środa, 24 grudnia 2014

VERDE

No więc dołączam do świątecznego szału i wysypu nowych notek. Tak jak obiecałam, oto mój prezent dla Was na święta. Straconym się nie martwcie, pisze się. Sam. Magicznie.


                                                        zerochan.net


-Twoja Café con leche¹. -rzuca kelnerka stawiając kawę na moim stoliku i uśmiecha się.

Ma na imię Sara, pracuje tu od niecałego miesiąca. Jako stały bywalec w tej małej kafejce zdołałem zaobserwować co najmniej siedmiokrotne zmiany w personelu. Aktualna kelnerka bardzo przypadła mi do gustu. Nie widziałem jej nigdy przygnębionej, zaraża swoją radością.

-Dziękuję. -odpowiadam jej tym samym promiennym uśmiechem, którym mnie obdarza, po czym wpatruję się w jej plecy gdy odchodzi od stolika.

Dobrze. Czas się rozejrzeć.

    Kiedy powoli niby niepozornie podnoszę głowę palce mimowolnie mi drżą. Nagle zaciskam je mocno wokół filiżanki, gdy napotykam twój wzrok. Speszony, jak zwykle, gwałtownie opuszczam głowę i pozwalam by moje przydługie, jasne włosy zakryły twarz.

A jednak... znowu tu jesteś.

To już drugi tydzień odkąd zacząłeś tu przychodzić. I... i zawsze, zawsze kiedy spojrzę w twoją stronę ty patrzysz. Na mnie. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby twój wzrok był skierowany w jakąś inną stronę.

To mnie peszy, przeraża.

Kim ty w ogóle jesteś? Po co przychodzisz tu codziennie? Pić po prostu kawę? Jaki masz cel stale mnie obserwować?

Cóż, może jesteś po prostu niespełnionym człowiekiem, a moja niepewność wobec ciebie stanowi rodzaj rozrywki. Bawi cię to? gdybyś przychodził tu tylko po to, co każdy normalny człowiek nie wpatrywałbyś się we mnie non stop. Nie o to ci chodzi...

Dręczysz mnie? Jesteś jakimś prześladowcą?

Nie myślałem tak wcześniej, nie brałem tego pod uwagę.

Może się mylę. Jednak dla pewności muszę przez jakiś czas przestać odwiedzać tą kawiarenkę. Dla pewności...

    Dopijam swoją latte i nie spoglądając więcej w twoją stronę wstaję. Wyciągając z portfela pieniądze należne za zamówienie kładę je obok filiżanki.

Nie mogę się powstrzymać...

Ukradkiem spoglądam jeszcze ten jeden raz na ciebie i kiedy nagle, po raz pierwszy kąciki twoich ust ospale unoszą się do góry niemal rzucam się w popłochu do drzwi.
Wypadam na ulicę i wystraszony, jak wariat, przebiegam jedną alejkę.

Cutre²! Przed czym ty w ogóle uciekasz?!

Staję na środku chodnika i uderzam się otwartą dłonią w czoło zdegustowany własną głupotą. Znowu mnie poniosło.

    Biorę głęboki wdech i skręcam w najbliższe wejście do parku, będę miał dłuższą drogę, ale przynajmniej spokojniejszą. Z dala od miejskiego zgiełku będę mógł odetchną i pomyśleć.

O tobie...

Nie! Wcale, że nie!

    Mimo swojej wewnętrznej walki którą przegrywam/wygrywam, zanim wychodzę z parku mam już pełen twój obraz w głowie. Raczej nie jesteś już na studiach, twoja wyrzeźbiona sylwetka i wysokie ciało jasno wskazują, że jesteś starszy ode mnie minimum pięć lat. Tss, biorąc po uwagę moje wymizerowane ciałko nawet od licealistów wyglądam młodziej. Chucherko cholera ze mnie. 
Nie to co ty... w ciągu tych krótkich chwil kiedy nie bałem się przez ułamki sekund odwrócić od ciebie oczu, dane mi było nasycić się twoim widokiem. Chłonąłem szczegóły jak małe dziecko, które pierwszy raz smakuje nowej rzeczy.

W szczególności te twoje hipnotyzująco zielone oczy wybijające się na tle porcelanowej skóry i włosy... czarne, krótkie, ułożone w rozwichrzoną czuprynę. Są bardzo gęste, wydają się tak miękkie, że muszę zacisnąć dłoń kiedy na nie patrzę, bo mam ochotę zatopić w nich palce i sprawdzić, czy naprawdę są takie, jak się wydają. Podobają mi się. Dodają ci dzikości, której zresztą niemało w tobie.

Cholera, co tu kryć, jesteś doskonały w każdym swoim idealnym calu.

    Jestem chory... boję się twojego spojrzenia, ale czuję się jak w niebie, kiedy patrzę w twoje sycące, zielone tęczówki. Chcę je zobaczyć z bliska. Fascynują mnie.

Głupek ze mnie.

    Kiedy jestem już poza granicami parku zerkam na zegarek. Już po siedemnastej, czas na mnie. Jeśli się nie pospieszę przegapię największy tłum na Bulwarach. Jest piątek wieczór, w dodatku pogoda sprzyja tym wszystkim ludziom, którzy będą szukać rozrywki poza domem. Zakochane pary, tłumni koneserzy browarów, gwar i hołota. Idealne warunki dla apasza.

    Pędzę do domu i przebieram się szybko w niczym nie wyróżniające się jeansy i granatowy T-shirt z długim rękawem. Nie chcę by ktoś przypadkiem rozpoznał mnie po tatuażu na przedramieniu.
Chowam swoje jasne włosy pod ciemnokasztanową peruką i przyglądam się sobie w lustrze. Hmm, może kiedyś się tak przefarbuję... nawet nawet wyglądam w ciemnych włosach. Do skórzanej torby wrzucam tylko komórkę, a na nos wsuwam przeciwsłoneczne pilotki.

No i świetnie.

    W drodze na Bulwary poprawiam wystający z pod peruki blond kosmyk i wzdycham. Nuży mnie już z lekka to życie. Niedługo będą musiał wprowadzić w nie jakieś zmiany, inaczej pogrążę się w rutynie.

Gdy jestem już na miejscu kieruję się do najwęższego miejsca w alei. Wiele ludzi będzie próbowało dzisiaj się tu przeciskać. Idealnie.

Opieram się o barierkę i zaczynam się rozglądać.

Pierwszą ofiarę kwituję wywróceniem oczami. Że też tacy ludzie chodzą po tej planecie... Jest to dziewczyna w wysokim kucyku, ma rozpiętą najbardziej jak się da torbę i luźno przewieszoną przez ramię. Nawet największy głupek może dostrzec w środku portfel. Dziewczyna wyraźnie się za kimś rozgląda, jej wzrok jest niespokojny i rozbiegany. To aż się prosi o kradzież.

Pff, też mi wyzwanie, gdyby nie była pierwsza pewnie z litości bym jej nie okradł, ale że niestety jest... sorry, idziesz na rozgrzewkę mała.

Kiedy zbliża się już na tyle, że chcę do niej zagadać nagle zostaje przez kogoś popchnięta i pięknym łukiem ląduje u moich stóp.

Poważnie?

Wyciągam do niej rękę z ciepłym uśmiechem i kiedy zawiesza wzrok na mojej twarzy, cofając rękę pozbawiam jej portfela i zwinnie wkładam go do tylnej kieszeni swoich jeansów. Po sprawie.
-Dzięki. -uśmiecha się rumieniąc i pospiesznie oddala w kierunku skąd przyszła
.
Zamotane dziewczę... tym lepiej dla mnie.

    Kiedy po około dwudziestu minutach upatruję sobie swoją drugą zdobycz zaczyna się ściemniać, toteż zdejmuję swoje okular przeciw słoneczne i wrzucam je do torby.

Tym razem jest to mężczyzna nachalnie przystawiający się do jakiejś cycatej blondynki. Zaś jego portfel... kusząco wystaje z tylnej kieszeni nisko opuszczonych spodni.

To może tym razem rozegrajmy to inaczej.

Ruszam w kierunku rozszczebiotanej pary i niby z rozkojarzenia wpadam na nich. Mężczyzna po chwili warczenia na mnie odpuszcza sobie i stawia pierwszy krok odwracając się w stronę blondyny. W tym momencie sięgam po jego portfel i zgrabnie odchodzę  w przeciwnym niż oni kierunku.

No! Coś dzisiaj szybko mi idzie.

Idąc spokojnym spacerkiem oglądam swoją kolejną zdobycz. Portfel jest skórzany... no nie... To portfel od Vivienne Westwood! Przeglądam pospiesznie jego zawartość i gwiżdżę cichutko. Pokaźna sumka... w dodatku za niego samego dostanę sporo. Jeszcze jedna osoba i mogę sobie dać spokój na dziś.

No to się rozkręcam.

Muszę tylko zmienić miejsce, nie mogę długo przebywać w jednym.

