piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 15 - Stracony

Nie macie pojęcia, jak się cieszę widząc nadal te same nicki w komentarzach, nawet jeśli nikomu nie podoba się nowe opowiadanie. Trudno. 


    Z odrętwiałym przez strach ciałem leżałem na łóżku zwinięty w kłębek i wpatrywałem się tępo w ścianę. Boli.... Boli skóra na łopatce, boli rana na ręce, boli tyłek... Nie przesadą było by powiedzenie, że boli mnie po prostu wszystko. Ostatnimi czasy ciągle zresztą coś mi doskwiera. Problemem nie jest tu samo odczucie bólu... Problem w tym, że mi to już nie przeszkadza. Przyzwyczaiłem się, albo raczej zostałem zmuszony do zaakceptowania tego. Czy jestem zastraszony? Oczywiście, że tak. Mam dość jego co nowych pomysłów na karanie mnie.
    Z jękiem przekręciłem się na plecy i westchnąłem, z żałością spoglądając na swój brzuch i biodra. Ociągając się uniosłem powoli rękę i opuszkami przejechałem po siniaku na biodrze, powstałym przez silne zaciskanie palców.... Ma wielkie dłonie.
Przeniosłem swój dotyk na udo gdzie wyraźne znaczyły się świeże dwa punkciki po przypaleniu papierosem, tak, mój nowy pan pali.
Strasznie się cieszę, że w tym pokoju nie ma żadnego lustra. Chyba bym nie zniósł widoku swojego pokaleczonego ciała. Huh... Zresztą i tak tylko on mnie widzi, przystraja mnie według swojego upodobania... Więc co jeszcze mnie czeka?
Na sama myśl ile jeszcze będę musiał wycierpieć łzy potoczyły się z moich oczu. Czasami zastanawiam się, czy przez wypłakiwanie takiej ilości wody z organizmu nie odwodnię się. A zresztą co tam.... I tak żebra i kości biodrowe niebezpiecznie już mi wystają jakby miały przeciąć od środka moją skórę.
Po za tym rana na ręce... Powinienem ją w końcu czymś zdezynfekować... ostatnio osocze nie chce przestać lecieć z niej, tylko czym?
Podskoczyłem lekko gdy z hukiem nagle otworzyły się drzwi. Gdy tylko mignęła mi jego sylwetka moje serce automatycznie jak na komendę dostało palpitacji.
-Dzień dobry kundlu. -uśmiechnął się z kpiną i wszedł do środka z psią miską.
Cudownie się zapowiada...
-Nie śpisz z ekscytacji na myśl o naszej dzisiejszej zabawie? -zaśmiał się głośno jakby powiedział coś wybitnie zabawnego.
Pospiesznie nie zważając na ból kończyn zszedłem z łózka i uklęknąłem na podłodze. Taką oto kazał mi przyjmować pozę, za każdym razem gdy tu wchodził. Kwestia przyzwyczajenia.... takie rzeczy jak patrzenie mu prosto w oczy jak do mnie mówi, nazywanie go w każdym zdaniu "panem", wykonywanie najmniejszej zachcianki... to wchodzi w nawyk, wiecie? Szczególnie przy jego metodach edukacyjnych. A szczerze mam dość już jego lekcji.
-Nie zgłodniałeś może od ostatniego posiłku? -postawił miskę na ziemi w odległości trzech metrów ode mnie.
Ostatni posiłek? Ma na myśli tą starą bułkę dwa dni temu czy jego spermę wczoraj wieczorem? Podczas jego "zabaw" naprawdę wolę mieć pusty żołądek. Chociaż marzy mi się czasami jakiś pożywniejszy posiłek... nie, zamiast dać mi coś normalnego ten kretyn podłącza mi kroplówki. Gdzie tu logika?
-Do nogi psie. -mruknął stając przy misce i wyczekująco na mnie spoglądając.
Bez innego wyboru uniosłem się nieco i ze spuszczona głową na czworakach zbliżyłem się do niego klękając przy nim.
Dopóki się do mnie nie odzywał nie podnosiłem głowy. No bo przecież nie mam takiego prawa.
Przyjrzałem się przy okazji zawartości miski, biały chleb z masłem pokrojony w kostkę. Cóż... Naprawdę wole nie ingerować w jego kulinarne umiejętności.
-Zacznij jeść powoli i nie przestawaj. -rozkazał głosem nie znoszącym sprzeciwu, bacznie przyglądając się moim poczynaniom.
-Dobrze panie. -tak jak kazała, rak zrobiłem.
Nie powiem, nie pogardzę teraz jedzeniem.... Nawet głodny się zrobiłem, po za tym warto by zadbać o te moje wystające żebra.
    Gdyby mnie w tym stanie zobaczył mój pierwszy właściciel... Huh, nie ma co marzyć. Jestem kretynem, że w ogóle zaprzątam sobie jeszcze nim głowę.
-Masz nie przerywać. -mruknął przechodząc za mnie.
