowanym wzrokiem. -To będzie twoja prawdziwa kara.
Mówisz to takim głosem, że zaczynam się powoli martwić o siebie. Przecież wiele razy już mnie karałeś... O co ci chodzi?
Widząc moje zdezorientowanie wstajesz i podchodzisz do "magicznej komody". Odwracam głowę od ciebie i zamykam oczy. Doigrałem się?
Czuję jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej. No tak, przecież jestem tylko zabawką, twoim psem, nie mam prawa oczekiwać od ciebie czegoś więcej. Głupi ja... Po co te wszystkie złudne nadzieje?
Wzdrygam się nagle gdy czuję oddech na karku, nie zauważyłem nawet kiedy podszedłeś do mnie. Odgarniasz mi powoli włosy i gładzisz moją szyję.
-I po co to wszystko? -mruczysz cicho na co tylko mocniej zaciskam oczy.
Nie chcę słuchać twoich karcących słów. Zrób co musisz i po prostu sobie pójdę.
Twoje palce suną w dół wzdłuż kręgosłupa i mimowolnie wyginam się mocniej czując delikatny dreszczyk.
Słyszę charakterystyczne kliknięcie otwieranej buteleczki z lubrykantem. Lekko muskasz palcami moje wejście lecz po chwili zabierasz je. Nie dajesz mi czasu na zbędne zastanawianie się bo nagle wyrywasz z mojego gardła krzyk. Rzucam się na marne starając się uwolnić czując przeraźliwe rozdzieranie. Przecież tak dawno nie byłem u ciebie, a ty ładujesz na pierwszy ogień do mojego tyłka taką wielką rzecz?
-Panie! -jęczę wykręcając głowę by na ciebie spojrzeć. Przyciskasz tylko dłonią moją twarz do pościeli i szybkim ruchem wpychasz głębiej owe cholerstwo. Gdy zaczynasz posuwać mój tyłek tym czymś jęczę głucho w poduszkę. To zdecydowanie mi się nie podoba.
Kiedy rozciągasz mnie na tyle że zabawka gładko wchodzi wyciągasz ją i odrzucasz gdzieś na bok. Gdy spoglądam na ciebie nagle ostro policzkujesz mnie otwartą dłonią.
-Za co?! -krzyczę patrząc na ciebie niezrozumiale, lecz ty tylko ponownie mnie uderzasz.
Koniec! Wybacz Panie! Ale co ty sobie do cholery wyobrażasz?!
-Rozwiąż mnie! -posyłam ci wyzywające spojrzenie. -Rozwiąż, słyszysz?!
Patrzysz na mnie tylko z kpiącym uśmiechem. Z niedowierzaniem i strachem w oczach patrzę jak smarujesz swoją dłoń lubrykantem. Gdy zbliżasz ją do mojego wejścia chcę uciec, cofnąć biodra jak najdalej mogę lecz twoje mistrzowskie unieruchamianie mnie jest idealne. Twoje trzy palce wchodzące z małym oporem to nic w porównaniu gdy od razu zaczynasz wpychać całą dłoń. Krzyczę przeraźliwe w pościel z bólu. Przecież dawno nie uprawialiśmy seksu, dobrze o tym wiesz!
-Panie...! -skomlę chlipiąc w poduszkę gdy czują twoją dłoń coraz głębiej.
Nagle wyciągasz ją lecz nie na długo jest mi cieszyć się ulgą. Podchodzisz do szafki i zabierasz z niej półpełną butelkę wina. Co?
-Może napiłbyś się ze mną, co Azusa? -nie poznaję cię Panie, ten szyderczy ton to nie ty.
Otwartą szyjkę butelki wsuwasz w moje wejście, a ja piszczę gdy wino wlewa się do mojego wnętrza. Kręcę biodrami chcąc uciec. Za dużo! Czując jak coraz więcej cieszy wypełnia mnie w środku,  szlocham błagając byś wyciągnął butelkę.
-Panie, proszę... Wyciągnij proszę!
Ty tylko cmokasz  z rozbawieniem i wpychasz butelkę mocniej tak, że wchodzi do połowy.
Jest mi nie dobrze...  Początkowe podniecenie na twój widok dawno już przeszło, Czuję odrazę...okropne uczucie. To nie tak zawsze wyglądało... co się z tobą dzieje?