Idę w całkiem inną część Bulwarów, tu już nie ma radosnych parek i krzykliwych nastolatków. Budki z lodami i hod-dogami zamieniają się w bary, lecz równie tłumne co w radośniejszej okolicy. Co prawda jest tu smętniej, ale lubię tu przebywać. Łatwo okradać ludzi pijanych. Kiedy zorientują się co do swojej zguby zazwyczaj zwalają to na swoją pijacką niedołężność i nawet nie zgłaszają kradzieży. Bardzo mi to na rękę.

Kieruje się na tyły jednego z większych w okolicy barów. Speluna z tanim piwem. Dziewięćdziesiąt procent szans na łatwą kradzież. Do roboty.

Nawet nie muszę się rozglądać. Obok śmietnika na wpół przytomny półleży jakiś koleś z twarzą wciśniętą w ramię. Po jednym to on nie jest.

Podchodzę do niego upewniając się, ze nikt w pobliżu nie jest nim bliżej zainteresowany i pochylam się nad nim. Tak, zdecydowanie pijany.

Rany... gościu nie pierwszej świeżości...

Nagle moją uwagę przykuwa rosnący stopniowo cień na murze przede mną. Co jest...

Odwracam się gwałtownie by sprawdzić kto się zbliża, lecz zanim zdążam dostrzec twarz, postać w mgnieniu oka pojawia się przede mną.

Kiedy spojrzenia się krzyżują momentalnie zastygam. Wpatrując się w intensywnie zielone oczy, twoje oczy, zapominam o jakimkolwiek instynkcie przetrwania. Moje nogi nie rwą się do ucieczki, moje płuca przestają pobierać tlen. Z zachwytu. Chcę tu zostać i patrzeć na tą zieleń.

Kiedy twoje kąciki ust leniwie unoszą się ku górze nagle czują podmuch zimnego wiatru na swojej twarzy. Jest on dla mnie zbawczym otrzeźwieniem. Mój instynkt samozachowawczy wraca do mnie i zrywam się gwałtownie do biegu.

W głowie mi szumi, w uszach tylko nieznośne pulsowanie. Tak, tak! Boję się! Ay... Dios mío⁴! Boże! Moje nogi napędzane strachem szaleńczo kierują mnie w kierunku zaludnionej części bulwarów. Nie zważając na wulgaryzmy przepycham się przez tłumy by się stad wydostać. Jestem świadom, że nie podążasz za mną, mimo to, nie mogę się zatrzymać, jestem zbyt przerażony.

Kiedy wbiegam w ulice swojego osiedla moje przerażenie potęguje się. Jest niemal noc, na ulicach nie ma żywej duszy, a ty najwyraźniej możesz się gdzieś zaraz zjawić. Nie, błagam, nie!

Ściągam z głowy perukę i ciskam ją do pobliskiego kosza na śmieci, nie zatrzymując się choćby na sekundę. Czuję palący ból w mięśniach mimo to nie zatrzymuję się dopóki nie wbiegam do swojego ogrodu i przystaję na werandzie by znaleźć klucze od domu. Kiedy rozpaczliwie zatrzaskuję za sobą drzwi i blokuję je na wszystkie możliwe zamki opieram się o nie plecami i zjeżdżam po nich w dół. Chowam głowę między kolana. Brak mi tchu. Płuca palą mnie niemal żywym ogniem z wysiłku a moje całe ciało trzęsie się.

Nie... unoszę lekko głowę i wbijam wzrok przed siebie zamierając w oszołomieniu. Nonszalancko opierasz się o ścianę parę metrów ode mnie i uśmiechasz z psotliwym wyrazem twarzy.
Wyrzucam z płuc powietrze z głośnym świstem i zamykam oczy,
To na nic. Nie potrzebnie uciekam. Dla ciebie to żadna przeszkoda najwyraźniej. Co teraz? Zabijesz mnie? Okradniesz? Czego chcesz?

Gdy otwieram oczy wzdrygam się. Nie słyszałem żadnych kroków, nie miałem pojęcia że się przybliżyłeś. Z tym samym radosnym wyrazem twarzy pochylasz się nade mną wyciągając dłoń jakbyś chciał pomóc mi wstać.

Co mi pozostało?

Wyciągam swoją dłoń ku twojej i marszczę lekko brwi widząc jak bardzo się trzęsę. W tym momencie okazywanie strachu jest chyba zbędne. Wręcz nieracjonalne.

Chwytasz momentalnie moje palce i ciągniesz ku górze bardzo energicznym ruchem podrywając mnie do pionu. Nie mam czasu zareagować ponieważ popychasz mnie mocno do tyłu tak, że uderzam plecami w drzwi. Zgrabnym ruchem wykręcasz mi ręce nad głową i przytrzymujesz w silnym uścisku jedną dłonią.

I obserwujesz. Nie przestając uśmiechać się w ten urokliwy sposób. Nie pozostając ci dłużny wpatruję się w twoje oczy. Ah cholera! Ta zgubna zieleń! Ile dałbym wcześniej za szansę wpatrywania się w nie bez żadnych ograniczeń. A teraz? Jestem przerażony ich hipnotycznym stanem mam wrażenie, że zaraz przepadnę gdzieś w zielonej pustce. Ah, pustka może być zielona? Najwyraźniej.

-Zdradź mi swoje imię. -odzywasz się nagle tym... Dios mío... W duchu dziękuję, że trzymasz moje ręce tak mocno. Na dźwięk twojego obezwładniająco pociągającego głosu miękną mi nogi.

-...José (czyt. Hose). -wyrzucam z siebie po chwili wahania i opuszczam wzrok.

Czuję się pijany, jakby mój umysł zaćmiewała mgła. Chyba nie potrafię w tym momencie myśleć racjonalnie. Przeraża mnie to. Powinienem w tym momencie próbować uciekać, wołać o pomoc... Nie. Jestem zbyt zafascynowany.

Nagle przybliżasz swoje usta do mojego ucha.

-Boisz się? -z mojego gardła wydobywa się stłumiony jęk kiedy czuję twój oddech na swojej skórze. Zimny.

-Nie. -dostaję gęsiej skórki.

-Intrygujące.

Wolną dłoń kładziesz na mojej piersi niby w czułym geście. Zaraz eksploduję. Twój dotyk jest paraliżujący. Suniesz dłonią w górę i rozwierasz palce zachłannie obłapiając moje gardło wkoło.

-Nie czujesz nawet cienia lęku? Zdajesz sobie sprawę co mogę ci uczynić? -w twoim głosie pobrzmiewa nutka kpiny, mimo to nadal powala mnie brzmienie twego głosu.

-W tym momencie jednym ruchem mogę skręcić ci kark -mówiąc to delikatnie acz stanowczo przekrzywiasz moją głowę w jedną stronę. Przyglądasz mi się przez moment po czym prostujesz moją szyję. -Do wyboru mam też wbicie szponów w twoją tętnicę -przez moment czuję silny napór twoich palców na skórze. Mimowolnie przymykam lekko oczy czując ból. Po chwili zabierasz dłoń z mojej szyi. -Bardzo lekkomyślnie z twojej strony darzyć mnie bezgranicznym zaufaniem. -gdy wyczuwam w twoim głosie nutę rozczarowania robi mi się ciężko.

Mam wrażenie, że cię zawiodłem, chce mi się płakać, chcę cię przepraszać. Ale ty nagle znikasz. Pozostawiasz po sobie tylko czarną mgłę, którą w ciągu paru sekund rozwiewa się mimo faktu, że jestem w zamkniętym pomieszczeniu, a nie na zewnątrz.

Ponieważ twoja dłoń już mnie nie podtrzymuje opadam na kolana zrezygnowany i nagle czuję jakby świadomość do mnie wracała.

Jestem nienormalny... dlaczego nie starałem się uciec? Zamiast tego podnieciłem się twoją obecnością. To chore. Nic już z tego nie rozumiem. Kim ty jesteś? Czy może powinienem użyć raczej "czym"? Normalny człowiek nie znika w kłębach dymu... A może znowu zacząłem ćpać? Tak, to dobre wytłumaczenie, lepsze to niż bycie wariatem, który widzi dziwne istoty. Nie chcę zostać zamknięty w pokoju bez klamek.

Nie, to nie były żadne narkomańskie przewidzenia. Czułem twój oddech, ból kiedy zaciskałeś palce na moim gardle i... to cholerne zmącenie umysłu spowodowane twoją obecnością. Nie zmyśliłem nic. Nie mm innego wytłumaczenia na wcześniejsze otępienie. Byłeś tu. I powinieneś tu wrócić. Kiedy cię tu nie ma jestem wstanie myśleć racjonalnie. Dlatego teraz czuję strach. Nie chcę go czuć. Wróć.

Jednak nie pojawiasz się. Zniechęcony ściągam buty ze stóp, które nazłość stawiają opór i gdy udaje mi się je ściągnąć niemal ze łzami ciskam je w kąt korytarza. Torba, którą miałem przewieszoną przez ramię również dzieli ich niewdzięczny los.