No nieeeee.... jęknąłem w duchu biorąc w usta kawałek jedzenia. Czy nie może dać mi trzech minut spokoju do czasu, aż zjem? Cholera, teraz też będzie się znęcał nade mną? Teraz?!
-Wypnij się mocniej szczeniaku. -klepnął mnie ostro w pośladek z głupim rechotem.
Skrzywiłem się lekko na piekące miejsce i przymykając odruchowo oczy przełknąłem to, co miałem w ustach. Jezzz.... dlaczego te dni lecą tak wolno?
-Wiesz co teraz będę robił? -złapał mnie za resztki moich włosów i odciągając twarz od miski nakierował ku swojemu spojrzeniu.
Tak, kurwa! Ależ oczywiście, że wiem!
-Nie panie. -gdy odpowiedziałem momentalnie spuściłem wzrok.
No w końcu mam patrzeć jak mówię, on mówi albo mi każe. Dobitnie mi to już wytłumaczył...
-Mało domyślny jesteś. -prychnął i odtrącił moją głowę w kierunku miski.
-Przepraszam, panie.
-Jutro urządzam małe przyjęcie... -zaczął z nieco przerażającą ekscytacją w głosie.
Oh, coś czuję, że tam raczej nie będę balować.
-Będziesz usługiwał innym gościom.
-Dobrze panie...
Cholera.... cholera! No raczej oczywiste, że ten pomyleniec robi orgię! Przecież moja służba nie bedzie polegać na podawaniu herbatki. Boże boję się. Ilu ludzi? Kurdę.. co ja mam robić?
-Jedz. -rzucił kierując się w stronę drzwi.
Cóż, przynajmniej już wiem do czego służą tamte drugie drzwi w pokoju. Niestety, to nie łazienka. Ten pokój w którym zazwyczaj sypiam ma bezpośrednie połączenie z pokojem.... jego uciech. Z tą cholerną salą tortur.
    Gdy wrócił po dłuższej chwili zdążyłem opróżnić całą miskę. Hm, napiłbym się czegoś. Pff, oczywiście nie będę mu o tym wspominał, nie chcę nawet myśleć jaki pomysł napojenia mnie, przyjdzie mu do głowy.
-Na łóżko i wypnij się porządnie. Ręce nad głową. -rzucił od razu komendę nie patrząc na mnie.
Jak chciał tak zrobiłem, podsuwając nogi pod swój brzuch uniosłem wysoko biodra i przeniosłem ręce nad głowę. Ts, wygodniejszej pozycji to nie łaska, co nie?
-Jeśli będziesz się dzisiaj stawiał to zafunduję ci taką jazdę bez trzymanki, że nie pozbierasz się przez tydzień, zrozumiałeś to? -syknął mi nad uchem.
-Tak panie, zrozumiałem.
-Świetnie. -z wyraźną kpiną w głosie odsunął swoją twarz ode mnie i wygodnie usiadł sobie za mną, znowu klepiąc w pośladek.
Dobra Yuuki, spokojnie. To oczywiste, że to nie będzie nic miłego. Spokojnie, staraj się oddychać powoli, zrelaksować, przyjąć to.
Spokojnie.
    Jak niemal za każdym razem, tradycyjnie skrępował moje nadgarstki i przypiął je za pomocą metalowych kajdanek do ramy łóżka. Cóż, na nadgarstkach mam już takie siniaki i zadrapania, że mi to większej różnicy nie robi.
-Słowo protestu, 10 batów, zrozumiałeś to? -chwycił moją twarz i szarpnięciem nakierował ku sobie.
-Rozumiem... panie.-patrząc mu w oczy kiwnąłem potakująco głową.
Cholera.... Jak mnie znowu złamie czymś okropnym... Nie umiem powstrzymywać swoich krzyków.
Boże, to jest okrutne.
   Z pomrukiem zadowolenia uniósł jeszcze wyżej moje biodra i przeprowadził palcem miedzy moimi pośladkami. Mimowolnie przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz, którego ni jak nie mogłem pohamować. Oh, nienawidzę tego. Jego dotyk zawsze wywołuje u mnie niepokój, lęk... no i dość często ból.
Usłyszałem ciche kliknięcie otwieranej tubki i skrzywiłem się. Znam ten odgłos, zbyt często go słyszę... lubrykant. Chociaż powinienem podziękować mu, że zazwyczaj go używa.
Bez ostrzeżenia poczułem jak napiera dwoma palcami na moje wejście. Wcisnąłem twarz w poduszkę gdy szybko wsunął je we mnie z niemiłym uczuciem. Uuuhhh...
Nie zważając na nic blondyn szybkim tempem zaczął mnie rozciągać, już po chwili dodając kolejne palce. Za szybko.
Zacisnąłem mocno palce na ramie łóżka przez co kajdanki zaczęły nieco wpijać mi się w nadgarstki.
    Nagle poczułem pustkę w sobie. Huh? Koniec?
Wykręciłem głowę do tyłu by spojrzeć co robi mężczyzna. Moja mina gdy zobaczyłem, że smaruje lubrykantem całą swoją dłoń? W każdym bądź razie nie wyrażała szczęścia.