Upewniasz się, że butelką nie wyleci ze mnie i z zadowoleniem spoglądasz na mnie z pogardą.
-Panie... -kwilę cicho lecz policzkujesz mnie znowu.
-Zamknij się suko!
Bierzesz do ręki jakiś mały przedmiot lecz nie potrafię określić co. Muskasz palcami moje podbrzusze lecz po chwili zaciskasz boleśnie palce na moim członku.
-Co jest? Nie podoba ci się? -znowu mnie uderzasz. -Powinien stać na baczność! Zero wdzięczności! Jesteś prawdziwą kurwą!
Twoje słowa bolą. Wiesz o tym?
Szybkimi ruchami stawiasz mojego penisa lecz trochę ci to zajmuje. Gdy czuję już nieznośne pulsowanie u nasady mojego przyrodzenia zaciskasz metalową obręcz. Ach, więc to był ten mały przedmiot...
Mimo założonej obręczy, która uniemożliwi mi dojście dalej stymulujesz mojego członka. Chcesz mnie doprowadzić do załamania?
Gdy poruszam lekko biodrami nieznośny ucisk cieczy w moim wnętrzu daje o sobie znać. Brzuch zaczyna mnie boleć, nadal jest mi niedobrze, do tego ty... Dlaczego się tak zachowujesz? Nie rozumiem... Chcę znaleźć w twoich oczach odpowiedź lecz ponownie uderzasz mnie w twarz.
-Pozwoliłem patrzeć, psie?
Przekręcam głowę w bok by na ciebie nie patrzeć.
-Dobra, dosyć tego... -mruczysz cicho i pochylasz się by wyciągnąć ze mnie butelkę i rozpiąć moje nogi.
Co? Uwalniasz mnie? Gdy moich nóg i rąk nie krepuje żadne cholerstwo, chcę się podnieść lecz bardzo skutecznie uniemożliwia mi to butelka wina. Uh... Krzywię się czując mocny napór cieczy na moje mięśnie. Nagle szarpiesz mnie za ramię przysuwając do siebie i po chwili podnosisz, po czym jak worek ziemniaków przerzucasz mnie sobie przez ramię. W oczach pojawiają mi się łzy, twoje ramię naciska nieprzyjemnie na mój obolały brzuch. Dość.
    Kiedy wchodzisz do łazienki zaczynam się coraz bardziej obawiać. Jestem niemal na skraju załamania.
Sadzasz mnie na toalecie i uśmiechasz się do mnie kpiąco. Chyba sobie żartujesz... Przyznam, że z chęcią pozbyłbym się zalegającego we mnie wina, ale nie przy nim, niech chociaż wyjdzie.
-Na co czekasz? -ponagla mnie z szyderczą nutą w głosie. -Mam ci pomóc?
-Panie... -skomlę. Upokarzające, stoczyłem się na samo dno. -Proszę, wyjdź...
-Chyba się przesłyszałem. -odpowiadasz ostro.
-Ale ja... Panie, nie mogę przy tobie, proszę... -po moich policzkach lecą już swobodnie łzy.
-Brzydzisz się mną? Nie odpowiadam ci? -rzucasz cierpko i podchodzisz w moim kierunku. -Odpowiadaj! -Chwytasz mnie i przyciskasz do ściany. Twoja ręką zjeżdża w dół i zaciska się na moim członku wywołując mój jęk bólu. -Nie podoba ci się coś?! -naciskasz na mój brzuch dłonią, moje mięśnie pod naporem ustępują i w pomieszczeniu rozlega się chlupot wina wylatującego ze mnie.
Szlocham cicho pozwalając by wszystko ze mnie wyciekło i zamykam oczy, ty zaś stoisz triumfalnie nade mną i podziwiasz.  Bawi cię to?
Chwytasz mnie po chwili za rękę i ciągniesz do siebie, policzkujesz i prychasz.
-Powinieneś podziękować. -warczysz mi w twarz.
Nie mam za co. Nie podnoszę nawet wzroku, to nie ty.
-Suko... pożałujesz jeszcze tego. -syczysz mi do ucha i wyciągasz do sypialni.