Muszę się wykąpać, chociaż krótki prysznic. Gdy wlekę się zrezygnowany do łazienki popadam w rozpacz. To chore! Z jednej strony jestem przerażony twoją wizytą, a z drugiej tak strasznie mi źle, tak smutno... bo już cię nie ma. Nie, to naiwne. Co ja mam robić?!

Zatrzaskuję za sobą drzwi i w złości szarpnięciami niemal zrywam z siebie ubranie. Kiedy staję pod natryskiem i odkręcam wodę moja złość przeobraża się w rozpacz. Nie mogę zapanować nad targającym moje ciało szlochem.

Wróć, wróć.... Wróć! Nie ważne, że to mnie przeraża! Wróć do mnie! Błagam... chcę więcej, chcę tego uczucia, otępienia kiedy tu jesteś! Nie wytrzymam... muszę to poczuć jeszcze raz.

Tak bardzo proszę... jeszcze raz. Nie będę żałować. Nie tego.

"Więc oddaj mi się". Twój głos pobrzmiewa gdzieś w moich myślach. Na sam jego dźwięk miękną mi nogi. I oh dios mío! Te słowa! Opieram czoło o ścianę wyłożoną płytkami. Nieważne czy sobie to wyobrażam czy to twoja sprawka, dla mnie liczy się tylko fakt, że to palące uczucie znowu powraca. Odwracam się i opieram plecami o ścianę unosząc twarz do góry i zamykam oczy by woda w nie nie wpływała.

"Chcesz tego, prawda?" Tak, tak! Czy to nie oczywiste? Chcę więcej i więcej... Zabierz co chcesz! Masz całego mnie! Weź moje ciało, posiądź moje myśli!

"Zrobię co zechcesz w zamian za twoją duszę." Duszę? Jakie to błahe... bierz ją, jest twoja, jak cała reszta! Nie obchodzi mnie dusza! Nie wierzę w coś takiego. Bierz. Tylko proszę, wróć już...! Wszystko co moje, od teraz należy do ciebie...!

-Wszystko co twoje, od teraz należy do mnie. -otwieram oczy słysząc twój głos przy swoim uchu lecz nie dajesz mi czasu na reakcję.

Chwytasz moją szczęką i unosząc moją głowę do góry wpijesz się stanowczo w moje usta. A ja? Kipię niepohamowanym szczęściem, nie mam pojęcia co robić. To zbyt wiele, moje płuca zachłannie starają się dostarczyć potrzebny mi tlen, serce bije tak szybko i mocno, jakby chciało uciec z mojej klatki piersiowej. Mokre włosy nieznośnie przykrywają mi oczy ograniczając widok.

Wysuwam rękę do przodu chcąc położyć ją na twoim torsie i po chwili jęczę niepohamowanie w twoje usta kiedy zdaję sobie sprawę, że ty też jesteś nagi. Zaraz chyba zejdę z wrażenia. Omamiasz mnie samym pocałunkiem, a teraz jeszcze to...

Nagle napierasz swoimi wargami na moje rozwierając je mocniej i kiedy czuję jak twój język władczo nakazuje mojemu włączyć się do zabawy szumi mi w uszach. Może to szum nadal lecącej wody, ale mam wrażenie, że właśnie się dowiedziałem jak brzmi szczęście.

To nic że mi cholernie gorąco. Nie ważne, że mam przyćmione myśli. To nic, to nic... Dla mnie to idealna cena za twoją obecność przy mnie.

"Cena? Wyznaczyłeś ją znacznie wyżej..." Twój głos rozchodzi się echem w mojej głowie. Ach cholera, to brzmienie! Słowa są nie ważne, nie ważne co mówisz, liczy się to co czuję gdy siedzisz w mojej głowie. To wszystko.

Nie. Więcej.

Gwałtownym ruchem łapiesz moją lewą nogę w udzie i zarzucasz ją sobie na biodro przytrzymując. Mimo to, nadal nie przerwałeś tego żarliwego pocałunku. Tlenu...

Jak na zawołanie odsuwasz swoje usta od moich i spoglądasz mi w oczy. O joder³... (czyt. hoder) przez twoje spojrzenie mroczy mnie jeszcze bardziej. Gdybyś nie trzymał mnie mocno, zjechałbym po płytkach jak szmaciana lalka. Dopiero teraz mam okazję przyjrzeć ci się dokładniej. Masz wręcz idealne rysy twarz, tak cholernie męskie... Nie mogę się powstrzymać by drżącą dłonią przejechać po twoim policzku. Boże... Masz tak idealnie gładką skórę...

Przejeżdżając paznokciami po moim udzie odwracasz moją uwagę od twojej twarzy. Cholera, jestem przez ciebie na maksa podniecony.

A ty? Uśmiechasz się tylko nonszalancko i wyciągasz mnie z pod prysznica. Owijasz ręcznikiem i bez zbędnego tracenia czasu wynosisz na rękach jak małe dziecko z łazienki. Hm, powinienem być zaniepokojony faktem, że bez żadnych pytań od razu trafiłeś do sypialni? Nie, nie widzę powodu do zmartwień.

Rzucasz mnie na łóżko nie przejmując się moimi mokrymi włosami, co lepsze, twoje są już całkowicie suche, jak całe twoje zajebiste ciało. Bogu dzięki, że mam wielkie łóżko...

Unoszę się na łokciach by sprawdzić dlaczego jeszcze do mnie nie dołączyłeś ale ty tylko stoisz. I patrzysz, patrzysz takim wzrokiem, od którego robi mi się słabo.

-Chodź. -wyrzucam z siebie roztrzęsionym głosem.

Uśmiechasz się łobuzersko i powolnym ruchem podchodzi i nachylasz się nade mną więżąc mnie między twoimi ramionami, Tym razem omijasz moje usta, mozolnie, doprowadzając mnie do szału wodzisz wargami po mojej szyi, obojczykach, brzuchu. Zostawiając po drodze małe pocałunki zjeżdżasz coraz niżej podbudowując moje napięcie i przestajesz przy moim kroczu. Dobierasz się do moich stóp ponownie męcząc mnie powolną wędrówka do mojego podbrzusza.

-Proszę... -jęczę zachłannie, przymykając oczy.

Łapiesz mnie nagle w tali i przewracasz mnie tak, bym leżał na brzuchu. Wykręcasz mi ręce nad głowę i przytrzymujesz dłonią.

-Nie bądź niecierpliwy.-mruczysz mi zalotnie do ucha po czym przygryzasz je.

Zaraz eksploduję... członek nieznośnie upiera się w pościel, a ty znowu tylko mnie drażnisz. Dosyć, chcę więcej.

"Więc tak ci śpieszno?" Odzywasz się w myślach nie odrywając zębów od mojego ramienia.

Tak, cholera, TAK! Nie mogę dłużej czekać!

Szarpnięciem unosisz moje biodra i puszczając moje ręce suniesz ustami wzdłuż kręgosłupa w dół. Zarysowujesz zębami pośladek wywołując z moich ust przeciągły jęk i podstawiasz mi swoje palce. Zachłannie pochłaniam je i pieszczę językiem by zostawić na nich jak najwięcej śliny. Szybciej...

Zabierasz dłoń i unosząc moje biodra jeszcze wyżej przeprowadzasz palcami między pośladkami. Całe moje ciało pulsuje nieznośnie wyczekując cholernego rozładowania.

Kiedy czuję dwa pierwsze palce mimowolnie wyciągam się jak kot i mruczę przeciągle. O tak... tak! Tak mi dobrze, więcej, jeszcze!

Wolną dłonią przeprowadzasz po moich plecach, a palcami rozciągasz mnie szerzej. Jezu, olej to, nieważne, chcę ciebie.

Nie wyciągając palców pochylasz się nade mną i pieszczotliwie całujesz w kark, robisz to delikatnie, jakbyś chciał zapowiedzieć burzę. I mam rację. Kiedy się prostujesz przez moment czuję pustkę w sobie ale nie dajesz mi czasu na narzekanie. Palce zastępujesz swoją pokaźną męskością, nie szczędząc sobie i wchodząc we mnie do samego końca.

Drżąc cały chwytam rozpaczliwie pościel w dłonie i nurkuję w niej twarzą chcąc stłumić nieznośną nutkę bólu. Swoim pierwszym ruchem wyciskasz łzy z moich oczu lecz każdym kolejnym skutecznie pozwalasz mi o nich zapomnieć.

Nie mam pojęcia jak to długo trwa, lecz jestem pewny że specjalnie wydłużasz to wszystko. Z każdym innym mężczyzną dawno bym już doszedł. Z resztą z tobą też już jestem bliski spełnienia.

Nagle wychodzi ze mnie wywołując mój jęk protestu. Łapiesz mnie za biodra i przewracasz na plecy zażucając sobie moje nogi na ramiona. I znowu... gwałtownym ruchem wsuwasz swojego penisa we mnie i rżniesz jak rasową kurwę.

Nie potrafię nawet przewidzieć momentu w którym dojdę. Wyginając kręgosłup w łuk jak w agonii tryskam na twoją klatkę piersiową. I krzyczę. Orgazm jest tak potężny, że mam wrażenia jakby rozrywał każdą komórkę mojego ciała. Nie mogę nad nim zapanować, zapominam o oddychaniu, moje serce bije jakby chciało wydostać się ze środka, umysł jest kompletnie zaćmiony, szumi mi w uszach.