* * *

    Po całej "zabawie" leżałem na łóżku tak jak mnie zostawił. Tak jak teraz, tyłek nie bolał mnie chyba jeszcze nigdy. Coś strasznego. Nie mogę się nawet przekręcić na bok.
I ja mam jutro jeszcze usługiwać na tym cholernym przyjęciu? Chyba coś się temu psychopacie pomyliło.
Uuh... jak boli...
Dobra Yuuki, mnie możesz tak przeleżeć całej nocy. Wdech i.... syknąłem głośno, gdy spiąłem nieco mięśnie kiedy położyłem się na plecach. Boże... zwariuję. Nie zasnę z bólu.
Ale... nadal najbardziej dokucza mi ręką, którą skaleczyłem o nożyczki, kiedy ten psychol ścinał mi włosy.
Przyjrzałem się z niepewnością kończynie. Ok, tak raczej to nie powinno wyglądać. Coś mi się w tej ranie syfi... i boli.




Wybacz Hopie, ja to raczej w związku jestem takie o... uke. Ale mogę mentalnie być twoim semiszczem.

sobota, 21 czerwca 2014

Cherish Life - 2. Tease

Po przeczytaniu wszystkich waszych komentarzy raz jeszcze stwierdziłam, że czas najwyższy na rozdział. 