Rzucasz mnie brutalnie na łóżko i z zadowoleniem pochylasz nade mną. Widząc twoją przerażającą minę zaciskam mocno oczy. Nie chcę na to patrzeć.
Słyszę twoje zirytowane sapnięcie, chwytasz mnie i przekręcasz na brzuch. Ciche rozpinanie zamka od spodni, unosisz moje biodra i wchodzi we mnie bez żadnego ostrzeżenia. Cóż, przynajmniej jestem rozciągnięty...
Gdy ty dość ostro posuwasz mój tyłek ja leżę z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi pięściami na pościeli. Mam dość, naprawdę, nawet nie masz pojęcia jak w tym momencie bardzo żałuję, że tu dzisiaj przyszedłem. Co ty chcesz tym osiągnąć? Nastraszyć mnie? To boli, nie tyle co fizycznie, a psychicznie. Byłeś zawsze taki szarmancki, taktowny, dbałeś bardziej o moją przyjemność niż swoją, gdzie się podziałeś, Panie? Nie poznaję tego nadzwyczaj prostackiego zachowania. Nie poznaję cię.
    Nawet nie zauważam kiedy dochodzisz. Sprawiło ci to w ogóle przyjemność? Takie chamskie upokarzanie mnie? Gdy odchodzisz ode mnie i znikasz w łazience staram się podnieść. Powoli siadam krzywiąc się z bólu, tak, chyba mnie troszkę uszkodziłeś. Ale to nic, już sobie idę. Zaraz zniknę. Na trzęsących nogach dochodzę do drzwi sypialni gdy nagle twoja dłoń oplata się wokół mojego nadgsrtka i przyciąga do ciebie.
-Przepraszam! -krzyczę od razu bojąc się, że znowu przyjdzie ci do głowy jakiś okropny pomysł. -Myślałem, że mogę już odejść... Panie... -to na pewno mój pan?
-Azusa. -szepczesz tylko spokojnie i mocno oplatasz mnie sowimi ramionami.
Unosisz ostrożnie i kierujesz się ze mną w stronę łóżka.
Ok. Teraz to nie rozumiem już twojego zachowania. Chcesz mnie znowu na jakiś wyszukany sposób upokorzyć?
Odchylasz kołdrę i kładziesz mnie delikatnie. Wsuwasz się obok mnie i nakrywasz nas kołdrą. Jak zahipnotyzowany wpatruję się w sufit bojąc cokolwiek zrobić. Panie? Wytłumacz?
Znowu chce mi się płakać. Nie rozumiem, nie rozumiem już nic do cholery!
-Azusa. -powtarzasz spokojnie i przygarniasz mnie mocno przyciskając do swojej klatki piersiowej.
Gdy zaciągam się twoim zapachem wybucham płaczem. Ten kojący tors, ten zapach. Chcę wiedzieć co się dzieje. Ale mam dość, jestem wyczerpany.
-Panie... -jęczę w twoją pierś. -Ja...
-Mów, mów. -gładzisz uspokajająco moje włosy.
-Panie... -na ten gest zanoszę się mocnym szlochem. -Ja naprawdę jestem zdezorientowany... Przecież ok... -pociągam głośno nosem -Karałeś mnie, wiązałeś, ale nie tak... Nie tak... Nagrodą było kiedy pozwalałeś mi dotykać siebie, delektować się tobą, twoim ciałem i sprawiać ci przyjemność. A teraz było inaczej, było okropnie.. Panie proszę cię, powiedz mi o co ci chodzi... Błagam! -niemal wyję błagając o wyjaśnienie.
- Nadal nie wiesz? Twoja postawa... Chciałeś mi udowodnić, że nie mam władzy nad tobą, że to ty zawsze panujesz nad sytuacją, ty jesteś panem, to nie tak. Myślisz, że nie potrafię nad tobą panować? Spójrz na siebie. Co z tobą zrobiłem? Wystarczyło bym gorzej cię potraktował. Czyżbyś uzależnił się ode mnie? -uśmiechasz się pokrzepiająco i czule po czym cmokasz moje czoło. -Niech do ciebie w końcu dotrze, że jesteś moją własnością.
"Jego własnością" to słowo pobrzmiewa mi w głowie i nie mogę się uspokoić.