"Zadowolony?" kiedy przebijasz się przez moje chaotyczne myśli rozjaśnia mi się nieco w głowie. Nadal jestem roztrzęsiony ale za to cholernie spełniony. W odpowiedzi zbieram siły i uśmiecham się lekko. Tak, oj bardzo zadowolony.

"Więc teraz chcę co moje". Zbijasz mnie tym z tropu i otwieram oczy chcąc zrozumieć co masz na myśli.

Mimowolnie moje usta rozwierają się lekko kiedy obserwuję jak czarna mgła zbiera się wokół ciebie, a twoje oczy robią się równie czarne jak ona. I z drapieżnym uśmiechem pochylasz się nade mną przyciskając swoje wargi do moich. To co czuję jest potworne, jakby coś wyrywało się z mojego serca, chciało je rozedrzeć na małe kawałeczki. Nie jestem wstanie cię odepchnąć, nawet poruszyć dłonią, przed oczami robi mi się czarno. I nagle ten ból ustaje. I nie tylko ból. Odsuwasz się ode mnie powoli. I przez moment mam okazję podziwiać jak twoje oczy nabierają swojego intensywnie zielonego koloru, a ta straszna mgła rozwiewa się. Wraz z twoim subtelnym uśmiechem docierają do mnie fakty.

Chciałeś co twoje, mojej duszy? Ah, nie, teraz już twojej. Przecież oddałem ci ją, cutre.

I dociera do mnie w jakiej sytuacji się znalazłem. Moje płuca coraz ciężej pobierają tlen, robi mi się zimno. Chcę spać.

No tak. Cena. Nie przemyślanie konsekwencje w zamian za przyjemność. Ale moment, poczekaj, jest coś jeszcze.

-Nawet... nawet nie znam... -walczę z ciężkimi powiekami i bezskutecznie próbuję zrobić wdech -...twojego imienia.

-I już nigdy nie poznasz. -mówisz to tak lekko, jakby to było coś błahego, ale nadal na twojej twarzy gości delikatny uśmiech.

Nie zmieniając wyrazu twarzy pochylasz się nade mną. Ostatnią rzeczą jaką doświadczam zanim moje serce ostatni raz zabije jest ulotny i łagodny pocałunek na ustach. Potem jest już tylko zielona pustka.

__________________________________________

Wszelkie wstawki w języku hiszpańskim, przekleństwa tłumaczone slangiem regionalnym, nie bijcie.
¹kawa z mlekiem
²kretyn
³kurwa
⁴mój boże



Tak wy moje krnąbrne dziewoje! Ten one-shot jest przestrogą! Choćby nie wiadomo jak was kusił nigdy nie oddawajcie pierdolonemu demonowi swojej duszy! Nie kończy się to dobrze q.q ! 

No i tam Wam Alleluja moje robaczki, 
nie przytyjcie za bardzo, 
żeby wam cholerny karp na talerzu ożył, 
Sabate


wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 24 - Stracony

"Manipulujesz ideami, które kiedyś były moje..."
Nie popełniajcie moich błędów. 







Mój pokój. Ale to dziwnie brzmi. Jakoś odzwyczaiłem się od prawa własności. W gruncie rzeczy to pomieszczenie nie należy do mnie, ale nie muszę go przynajmniej z nikim dzielić. Dlatego będę go sobie nazywał "moim". Nie chcę się na razie dzielić.

Ale  ze mnie egoista. Chociaż coś. Coś innego niż użalanie się nad sobą.

Położyłem się na plecach w poprzek łóżka i zamknąłem oczy. Jak wygodnie... nie mogę się przyzwyczaić do spania w nim. Biorąc pod uwagę poprzedni standard komfortu, sam się sobie dziwię.

Która godzina...? Podniosłem głowę by spojrzeć na wiszący nad drzwiami zegar i stęknąłe cicho. Dopiero ósma. Jest piątek, o ile się nie mylę...

Rany, przeleżałem już tu prawie dwie godziny. Nawet dla zabicia czasu wziąłem bardzo długi prysznic. Nic z tego, minuty i tak ślamazarnie mijają. Moment, jest jeszcze środek tygodnia, więc większość pewnie już wyszła do szkoły czy gdzie tam chodzą... Śniadanie nie ma ustalonej godziny... Zaryzykuję, nie chcę tu sobie samotnie popadać w katatonię.

Dźwignąłem się na łokciach i ześlizgnąłem powoli z łóżka, kierując do drzwi. Uchyliłem je cicho i upewniając się, że nikogo nie ma zamknąłem je i przeszedłem przez korytarz idąc w stronę schodów. Wszystkie pokoje znajdowały się na piętrze, co poniekąd mnie wkurza. Więcej schodów... wszędzie schody!

Kiedy jestem już prawie w salonie zostaję zauważony w swej cichej wycieczce po domu.

-Yuuki! Nie śpisz już? -odwracam się do właściciela głosu i uśmiecham lekko by stworzyć aurę beztroskości wokół siebie.

-Wyspałem się, proszę pana.

-Eh... nigdy nie będziesz mi mówił po imieniu, co? -Cole teatralnym głosem wzdycha niby to w rozżaleniu. -Ach, chciałem  z tobą tak poza tym porozmawiać. Przyjdziesz do mnie później?

-Tak.

-Dobrze. -położył mi dłoń na głowie. -Zjedz śniadanie. -obdarzył mnie szerokim uśmiechem i poszedł sobie dalej.

Jakoś nie mam apetytu. Wybacz.

Wszedłem do salonu i już chciałem odetchnąć ciszą kiedy nagle dostrzegłem białowłosego siedzącego na kanapie z podkulonymi nogami. Miał na sobie tylko zwykły biały T-shirt i luźne, bawełniane spodnie w tym samym kolorze. Był boso.

-Dzień dobry. -odezwał się nie podnosząć głowy, czyli jednak nie śpi.

Cóż... jakoś na razie nie naprzykrzał się w żaden sposób. Jest nieszkodliwy, więc zaryzykuję.

-Wyglądasz jak bałwan. -kwituję siadając obok niego.

Unosi zdziwiony głowę i spogląda na mnie.

-Skąd takie zdanie?

-Jesteś cały biały. -wyjaśniam.

-Ah, o to chodzi. -na jego twarz wpływa ślad uśmiechu. Uspokojony odwraca ode mnie głowę i zamyka z powrotem oczy. -Twój kolor włosów poniekąd dorównuje mojemu więc z ciebie też niezły bałwan. -rzuca cicho i odchyla głowę do tyłu, przez co jego białe włosy odsłaniają mu większą część twarzy.

Ku mojemu zadowoleniu w pomieszczeniu zapanowała cisza. Nie wiem czy zasnął przez tą narkolepsję, czy po prostu siedzi tak w letargu. Pasuje mi to.

Gdybym był dziewczyną i nie tak popierdolony jak teraz to nawet bym się w nim zakochał. W tej całej gromadce to właśnie Blaise najbardziej się wyróżnia nie tyle co włosami, a samą urodą. Co prawda inni też są na swój sposób wyjątkowi, na przykład Hayato, on aż błyszczy swoim urokiem. Tylko że gdy tak sobie siedzę z białowłosym nie muszę się martwić o zbędne pytania. Dla mnie ta cisza jest swego rodzaju urokiem.

Z drugiej strony, zaraz pewnie będę się zadręczał i użalał nad swoim życiem, jak to ostatnio mam w zwyczaju. Może to milczenie jednak nie jest dobrym wyjściem.

Nie, moment. Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie.

Rozejrzałem się po pokoju. Mój wzrok padał to na telewizor, książki czy magazyny leżące na stole. Jednak jakoś żadna rzecz w tym pomieszczeniu nie wołała mnie do siebie.

Obróciłem głowę w stronę okna. Hm, może będę liczył liście na drzewach, które widać za tymi wielkimi oknami pokrywającymi niemal całą ścianę? Zawsze coś.

Usiadłem zwrócony plecami do Blaise'a i tak jak sobie wymyśliłem zacząłem liczyć w miarowym tempie liście na drzewie, które było na tyle blisko by rozróżniać pojedyncze listka.

Skupiony na tej jednej czynności tylko kątem oka zarejestrowałem, że białowłosy wstał i wyszedł z pokoju bez słowa. Myślałem że zasnął.

Cholera, zgubiłem się... ile ich już było? Trudno, to od początku.

Kiedy doliczyłem do trzystu jedenastu znowu zostałem oderwany od mojej melancholijnej czynności.

-Proszę. -Blaise stał obok mnie i wyciągał w moją stronę talerz z kanapką.

Jezu... co on odwala? Gdybym chciał zjeść śniadanie to bym sobie chyba zrobił, no nie?

-Nie patrz tak tylko zjedz. Jonny kazał cię pilnować.

Mogłem się tego spodziewać.