Co za nie ostrożny dzieciak. Zamknięcie okna nic mu nie da, zwłaszcza, że od tygodnia tylne drzwi cały czas są otwarte. Zmaterializowałem się przy nich i pod ruchem mojego palca w powietrzu, zamek szczęknął dając znać o swoim zablokowaniu. Dla mnie żadna przeszkoda ale dla pierwszego, lepszego złodzieja? Trochę byłoby mi to nie w smak.
    Wróciłem do jego pokoju znajdującego się na piętrze, tym razem ludzkim sposobem - marszem po schodach. Gdy wszedłem do pomieszczenia pokręciłem głową z irytacją. Dwie minuty temu serce podchodziło mu do gardła, a teraz śpi już w najlepsze. Ciekawe stworzenie.
Rozejrzałem się po pokoju chłopaka. Dziwne pomieszczenie... zazwyczaj ludzie w jego wieku, zresztą w każdym wieku, urządzają sypialnie po swojemu, zostawiają tu i ówdzie jakieś znaki swoich wspomnień, pamiątki, zdjęcia, rysunki czy plakaty. A tu nic. Po prostu łóżko, biurko z komputerem, szafa, komoda i sterta ciuchów z jakimiś papierkami. Co prawda widać tu jakieś parę płyt, książkę...  Jak w pokoju wystawowym na sklepie, tyle, że z bałaganem. Gdyby na podłodze nie walały się jego ubrania, każdy normalny człowiek pomyślałby, że nikt tu nie mieszka. Nie widać tu zaangażowana ze strony lokatora. Pokój bez emocji rzekłbym. Więc taki jest właściciel?
    Odwróciłem się w stronę łóżka i podszedłem do niego pochylając się nad chłopakiem. Nadal czuć było on niego alkoholem, nie powinien pić.
Ma śliczne włosy. Nie za długie, nie za krótkie, sięgają mu do linii szczęki. Ciekawy odcień, jak czekolada. Pasują mu do mlecznej skóry. Tylko schrupać. Ale jeszcze nie teraz...
No i oczywiście te jego rozszerzone ze strachu, zielone, duże oczka. Zapamiętam sobie ten widok dość długo. Trafiłem dobrze, chłopak jest urodziwy jak na ludzkie standardy, wysportowany, szczupły, tylko nieco niski. Może to i dobrze? Uśmiechnąłem się sam do siebie na czające się w moim umyśle wizje. Jeszcze troszkę...