-Azusa, nie przeproszę cię, ale jestem winien ci orgazm. -uśmiechasz się znowu i ocierając mi łzy z policzków zsuwasz się w dół pod kołdrę. Gdy nagle czuję twój język na moim przyrodzeniu momentalnie o wszystkim zapominam. Boże... Czuję jak powoli zataczasz kółka na mojej prężącej się męskości, długie przeciągnięcie po trzonie i już czuję twoje usta. Zaciskam mocno dłonie na poduszce. Oh...
-Panie... -jęczę zaciskając palce u stóp.
Twój język, twoje usta... czysta rozkosz. To cudowne... nawet nie wiesz co dla mnie to oznaczasz... Robisz mi dobrze swoimi ustami... ty! Nie ja tobie.
Gdy wyczuwasz, że mój koniec juz bliski zdejmujesz strasznie przeszkadzającą mi obręcz i lekko przygryzasz moją główkę. Wyginając się w łuk z jękiem dochodzę ci na usta i szyję. Kiedy rozkoszne skurcze mijają i rozluźniają się moje mięśnie wynurzasz się z pod kołdry z szelmowskim uśmieszkiem. Zadziornie oblizujesz usta.
-Mniam -mruczysz zalotnie i przyciągasz sobie moją twarz wpijając się w moje usta.
-Panie... -szepczę... -Pozwól mi cię dotknąć...
Kiwasz głowę i kładziesz się spokojnie na plecach z rękami pod głową. Dobrze wiesz, że to uwielbiam, badać twoje ciało.
Ostrożnie kładę głowę na twojej piersi i zamykam oczy. Tak, twoje serce bije, twoje cudowne serce. Wyciągam dłoń do twojej twarzy i ścieram z niej moje nasienie. Zamykam oczy i błądzę palcami po twoim torsie, ramionach. Jesteś taki doskonały, pięknie wyrzeźbiony i piękny. Widzisz? Nawet już zapominam co dzisiaj mi zrobiłeś. Jesteś cudowny. Nie mam cię dość.
-Azusa. -zwracasz na siebie moją uwage i podciągasz do góry.
Odnajdujesz moje usta i zamykasz w kleszczowym uścisku ramiona. Nie bój się Panie, i tak się nigdzie w tym momencie nie wybieram.
    Ale czy przyjdę następnym razem? Będę mieć odwagę wrócić tu jeszcze? Nie umiem żyć bez ciebie, jakkolwiek duża odległość, odstep czasu miałby nas dzielić... Ja nie wytrzymam bez ciebie. Nie wytrzymam. Potrzebuję cię. Nie ty mnie. To ty mnie obdarowujesz. Prawda jest taka, że sam rwę się do ciebie. Jestem twoją własnością. A może jednak nie przyjdę więcej...
Co ja się oszukuję...
I tak wrócę. Jestem skazany na ciebie.


Uf... nareszcie. Dużo tego wyszło... bardzo jak na moje standardy...  Wybaczcie mi jednak, że tak bez ładu i składu... pisałam to małymi fragmentami przez wiele dni... No cóż, podobało się? Więcej one-shotów? *nadal z rozwojem opowiadania ciężko jej idzie* ^,^"
A przy okazji chcę wam złożyć najlepsze życzenia, ciepłych świat i zabójczego sylwestra, niech was Mikołaj nie wydyma, a jeśli będzie przystojny to niech wam się przyśni (Tak, tak, wiem wy moje zboczki co wam się tak w głowach wykluwa ^o^)

Wesołych, yaoistycznych
życzy Sabate

niedziela, 8 grudnia 2013

Gomen...

Na wstępie uspokajam, że blog zawieszony nie jest i w najbliższym czasie coś takiego się nie wydarzy. Notek nie ma nieco z mojej winy... mam niezłe urwanie głowy i z rozdziałami mi nie idzie... Jednak od razu mówię, że pomysły są, lecz gdy zaczynam pisać rozdziały nie mogę ich skończyć. W wolnej chwili postaram się skupić na dokończeniu czegoś by wkrótce wstawić tu coś co choć na chwilę zaspokoiło by wasze yaoistyczne zapotrzebowanie.
Mam nadzieję, że jeszcze tu zajrzycie.
Sabate