Z westchnieniem przechwyciłem od niego talerz i usiadłem prosto na kanapie, zostawiając drzewa za oknem z boku. Przyglądając się kanapce stwierdziłem, że prawdopodobnie robiła ją ta kucharka przebywająca w pomieszczeniu przy jadalni. Widziałem ją jak do tej pory tylko dwa razy, ale zażaleń nie mam, gotuje dobrze.

Nie patrząc na Blaise'a z małym ociąganiem ugryzłem kanapkę. Jezu... naprawdę nie mam ochoty na żadne jedzenie...

-Pójdę sobie jak zjesz całą. -rzucił jak zwykle cicho białowłosy.

Spojrzałem w jego stronę z miną wyrażającą czystą frustrację. Z westchnieniem przełknąłem pierwszy kęs.

Zjem ją najszybciej jak się da i niech mi już da spokój. Bez przesady, to że jestem chudy nie oznacza, że trzeba mnie od razu spaść dla lepszego samopoczucia innych.

Kiedy w cichy męczyłem się z kanapką znowu zacząłem kontynuować moją nużącą zabawę w liczenie liści. Przynajmniej czas mi jakoś zleciał i dość szybko pozbyłem się jedzenia. Z zadowoleniem oddałem Blaise'owi pusty talerz. Ten milcząc przechwycił go i wyszedł z salonu. Nie wrócił już.

Wstałem z kanapy i podszedłem do wielkiego okna chcąc sprawdzić, co tak naprawdę znajduje się za przeszklonymi ścianami, wokół domu.

Ogród... dużo drzew, jakieś ozdobne krzaki. Nic nadzwyczajnego. O, nawet ławka stoi w jakimś zacienionym miejscu. Muszę zapytać Cole'a czy mogę wychodzić na dwór. W sumie, miałem iść do niego, więc pójdę teraz.

Skierowałem się w stronę wyjścia z części dla mieszkańców i rozpocząłem wspinaczkę po morderczych schodach. Mając nadzieję, ze nie mylę drzwi zapukałem w nie i otworzyłem.

Świetnie! Trafiłem za pierwszym razem.

Cole siedział za swoim biurkiem rozmawiając przez telefon i wymachując jakimś papierkiem.

-Nie taka była umowa! -kiwnął na mnie bym usiadł przy biurku i uśmiechnął się. Zaraz jednak jego wyraz twarzy zmienił się na bardziej gniewny. -Poza tym nie z tobą ją zawierałem! -wstał i skierował się w stronę okna. -Co?! Nawet nie waż mi się tu przyjeżdżać! Chcesz wszystko popsuć?! Niby dlaczego...

Zamknąłem oczy przestając przysłuchiwać się jego rozmowie. Hm, może faktycznie ta fryzjerka czy tam kosmetyczka nie powinna go tak denerwować. Skoro ma tyle stresu na głowie, jej docinki raczej mu nie pomagają.

-Na Boga! -mężczyzna wrócił do biurka i rzucił na nie komórkę opadając ciężko na swój fotel. -Miesiąc i osiwieję do końca. -mruknął pocierając grzbiet nosa.

-Chciałeś porozmawiać...

-Ah tak! -usiadł wygodniej znowu przybierając twarz w uśmiech. -Jak tam twoje żeberko? Boli jeszcze?

-Nie dokucza.

-Hm, ok.... Przyszły twoje wyniki badań. Poza ogólnym osłabieniem i niedożywieniem nie ma większych przeciwwskazań. O, tu są te wszystkie witaminy, które pozapisywał ci Sean. -zaczął szperać w szufladzie z biura i co chwila wyciągając jakieś nowe tabletki.

Eh? Dużo tego, mam zostać ćpunem? Spoko.

-Przechodząc do sedna sprawy... -splótł dłonie i oparł je o kant biurka. -Chciałbym Yuuki, żebyś za jakiś czas, może za tydzień, zaczął przyjmować klientów.

Mówi jakbym miał jakieś decydujące słowo w sprawie...

-Oczywiście nie chcę cię rzucać na głęboką wodę. Najpierw będę ci dopasowywał max jednego dziennie, bez żadnych...

-Nie mogę zacząć już teraz? -przerwałem mu w połowie zdania.

-Wiesz, wolałbym jednak żebyś nie odczuwał na samym początku większej presji...

Czym on się tak przejmuje? Presja? Poważnie? To miejsce w porównaniu z poprzednim jest niczym raj, a on mi chce dostosowywać kolejne ulgi? O nie. Nie ścierpię tej litości.

-Przepraszam, ale chcę zacząć już. Tak jak wszyscy.

-Jesteś tego pewien? -spojrzał na mnie powątpiewająco.

No tak, wygląda  jakbym miał jakąś naglącą potrzebę wypięcia tyłka przed nieznajomym facetem. Trudno. Nie chcę siedzieć cały czas w letargu.

-Yuuki, to wygląda trochę inaczej niż w miejscach, których byłeś ostatnio...

-Polega na tym samym. -mruknąłem ze zniecierpliwieniem.

O co mu chodzi? Pieprzenie to pieprzenie!

-Dobrze. Od poniedziałku będę cię umieszczać w grafiku. Wywieszam go w salonie.

W końcu!

-Zoe, dziewczyna która siedzi na recepcji od siedemnastej powie ci, jeśli klient będzie wymagał czegoś szczególnego. -ku mojemu zadowoleniu Cole przyjął bardziej profesjonalny ton, przynajmniej nie będę odczuwał tego żalu nad sobą. -Na grafiku podaję wam godziny przyjęć, dziesięć minut wcześniej zgłaszaj się do Zoe. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania czy wątpliwości to przychodź  tym do mnie.

-Mogę wychodzić do ogrodu?

-Moje pytanie zbiło go z tropu bo zrobił nieco komiczną minę. Pewnie spodziewał się, że zapytam go o jakieś szczegół związane z przyjmowaniem klientów.

-Oczywiście. -uśmiechnął się ciepło odganiając od siebie tą nutę profesjonalizmu. -Tylko ubieraj się ciepło, na dworze jest strasznie zimno!

-Dziękuję. -wstałem z zamiarem wyjścia z jego gabinetu.

-Jedz więcej. -w odpowiedzi kiwnąłem głową nie patrząc na niego i jak najszybciej się dało zniknąłem za drzwiami.




Tak, wiem. Fabuła na razie nie porywa. Ale spoko, spoko... mam nadzieję, że już niedługo nie będziecie aż tak rozczarowani opowiadaniem jak mną. 

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 23 - Stracony

Co do Erica... on i tak będzie ;p
Poza tym dziękuję Wam, Miku, chociaż nie podobał mi się tamten Yuuki, cieszę się, że ciebie to nie razi. A Hopie, kosmetycza z dedykiem dla ciebie.






    Przy dzisiejszym obiedzie miałem okazję poznać kolejną dwójkę. Gen'a i Darrena. Każdy ma po dziewiętnaście lat, rzadko bywają na obiedzie. Hm, co więcej rzadko bywają w tym całym domu. Przeważnie przychodzą tu tylko do pracy, robią swoje i albo śpią tu, ale gdzieś indziej. W porównaniu z resztą mają gdzieś indziej swoje miejsce, nie są skazani na przebywanie w tym burdelu. Tylko tu pracują... Tak szybko jak się pokazali, tak szybko się zmyli zanim reszta zdążyła skończyć jeść. Co mnie w tym ich szybkim zniknięciu ucieszyło? A no, zabrali ze sobą Jareda! Tak! Przynajmniej dzisiaj nie będę musiał znosić jego bestialskiego spojrzenia i tych szyderczych uśmieszków.

Nagle drzwi do jadalni otworzyły się z hukiem.

-Gdzie on jest?! -krzyknęła kobieta rozglądając się pieczołowicie po pomieszczeniu.

-Claire, proszę cię... -pojawił się za nią Cole.

Moment, Claire? Ta fryzjerka czy co ona tam robi? Dobra, macie mnie. Tego się nie spodziewałem. Cóż, może i była niska, ale zdecydowanie skutecznie potrafiła odwrócić od tego mankamentu uwagę, używając do tego celu całej... reszty.

W drzwiach stała kobieta o kruczoczarnych włosach, spiętych w wielki rozczochrany kok, w którym majaczyły dredy. W dolnej wardze miała dwa kolczyki, a od jej szyi wiły się tatuaże po sam koniec lewej ręki. W koszulce Nince Inch Nails z mocno wyciętym dekoltem odkrywała czarny, koronkowy biustonosz. Do tego jakieś resztki poprzecieranych jeansów na nogach i oczywiście, jakżeby inaczej: glany. Ok... ja mam się tej kobiecie podstawić pod nożyczki?

-Claire! -Hayato zerwał się z krzesła i z uśmiechem rzucił się jej na szyję.

-Witaj słonko. -objęła go mocno i cmoknęła w policzek. -A teraz bądź grzeczny i daj mi obejrzeć nową buźkę do wypielęgnowania. -podniosła wzrok i utkwiła go we mnie.

-Tylko go nie strasz... -burknął Cole widząc jej minę.