* * *

Do wyjścia z łóżka zmusił mnie ryk wokalisty BFMV wydostający się z elektronicznego budzika. Gdy w końcu go dosięgnąłem i wyłączyłem, rzuciłem w kąt to plastikowe cholerstwo i westchnąłem ciężko opadając z powrotem na poduszkę. Pierdolę czwartkowe poranki. Nie, pierdolę każde poranki, które zaczynają się przed godziną dziesiątą. Zresztą, jeden dzień nieobecności w szkole w tą czy w tamtą nie zrobi mi różnicy.
Z błogim uśmiechem wtuliłem się w poduszkę obejmując ją mocno i wbiłem twarz w poduszkę by promienie słoneczne nie świeciły mi prosto w oczy.
Nie!
Podniosłem się szybko do siadu przypominając sobie o nieco istotnej rzeczy.
Mia! Jeśli wróciła może będzie już dzisiaj w szkole. Skoro Cornie podobno widział ją na wczorajszym meczu.... ryzyk fizyk.
Kiedy wstałem przeciągając się od razu odczułem skutki wczorajszych procentów. Eh... kocham pierwsze lekcje na kacu. Jezu... może prysznic na orzeźwienie? Mam jeszcze czas...
    Stojąc pod gorącym strumieniem wody westchnąłem cierpiętniczo i oparłem się czołem o ścianę kabiny prysznicowej. Incydent z otwartym oknem postanowiłem zrzucić na swoją sklerozę, a ów cień na pijackie rozkojarzenie. No litości... rogi? Odbija mi już naprawdę do reszty.
Zresztą nie o tym mi teraz myśleć. Co jeśli Mia naprawdę wróciła? Cóż, byliśmy ponad rok ze sobą ale zaczęła się strasznie zmieniać. Poza tym, ja jakoś nie odczuwałem wielkiej potrzeby widzenia jej w każdy dzień... Ona wręcz przeciwnie. Zrobiło się to wszystko zbyt nachalne. Nawet poczułem ulgę gdy się wyprowadziła... ale nierozwiązane sprawy pozostały. A teraz ona wróciła... Yh, trzeba się będzie z tym zmierzyć.
    Naciągając na siebie przetarte jeansy i szary T-shirt oczywiście musiałem uderzyć łokciem w jakąś szafkę. Piękny, marcowy poranek, cudownie. Może jeszcze jakiś ptak narobi mi na głowę? Takie o, dopełnienie tego promiennego dnia.
Przed wyjściem z domu wrzuciłem komórkę do brązowej, skórzanej torby, w której noszę zeszyty i zamknąłem za sobą drzwi, wciskając klucze do kieszeni kurtki.
    Przekraczając próg szkoły o mało co nie przewróciłem się pod ciężarem jakiegoś rudego cielska, które nagle rzuciło się na mnie jak na jakąś zdobycz.
-Jeszcze jej nie ma. -oznajmił mi zadowolony z siebie przyjaciel.
-Złaź baranie... -zrzuciłem go z siebie i westchnąłem poprawiając torbę, która zjechała mi z ramienia. -Jakby to mnie obchodziło. -prychnąłem ruszając korytarzem w stronę naszej klasy.
-Leli no! -rudzielec złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
Cholera, dlaczego to ja jestem ten niższy i słabszy?!
-Przejmujesz się, przyznaj. -uśmiechnął się klepiąc mnie w policzki.
-Odwal się. -wyminąłem go i ruszyłem przed siebie.
-Oj chłopie, śmierdzisz niepewnością i napięciem. -zrównał ze mną krok i wyciągnął ze swojego plecaka puszkę coli. -Trzymaj, jeszcze zimna.
-Dzięki. -przechwyciłem od niego napój i od razu otworzyłem z charakterystycznym sykiem ulatniającego się gazu.
Zimny napój zbawiennie ochłodził moje wysuszone kacem gardło.
-Tak myślałem. -Cornie mruknął jakby sam do siebie widząc moją zadowoloną minę po dużym łyku coli.
No cóż, czasami czuję się przy nim jak jego młodszy braciszek, dba o mnie lepiej niż ktokolwiek inny i zawsze wie czego mi trzeba. Gdy kiedyś zły powiedziałem mu o tym zaczął się śmiać i powiedział, że powinienem się cieszyć. Przynajmniej mam pewność, że z nim mogę się upić, że mnie nie wystawi.
    Nasze ławki znajdują się na samym końcu klasy pod oknem toteż po wejściu do klasy i rzuceniu paru powitalnych słów do ludzi znajdujących się już w pomieszczeniu, Cornie usiadł na parapecie, a ja na ławce przodem do okna.
-Kiedy macie kolejny mecz? -otworzył swoją puszkę coli i wziął od razu spory łyk.
-W przyszłym tygodniu, w piątek. -zaśmiałem się widząc jak krztusi się gazem, który naleciał mu do nosa. -Mówiłem ci, że zachłanność kiedyś cię zgubi?
-Tak tak, nadmiar dziwek i koki. -poklepał się po piersi przymykając oczy.
Przewróciłem oczami z rozżaleniem widząc jak nie może sobie poradzić z kaszlem i klepnąłem... hm, no dobra, może to było trochę mocniej niż zwykłe "klepnąłem".... Corniego miedzy łopatki. Ten próbując nie spaść z parapetu oblał się oczywiście napojem.
-Nawet nie próbuj. -zgromiłem go wzrokiem widząc, że szykuje się do zamachu z puszką. -Wystarczy nam, że tylko ty jesteś oblany. -podałem mu chusteczkę z zadowolonym z siebie uśmieszkiem, że ominął mnie jego los.
-Od jutra dostajesz soczki marchwiowe. -z podniesioną dumnie głową przechwycił ode mnie chusteczkę i majestatycznie próbował wysuszyć swoje spodnie.
-Znajdę sobie innego kumpla. -zagroziłem dopijając swoją colę z rozbawieniem.
-Powodzenia. Nie wiem gdzie znajdziesz kolejnego naiwniaka do robienia za twoją matkę. -spojrzał na mnie urażony lecz po chwili podniósł wzrok gdzieś nad moją głowę, a jego mina diametralnie się zmieniła. Otworzył lekko usta wpatrując się w coś za mną.
Hm?
Obróciłem się do tyłu by sprawdzić co go tak zaintrygowało i zastygłem. Metr ode mnie stała Mia w pełnej krasie, ściskająca swój plecak w granatowe kwiatki, ten sam co zawsze. Jej jasne blond włosy jak zwykle oplatały falami jej ramiona, a błękitne oczy iskrzyły się tym czymś co intrygowało, bądź czasami mnie przerażało.
-Mia. -rzuciłem cicho jakby w przestrzeń dalej przypatrując się jej bez skrępowania.
A jednak... wróciła.
I co ja mam teraz z tym fantem zrobić?
-Cześć. -spuściła wzrok i założyła za ucho zbłąkane pasmo włosów.
-Cześć... -mruknąłem odstawiając na ławkę puszkę po coli.
Zszedłem ze stolika i oparłem się o niego biodrami splatając ramiona. No więc?
-Ja... ja chciałam się tylko przywitać... żebyś wiedział, że znowu z rodziną przyjechaliśmy do tego miasta...
-Rozumiem. -odpowiedziałem patrząc wyczekująco w jej oczy.
To tyle?
-Pójdę już. -ze zrezygnowaniem znowu opuściła głowę w dół i odwróciła się z zamiarem wyjścia z klasy.
Nie poznaję tej dziewczyny. Zawsze walczyła o swoje, a teraz stała się nagle strasznie potulną osóbką. Co jest?
-Ok. -mruknąłem kładąc dłoń na puszce.
-Leli... -odwróciła się z powrotem do mnie i podeszła bliżej.
Aha, jednak jest coś jeszcze.
-Dlaczego nie odpisywałeś na moje smsy? Zmieniłeś numer...? -przekrzywiła leciutko głowę na bok.
Jej mina sama za siebie mówiła, że takiej właśnie pragnie odpowiedzi. Chce usłyszeć, że popsuł mi się telefon, zmieniłem numer, cokolwiek. Niestety prawda jest inna, a ja nie mam w zwyczaju kłamać tak jak ona czasami.
-Uznałem, że nie ma to sensu. Skoro i tak zniknęłaś bez większego słowa wyjaśnienia...
-Ale Leli! -doskoczyła nagle do mnie kładąc dłonie na moich ramionach.
Przypadkiem straciłem puszkę z ławki, a ta poturlała się po podłodze z hałasem zwracając na nas uwagę wszystkich obecnych w klasie. I po co odstawia znowu te swoje teatrzyki?
Zawsze tak robiła. Kiedy jej się coś nie podobało lub robiłem coś nie po jej myśli zrzucała na mnie winę przy innych, robiąc ze mnie tyrana bez serca.
-Ja naprawdę chciałam ci to wszystko wytłumaczyć ale...
-Ale? To śmieszne. Tak trudno powiedzieć, że się wyprowadza? Co w tym takiego? -prychnąłem odsuwając się od niej.
-Leli... -spojrzała na mnie szkolącymi się oczyma.
No nie, chce się tu rozryczeć? Znowu robi ze mnie bezdusznika!
-Porozmawiamy później. -mruknąłem odwracając się w stronę Corniego.
Na moje szczęście zadzwonił dzwonek więc musiała pójść do swojej klasy.
Cholera, wkurzyłem się przez nią! Dlaczego nie zerwałem z nią przed jej wyjazdem? Teraz to muszę naprostować, chcę mieć święty spokój z nią. Tylko mnie irytuje...
-Ej! -nagle ktoś klepnął mnie w głowę. -Już się tak nie wkurzaj. -rudzielec posłał mi pokrzepiający uśmiech i usiadł w swojej ławce, która znajduje się za moją.
-Och daj spokój. -burknąłem zły siadając na swoim miejscu ponieważ nauczyciel wszedł już do klasy i zaczął uspokajać rozhulane towarzystwo.
    Gniotąc ołówek w dłoni siedziałem wpieniony i wpatrywałem się w linijki zeszytu. Rzecz jasna olewałem jakiekolwiek wywody nauczyciela, lekcja historii z rana, nie ma nic bardziej fascynującego.
Postanowione! Muszę skończyć z tą dziewczyną bo mnie rozsadza od środka. Dwie minuty! Wróciła i wystarczyły jej dwie minuty żeby mnie wpienić!
Ok... może reaguję tak przez to, że gdy wyjechała poczułem się wystawiony i porzucony. Co z tego, że już wtedy przestało mi tak mocno zależeć na związku z nią. Mogła chociaż wcześniej powiedzieć, że wyjeżdża! Nawet się umówiła ze mną! A tu co? Dowiaduję się potem dzień później, że dawno już jej nie było w mieście.
-Hej... -słyszę nagle szept Corniego.
Nad ramieniem przelatuje mi skrawek pomiętego papieru i ląduje na moim zeszycie. Z irytacją rozwijam go by sprawdzić co znowu wymyślił ten nadpobudliwy rudzielec.