-Osz wy... -w ułamku sekundy dopadła do mnie i złapała moją twarz między swoje dłonie, przez co wypadł mi widelec z ręki. -Co za skurwysyny zbezcześciły tą kruszynę? -jeszcze bliżej przysunęła swoją twarz, tak że prawie stykaliśmy się nosami.

-Claire.... -upomniał ją ponownie właściciel domu. -Daj mu zjeść do końca.

-Ok, ok... -puściła moją twarz i zrobiła mały krok do tyłu.

Siedzący obok mnie Blaise po cichu podał mi widelec i wstał dyskretne puszczając do mnie oko.

-Ja skończyłem. -zwrócił uwagę Claire na siebie.

-Uuuh! Za grosz zrozumienia ludzie! -napuszyła się kobieta. -Chcę tylko poznać nową buźkę! -złapała dłoń białowłosego i wyciągnęła go z jadalni.

Zanim jednak opuściła pomieszczenie spojrzała na mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.

-Tylko się nie chowaj... i tak cię wyczuję.

Kiedy wyszła Cole westchnął cieżko kręcą z rezygnacją głową.

-Co jest nie tak z tą kobietą? -mruknął siadając na krześle u szczytu stołu.

-Nie bój się. -Danny położył mi dłoń na ramieniu. -Ona lubi straszyć, ale tak naprawdę jest bardzo miła.-wstał ze swojego miejsca. -Idę popatrzeć co robi z Blaisem.

Odprowadziłem rudzielca spojrzeniem do drzwi i idąc w ślady Cole też westchnąłem.

-Jonny? -zagadał go Azjata.

-Tak? -podniósł głowę i uśmiechając się na powrót spojrzał na Hayato.

-Mogę podciąć włosy?

-Miałeś niedawno obcięte końcówki...

-Ale chcę jeszcze, zawijają mi się na policzki. Przeszkadzają mi. -nabrał powietrza w usta wydymając policzki jak grymaszące dziecko.

-Niech ci będzie. Tylko bez przesady! Niech Claire się nie zapędza... Jezu! -zerwał się nagle z krzesła. -Żeby nie obcięła Blaise'owi włosów! -wybiegł szybko z jadalni.

-Ona tylko stwarza pozory strasznej? -zwróciłem się do Hayato odkładając sztućce na talerz po skończonym posiłku.

-Pewnie! Naprawdę jest bardzo miła! Chodź ze mną!

Wyciągnął mnie z pomieszczenia kierując się do salonu i nagle skręcił ostro w prawo wchodząc w drzwi, których wcześniej nie zauważyłem. Jak się okazało, była to wielka łazienka z całym wyposażeniem przydatnym w pracy kosmetyczki jak i fryzjerki. Na środku na barowym stołku siedział Blaise z zamkniętymi oczami a obok niego Cole kłócił się z kobietą.

-Nie zapędzaj się tak! -warknął mężczyzna.

-Przecież ostatni raz podcinałam mu końcówki rok temu! -w groźnym geście machnęła nożyczkami w powietrzu.

-No dobrze! Ale tylko końcówki!

-No! -złapała włosy Blaise'a i przymierzyła nożyczki do ciachnięcia gdzieś w połowie.

-Claire!

-Żartowałam. -pokazała język i zaczęła delikatnie ciąć końcówki.

-Kiedyś mu serce przez ciebie wysiądzie. -odezwał się cicho Blaise nie otwierając oczu. Hmm, myślałem, że śpi czy co mu tam dolega.

-Spokojnie, prędzej mu je wyrżnę gdy mi obniży stawkę. -nagle w lustrze dostrzegła mnie i Hayato. Odwróciła się do nas uśmiechając.

-Poczekajcie momencik, zaraz się wami zajmę.

-Jonny pozwolił mi podciąć włosy! -zakomunikował Hayato z szerokim uśmiechem.

-Oooh? Ale tak słodko ci się zawijają na policzkach... -jęknęła z rozżaleniem.

-Przeszkadzają mi! -fuknął czarnowłosy splatając ręce na piersi. -Chce je obciąć!

-Troszkę mogę ci podciąć przy twarzy. Masz teraz fryzurkę w sam raz słonko, nie zamierzam tego psuć. To raczej on potrzebuje mocnego cięcia. -machnęła nożyczkami w moim kierunku, lecz nie odrywała oczu od włosów Blaise'a.

Pewny, że kobieta nie ma zamiaru pozabijać nas swoimi nożyczkami Cole wyszedł z pomieszczenia z westchnieniem ulgi, dając jej swobodę w działaniu.

Usiadłem sobie obok Danny'ego na jednym z krzeseł stojących pod ścianą. Kiedy chłopak otwierał usta w celu zagadnienia mnie Claire nagle zawołała go, oznajmując mu, że teraz jego kolej.

Z lekką ulgą przypatrywałem się jak potrząsa swoimi rudymi lokami podchodząc do kobiety. Jakoś nie mam w tym momencie ochoty do rozmowy.

W tym samym momencie obok mnie, gdzie jeszcze przed chwilą siedział rudzielec, usiadł Blaise. Obdarzył mnie tylko bladym uśmiechem i oparł głowę o ścianę zamykając oczy.

-Coś ty zrobił z tymi paznokciami!? -spojrzałem na krzyczącą na Danny'ego kobietę. -Mogiłę kopałeś samymi łapskami!?

-Wybacz. -uśmiechnął się pokazując rząd białych zębów, na co ta rozczochrała mu burzę loków.

-Przyspawam ci kiedyś metalowe tipsy, nie żartuję. -pociągnęła chłopaka do stolika z manicurem, gdzie siedział Hayato.

-Na różowo mu, Claire! Za karę! -zaśmiał się Azjata podając jej jakiś oczojebny lakier.

-Tobie też, będziecie do siebie pasować wy małe paskudy moje. -przegoniła Hayato ze swojego miejsca, lecz kiedy na nim usiadła wzięła go na swoje kolana. -Cholercia Danny... nie rób więcej z dłoni grabi. -jęknęła biorąc się za oporządzanie jego paznokci.

Idąc za jej przykładem też sobie jęknąłem... tylko że w myślach. Patrząc na ten obrazek z prawie rodzinną atmosferą mam wrażenie, że siedzę w jakimś bardzo realistycznym śnie. Pewnie zaraz się obudzę i albo to wszytsko nie będzie takie kolorowe, albo po prostu znajdę się z powrotem u Hartlieba.

Nie, przesadzam. To nie jest sen. Może po prostu odzwyczaiłem się od takiej radości, tego typu emocji i relacji między ludźmi. Dlatego czuję się jak w jakimś marzeniu. Ciężko mi. To nie sprawiedliwe... Dlaczego inni mogą być ciągle szczęśliwi, a ja nie? Kiedy ja ostatnio byłem radosny?

Ah, no tak. To było z nim. Zresztą, nie powinienem mówić, że byłem wtedy szczęśliwy. Nie byłem. On tylko stworzył iluzję, bajkę, w której miałem grać spełnionego kochanka? Co to za brednie... Po prostu mnie okłamał. Zranił. Inaczej tego nie określę.

-Wszystko w porządku? -z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos białowłosego.

-Co?

-Zacząłeś przed chwilą ciężko oddychać. -wyjaśnił otwierając oczy, lecz nie oderwał wzroku od ściany naprzeciwko nas.

Ah, czyli jednak na zewnątrz zachowuję się jak dziwak, nie tylko w głowie.

-Przepraszam. -mruknąłem odwracając od niego wzrok.

Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem go po chwili. Faktycznie, nieco chrapliwie. Wariuję.

-Nic mi nie zrobiłeś. -znowu cichy głos Blaise'a.

-Słucham?

-Przed chwilą bezsensownie mnie przeprosiłeś. Nie rób tego, skoro nie masz po co.

-Skończone! -krzyknęła Claire ku akompaniamencie pisków Hayato, który zeskakiwał ze stołka z podciętymi włosami.

-Przepraszam. -rzuciłem jeszcze raz w kierunku białowłosego i wstałem podchodząc do tej dzikiej kobiety.

-A teraz ty. Siadaj. -wskazała na stołek zamiatając z podłogi kosmyki włosów.

Uh, wszystko mi jedno co ze mną zrobi. Za dużo to nie pomoże.

-Ok... -zaczęła krążyć w okół mnie. -Masz bardzo ładny zimny blond. Rzadkość spotkać naturalne włosy jak u ciebie w tym odcieniu. Nie będę ich farbować. Ale żeby je wyrównać, będę musiała dużo obciąć. Nie masz nic przeciwko?

-Nie.

-Chyba, że chcesz jakąś asymetryczną fryzurę.

-Obojętnie.

-Czyli droga wolna, tak?

-Tak.