"Słonko, zrywamy się następnych lekcji?" 

Cóż, czasami i jemu zdarzają się dobre pomysły. Rozprostowałem papier by odpisać.

"Jak najdalej od tego wariatkowa." 

Zwinąłem papier w kulkę i odrzuciłem z powrotem do pierwotnego nadawcy. Nie musiałem czekać długo by otrzymać liścik z powrotem.

"Yey!  \(^o^)/"



W gwoli ścisłości, Straconego nie mam zamiaru porzucić, rozdział kolejny napisany ale dla mnie niekompletny, strasznie mu czegoś brakuje. Ale zanim się dowiem czego, kolejne notki będą z nowym opowiadaniem.
Bardzo dziękuję Wam za wszystkie komentarze. Co prawda ostatnio coś ten blog mi podupada, ale na większość z Was nadal mogę liczyć. Dziękuję. 





niedziela, 15 czerwca 2014

Cherish Life - 1. Doesn't exist

-Leli! Chodź tutaj!
Słyszę swój głupi przydomek i odwracam się z westchnieniem w stronę rozradowanej rudej gęby.
-Prosiłem cię tyle razy, żebyś tak do mnie nie mówił. -odpowiadam znudzonym głosem i przypatruję się mojemu przyjacielowi.
Wściekle rude włosy sterczące mu na wszystkie strony, poza bokami, które nosi niemal wygolone dzisiaj są w wyjątkowym nieładzie. Gdy podbiega do mnie bliżej schyla się na moment kładąc dłonie na kolanach by zaczerpnąć tchu. Jego piegi na policzkach są mniej widoczne niż zwykle przez rumieńce nabyte od biegu. Kiedy prostuje się jego zielone oczy w odcieniu łąki uśmiechają się do mnie. Po za tym, jest jakieś pół głowy ode mnie wyższy dlatego leciutko unoszę głowę by w nie spojrzeć.
-Chcesz żebym sobie język połamał? Nikt nie umie wymówić normalnie twojego imienia! -sapie mi nadal zmęczony w twarz.
No dobra... niech mu będzie.
-Co się stało, palą się dzienniki? - zamykam swoją szafkę w szatni i podnoszę swoją torbę ze strojem sportowym z ławki.
-Nie zgadniesz kogo widziałem na widowni podczas meczu!
-Oświecisz mnie? -niewzruszony ruszam do drzwi, zresztą Cornie podnieca się byle czym więc wątpię by ta wiadomość mnie zaskoczyła. -Czy może jednak szkoda mi tracić czasu na twoje wymysły?
-Mia! Widziałem ją!
Co...?
Zatrzymuję dłoń na klamce i odwracam się do tyłu by spojrzeć na jego twarz i upewnić się czy nie robi sobie ze mnie jaj.
-Mi-Mia? Wróciła?
-Ha! A jednak zaintrygowany! -klaszcze głośno w dłonie i uśmiecha się jeszcze szerzej.
-Tss, głupek. Musiałeś z kimś ją pomylić. Przecież się wyprowadzili.
Otwieram drzwi i nie zważając na to, czy podąża za mną ten rudy wrzaskun wyszedłem z szatni i pokierowałem się w stronę wyjścia z sali.
-No nie! Leli,  to musiała być ona! Nie pomyliłem się!
Wzdycham ciężko i zatrzymuję się by na niego spojrzeć.
-Idę z drużyną na piwo, idziesz z nami? -Kiwam w stronę chłopaków stojących na zewnątrz i czekających na mnie.
-Widziałem ją....... grrr, idę!
-Tak, tak, okaże się jutro.
Wychodzę z sali i gdy wiatr nagle uderza mi w twarz owijam się szczelniej bluzą w barwach drużyny i podchodzę do grupki sześciu osób ubranych niemal tak jak ja.
-Nasz kochany rozgrywający! -jeden z kumpli owija swoje ramię wokół mojej szyi i przyciąga do siebie czochrając mi włosy. -Za te piękne kosze stawiasz dzisiaj!
-Puszczaj do cholery -wyrywam się z jego uścisku i odskakuję do tyłu. -Jak to możliwe, że jestem najniższy z was wszystkich a gram najlepiej?
Mój śmiech przerywa salwa protestów z ich strony.
-I tak stawiasz przykurczu.

* * *

    Wracam do jak zwykle pustego domu i rzucam torbę gdzieś w kąt, zapalając po drodze do swojego pokoju wszystkie światła. Rodzice są jakimiś badaczami czy licho ich tam wie, dlatego takie ich wyjazdu na dwa, pięć miesięcy są czymś normalnym. Ważne, że przysyłają pieniądze, reszta mało mnie obchodzi.
Dostanie się do mojego pokoju idzie mi ciut opornie. Czekają mnie jeszcze schody a ja jestem prawdopodobnie nieźle zalany. Świetnie... przeczuwam jutro rano kaca... cholera, która godzina? Yh, chyba nawet pierwszej jeszcze nie ma.
Gdy już udaje mi się dostać na piętro klnę zły na siebie. Nie zamknąłem drzwi wejściowych, żeby to szlag je wziął. Z cierpiętniczą miną wracam mozolnie na dół i dopadam drzwi. Upewniony, że są odpowiednio zamknięte wchodzę do kuchni i zabieram ze sobą butelkę wody i coś na ból głowy... oj przyda się jutro, albo nawet i teraz...
    W łazience zrzucam z siebie jeansy i niebiesko czarną bluzę z nazwą drużyny i numerem czternaście. Przelotnie spoglądam na rosnącą stertę brudnych ciuchów, rosnącą w kącie. Wypadało by za tydzień posprzątać tu w końcu...
Prysznic jest dla mnie niemal zbawieniem, lecz nie na długo. Otrzeźwia mnie do tego stopnie, że prawie moje myśli biegną normalnym, niezaburzonym torem.
Mia... niemożliwe. A może jednak wróciła tu z rodziną? Cholera, a co jeśli tak? Odezwie się chociaż do mnie? Będzie jak dawniej czy.... a może lepiej, żeby nie było tak jak kiedyś? Nie mam pojęcia co zrobi jak mnie zobaczy...
Głupek. Po co ja o tym w ogóle myślę?
Zły na siebie zakręcam wodę i wycieram się wciągając na siebie bokserki. Powinienem sobie dać spokój i iść spać.
Póki jeszcze mam siłę gaszę światła w całym domu i ruszam swoje dupsko na górę do pokoju. W nim też trzeba by kiedyś ogarnąć... Co za ironia... dlaczego ja po pijaku myślę o sprzątaniu? Jezuu....
Niemal przewracam się na łóżko i obejmuję z uradowaniem swoją kochaną poduszkę, mojego najlepszego towarzysza snu i zamykam z błogim westchnieniem oczy. Wybawienie.
    Ze snu wyrywa mnie nagle jakiś ruch w pokoju. Uchylam lekko powieki z bólem i gdy miga mi jakiś cień przed oczami zrywam się z łóżka do pionu z podchodzącym do gardła sercem. Kurwa... byłem pewien, że widziałem rogi...
Na ziemię sprowadza mnie trzepocząca na wietrze zasłona więc pochodzę do okna i zamykam je sprawiając, że materiał przestaje szaleńczo szamotać się. Nagle zastygam w bezruchu.
Przecież... nie otwierałem okna.
Cofając się powoli do tyłu w stronę łóżka rozglądam się po pokoju z walącym serduchem i zapalam po chwili wahania lampkę stojącą na biurku.
O kurwa... jestem aż tak nawalony? Niemożliwe.... niemożliwe. Dostaję naglę gęsiej skórki i owijam się szczelnie kołdrą. Mam teraz zasnąć?
Łapię z szafki nocnej pudełko z tabletkami przeciwbólowymi i biorę od razu dwie popijając je sporym łykiem wody.
Co to było...? Czyżbym zapomniał, że otworzyłem okno? Uh... przecież wyraźnie widziałem coś na kształt rogów i jakiś cień... czy to jakieś...  Nie!
Chyba postradałem zmysły... przecież one nie mogą istnieć.




Wybaczcie mi, ale zawsze miałam ochotę na jakiegoś demona.