-Przynajmniej grzywka już ci odrosła. -westchnęła i zabrała się do pracy.


niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 22 - Stracony

Wiecie, zawsze do każdego opowiadania tworzę sobie plan wydarzeń, spisuję istotne fakty i robię sobie małe charakterystyki każdej postaci, żeby się w tym wszystkim samemu nie zamotać. Chociaż przyznam, że nawet nie zauważyłam kiedy Yuuki i jego osobowość wymknęła mi się spod kontroli. Kurczę, głupio. Strasznie mnie to denerwuje, ale przecież nie będę od początku przerabiać każdego rozdziału. Więc po prost może powiem o co mi chodziło z tą postacią. Yuuki pierwotnie miał być uległą zabawką z wojowniczą nutką (O ja! naprawdę, zero szablonowości........... >.> jakby mnie nie było stać na nic lepszego). Ale tak naprawdę,  u Erica miał za dobrze, wcale się nie złamał za bardzo, jęczał tylko i marudził. Hartlieb zaserwował mu taką dawkę spermy, że młody w końcu pogodził się ze swoim losem i zaczął znosić jego bestialskie tortury. Co go zresztą znudziło i postanowił oddać Yuukiego. Ten z kolei godząc się z obecnym stanem swojego życia, sama nie wiem jak, przeistoczył się w niemalże pustą kukiełkę, ale taką co potrafi jeszcze myśleć... i to dużo,  chociaż woli się odciąć czasami i zapobiegać niemiłym wspomnieniom. Od razu przepraszam, pewnie i tak w następnych rozdziałach Yuuki i tak nie będzie się trzymał sensownej kupy. 

Btw, dopiero dzisiaj się zorientowałam, że przy charakterystyce Jareda napisałam "ma żądło w dupie" ó.ó 





    Znowu wylądowałem na przednim siedzeniu czarnego sedana Cole'a. Jak miałem okazję się dzisiaj przekonać, był to oczywiście mercedes. Jakże by inaczej...

-Nie powinieneś się tak martwić, naprawdę nie ma czym. -skomentował kierowca kwitując lekkim uśmiechem moje zaciśnięte dłonie. -O, chyba że się wstydzisz.

-Yh, nie. -zmarszczyłem brwi.

Byłem właśnie wieziony do lekarza. Ok, rozumiem, niech sprawdzą czy nie mam jakiegoś syfa ale jak usłyszałem o całej masie innych badań... zbędne... cholera, zbędne!

-Może mieć pan przeze mnie kłopoty. -spojrzałem w bok na odbijające się od szyby krople deszczu.

-Ja? Nie rozumiem cię w tym momencie.

-Co powie lekarz jak zobaczy te wszystkie.... ślady?

Momentalnie brwi mężczyzny, już niemal standardowo, zbiegły się w gniewną linię. Zdążyłem już zauważyć, że kiedy komentuję swój wygląd strasznie go to denerwuje.

-Słuchaj, szanuję Hartlieba jako przyjaciela, ale to co ci zrobił to ostre przegięcie. Dlatego upieram się przy dokładnym przebadaniu cię. A lekarzem się nie martw. Jest, że się tak wyrażę "nasz". Nie będzie sprawiał problemów.

Po moim ledwo widocznym skinięciu głową, resztę drogi przejechaliśmy w ciszy.

Ten cały domowy burdel leży poza miastem, dlatego dobre pół godziny zajęło nam dojechanie do lekarza. Cóż, spodziewałem się raczej przychodni i grubych pielęgniarek w recepcji, zamiast prywatnego gabinetu w luksusowym wieżowcu. Czułem się niemal jak u chirurga plastycznego hollywoodzkiej sex gwiazdy.

Kiedy Cole wprowadził mnie do środka osłupiałem widząc lekarza. Że co? Żartowałem z tym Hollywood. Doktor wyglądał jak żywcem wyciągnięty z okładki Vogue'a. Blond włosy zaczesane do tyłu niby w nieładzie tylko dodawały mu aktorskiej charyzmy, Jezu... Musi mieć miliony napalonych pacjentek...

-Witaj. -zaszczycił mnie nagle widokiem swoich idealnie prościutkich i śnieżnobiałych zębów. -Ty musisz być Yuuki. -wyciągnął w moją stronę dłoń.

A, no tak. Trzeba ją uścisnąć. Chwyciłem jego dłoń i delikatnie ją ścisnąłem, po czym zabrałem.

-Dzięki Sean że mogliśmy tak szybko przyjechać. -tym razem to mężczyźni wymienili się ściśnięciami dłoni.

-Nie ma sprawy. Chcecie coś do picia? -spojrzał na mnie z wyczekującym uśmiechem.

Pokręciłem tylko głowę wpatrując się w okno wychodzące na miasto. Cole również odmówił czegokolwiek więc pozostało nam tylko wejść do gabinetu.

-Siadaj Cole - doktorek machnął na krzesło stojąco naprzeciwko jego biurka po czym zwrócił się do mnie. -A ty młody człowieku, rozbieraj się. -zrobił minę jakby powiedział coś niesamowicie śmiesznego.

Bez zbędnych słów protestu po prostu zrzuciłem z siebie koszulkę i nagle usłyszałem ten irytujący syk, dźwięk wciąganego przez zęby powietrza. Podniosłem wzrok w momencie kiedy lekarz obdarzał Cole'a skonsternowanym spojrzeniem, a ten tylko wzruszył ramionami. Blondyn wyciągnął z kąta wysoki stołek i postawił na środku pomieszczenia.

-Siadaj. -poklepał środek stołka i poczekał aż zajmę swoje miejsce. -Na razie tylko cię obejrzę i porozmawiamy, ok?

-Ok. -mruknąłem. No bo co? Mam inne wyjście?

-Mogę ci dużo pomóc, ale musisz być ze mną szczery. Dobrze? Jeśli chcesz, to mogę poprosić Jonny'ego żeby wyszedł, jak się czegoś wstydzisz.

-Nie, może zostać. -spojrzałem mimowolnie na mojego nowego pana, ten tylko uśmiechał się pokrzepiająco.

-Zatem... -podszedł do mnie bliżej i zaczął delikatnie wodzić palcami po mojej klatce i brzuchu zatrzymując się czasami nad  którąś z ran i pytając o nią.

Kiedy pod jego mocniejszym naciskiem na żebro skrzywiłem się spojrzał na moją twarz i powtórzył ruch. Odruchowo wyrwałem się odchylając tułów do tyłu i łapiąc się krawędzi stołka.

-Przepraszam. -mruknąłem wracając do poprzedniej pozycji.

-To ja przepraszam, ale niestety musisz jeszcze trochę pocierpieć. -obszedł mnie by zacząć oglądać moje plecy. -Ou... -wyrwało mu się kwitując to, co tam zastał. -Yuuki, czy blizna na prawej łopatce była wypalana?

-Metalową pieczęcią.

-Te rozcięcia?

-Batem.

Poczułem na karku jego wydychane powietrze. Jeszcze chwilę przyglądał się moim plecom po czym znowu znienacka ścisnął bolące mnie z boku miejsce. Tym razem o wiele mocniej. Niekontrolowanie zerwałem się ze stołka łapiąc za bok.

-Wybacz. -rzucił tylko nonszalancko. -Tak jak myślałem, musimy zrobić prześwietlenie.

-Złamane? -wtrącił się Cole.

-Albo pęknięte. I tak chcę to sprawdzić.

Ale że co?! Żebro?

-Dokończymy resztę, pobiorę ci krew i prześwietlę cię. Zgoda?

-Zgoda. -burknąłem puszczając swój bok.

Przez to wszystko skutecznie zacznę nienawidzić lekarzy, jakichkolwiek. Nawet dentystów. Kiedy w końcu wypuścił mnie po zrobieniu prześwietlenia wróciłem z nim do gabinetu, gdzie czekał na nas Cole'a. Doktorek znowu posadził mnie na stołku, a sam usiadł za biurkiem zaczynając rozmowę z drugim mężczyzną.

-Na szczęście tylko obite, za jakiś czas przestanie go boleć. Jutro zadzwonię do ciebie jak odbiorę wyniki z laboratorium, ale już dziś chłopak ma zacząć brać te witaminy -zaczął bazgrolić coś na recepcie. -A o tych w ogóle niech nawet nie próbuje zapominać, są na odporność. -dopisał coś kolejnego. -Jest też dobra maść na blizny, rozpłyci je trochę. Chociaż bez owijania, z niektórymi będzie problem. Nie były dokładnie oczyszczone,a już się pozarastały. Na szczęście nic się w nie nie wdało. Ale niestety...

Siedziałem tylko ze splecionymi dłońmi i słuchałem całej litanii swoich obrażeń. Hej, Hartlieb, zadowolony?! Odniosłeś większy sukces niż prawdopodobnie chciałeś.

Oni tego nie wiedzą. Zniszczyłeś nie tylko moje ciało. Dobrze o tym wiesz, popsułeś mnie w środku. I znudziłeś się rezultatem. Ah, tak! Nie lepiej było mnie po prostu wywalić na śmietnisko!? Dajcie kurwa spokój, będę tylko straszył klientów Cole'a.

-Wróćcie za dwa tygodnie. -rzucił jeszcze tylko doktorek, kiedy byliśmy już za drzwiami jego przychodni.

Cole jak zwykle z dłonią na moich plecach w milczeniu prowadził mnie do windy, a później do samochodu. Kiedy byliśmy już w drodze powrotnej przerwał nagle ciszę zaczynając zadawać mi pytania.

-I jak ci się podoba w nowym domu?

Domu? Ha, ha...

-Za krótko tu jestem, żeby mieć zdanie. -mruknąłem wbijając wzrok w szybę.

-Dobrze, w takim razie zapytam cię ponownie za miesiąc. A jak reszta chłopców? -nie odpuszczał sobie próby swobodnej konwersacji.

-Nie poznałem jeszcze wszystkich, ale wydają się ok.

-Nawet Jared?

Ah, pan od masy wściekłego testosteronu.

-Też jest ok. -wzruszyłem ramionami. No bo co? Nie sposób mi oceniać.

-Nie przejmuj się nim. On po prostu ma manię zrażania innych do siebie. Jak będzie sprawiał ci problemy, po prostu mi o tym powiedz. przywrócę go do pionu.

-Więc też jest taki jak ja?

-Hm? Co masz na myśli? -oderwał wzrok od drogi by spojrzeć na moją twarz.

-Też go kupiłeś?

-Ah, nie! On jest tu z własnej woli, ale to nie oznacza, że nie mogę mu zwracać żadnych uwag. Poniekąd jestem jego szefem, a on pracuje dla mnie.

-Więc którzy...?

-Tak cię to trapi? -uśmiechnął się do siebie jakby potwierdziły się jakieś jego myśli. -Poznałeś Hayato, on też jest.... kurczę, nie lubię tego słowa... niewolnikiem. Rany, muszę wymyślić lepszy zamiennik.

-Nie jest za młody na coś takiego?

Przecież ten chłopiec wygląda na delikatnie, dwanaście lat!

-Hm, no troszkę. Ma czternaście lat, ale przez jego uroczy i rozczulający wygląd wszyscy zaniżają jego wiek. W dodatku jest drobniejszy od ciebie... Tak naprawdę, kiedy na aukcji na której był wystawiony, zobaczyłem jego malutką postać kupiłem go z chęcią obrony. Stawka była cały czas podbijana przez jakichś starych oblechów, postawiłem sobie za cel ochronienie go przed ich tłustymi łapskami. I jak wiesz, na szczęście mi się udało.

-Nie za bardzo. I tak trafił do... domu uciechy. -niemalże wyplułem to słowo.

-Nie zgodzę się, sam dobieram mu klientów i nie pozwalam im na wszystko. Cóż, jest to troszkę nie fair w stosunku do ciebie i Blaisa, ale co ja poradzę, za bardzo mi go chwilowo szkoda.

-Blaise? -w życiu bym nie postawił na tą białowłosą piękność. Myślałem, że to raczej Danny okaże się niewolnikiem.

-Ah, zdziwiony? Sądzę, że z nim będzie ci się łatwiej dogadać. W przeciwieństwie do Hayato, was zabierałem z gorszych miejsc niż aukcje. Chociaż, nie przesadą będzie, jeśli powiem, że Blaise siedział w większym bagnie niż ty. Znam Hartlieba, więc wiem, że mimo wszystko, do pewnych rzeczy by się nie posunął. Blaise nie miał za bardzo tego szczęścia.

Hartlieb miał jakieś opory? Ta, chyba przed zabiciem mnie.

W ogóle jaki Cole ma cel w tych swoich opowieściach? Wyżala mi się czy co?

-Oh, jeszcze coś. -roześmiał się nagle. -Jeśli będziesz kiedyś rozmawiał z Blaisem nie przejmuj się, kiedy nagle ci zaśnie. Cierpi na narkolepsję i napady senności to dla niego rutyna. Przyznam, że niektórych klientów to denerwuje.

-Poniekąd jest to zaletą w takim miejscu.

-Chcesz powiedzieć, że lepiej być przeleconym we śnie?

-Zdecydowanie, zero wspomnień. -chyba sam bym tak chciał.

-Hm, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia więc nie będę się o to spierał. -nagle jego twarz rozjaśniła się jakby sobie coś przypomniał. -Ah, zapomniałem! Jeszcze nie zapoznałem cię za bardzo z rozkładem dnia. Poza tobą, Blaisem i Hayato, reszta od rana siedzi w szkole. A Jared studiuje albo wagaruje... mniejsza o niego. W tym czasie macie wolne. W domu nie ma żadnych klientów. O piętnastej jest obiad, na który teraz próbuję zdążyć. Co parę dni przyjeżdża do nas Claire, jest naszą fryzjerką, kosmetyczką... we wszystkim jest dobra, ale potrafi być prawdziwą francą. Zazwyczaj jest około godziny szesnastej. Odwiedzi nas również dzisiaj, spróbujemy naprawić twój wygląd.

Huh, za wiele to ci nie da.

-Zresztą jak już zauważyłeś, dom podzielony jest na dwie części. "Waszą", gdzie macie jadalnie, pokoje, salon itd. Oraz jak to już ładnie ująłeś "burdel". Po godzinie siedemnastej nie możecie wychodzić z części mieszkalnej, chyba że macie klienta. Recepcjonistka, Zoe, informuje was do którego pokoju macie się kierować i podaje wam inne szczegóły. Ale to jeszcze później ci o wszystkim opowiem. Klienci zawsze są umówieni, w salonie wieszam wam codziennie rozpiskę na kolejny dzień.

-Ile dziennie?

-Klientów? Zazwyczaj dwóch w ciągu nocy. Ale zdarzają się odchyły od normy... Niestety to na was, niewolników, spadają "późniejsze zmiany". Niektórzy klienci umówieni są na przykład na drugą w nocy, więc to wam ich przypisuję, bo reszta musi być wyspana do szkoły, sam rozumiesz. -obdarzył mnie przepraszającym spojrzeniem.

-Mhm. -kiwnąłem potakująco głową.

To nie ma znaczenia. Chyba jestem zbyt niewdzięczny. Powinienem dziękować Bogu, że nie muszę więcej oglądać gęby Hartlieba.

-No i widzisz Yuuki? Robisz postępy. Rozmawiamy.




No, jak już mówiłam, Yuuki i tak się kupy nie trzyma... 
Wełniana Sabate. 

środa, 29 października 2014

Rozdział 21 - Stracony

Już wiem o co Wam chodzi z tą wełną! xD (odkryła Amerykę)
Dostaniecie na święta gryzące swetry! 


-Zapraszam -Jonny uchylił drzwi samochodu z mojej strony i zachęcająco skinął rękom bym wysiadł, po czym zatrzasnął je za mną.

Jak chciał, tak bez wahania zrobiłem. Momentalnie poczułem na skórze powiewy lodowatego wiatru. Jego płaszcz został w aucie. Otuliłem mocno swoje ramiona, kiedy mężczyzna prowadził mnie w stronę... hmm, no właśnie, w stronę czego?

Nie za bardzo potrafię opisać słowami budynek, który ujrzałem. Było to połączenie wielkiej rezydencji z nowoczesnymi kondygnacjami. Od frontu wejście wabiło zabytkowymi kolumnami umieszczonymi po bokach dwuskrzydłowych drzwi, a lewa część domu błyszczała wielkimi przeszkleniami. Bardzo kontrastowało to z prawym skrzydłem budynku, w którym prawie wcale nie było okien.

Brązowowłosy widząc moje starania ochrony przed zimnem podprowadził mnie szybko w stronę drzwi i od razu otworzył je wprowadzając do środka. Wtedy zamarłem zupełnie.

Trafiłem chyba do jakiegoś.... lobby? Hol był bardzo przestronny. Z prawej strony na podwyższeniu stał wielki, masywny kontuar zrobiony z ciemnego drewna. Na nim stał pulpit zapewne z jakimś grafikiem odwiedzin oraz leżały tam ustawione w schludnym stosiku broszury przypominające menu restauracji w twardej oprawie. Zaraz za kontuarem znajdowały się duże drzwi, a obok nich stała kanapa z białej skóry. Z lewej strony znajdowały się takie same drzwi tylko że ich nie chronił żaden kontuar. Na wprost mnie znajdowały się wielgachne, podwójne schody prowadzące na piętra położone wyżej domu. łączyły się one u szczytu i zbiegały się w podest który ciągnął się przez całą tylną ścianę pomieszczenia, dając dostęp do drzwi umieszczonych wyżej. Gdzie ja do cholery trafiłem?

Cały ten przepych musiał zrobić na mnie mocne wrażenie bo mężczyzna tylko ze śmiechem popchnął mnie w lewą stronę domu, tam gdzie nie stał kontuar.

-Przywykniesz. -skwitował ze śmiechem prowadząc mnie dalej.

Nagle zatrzymał się przed drzwiami z na wpół wyciągniętą ku klamce dłonią i spojrzał na mnie powątpiewająco.

-Przecież ty nie masz o niczym pojęcia... -cofnął rękę i zastygł na moment w bezruchu. -Ok, chodźmy najpierw do mnie. -O, czyli jednak przeleci mnie teraz.

I zamiast przejść przez drzwi ruszył w kierunku schodów. Kiedy weszliśmy na sam szczyt miałem wrażenie, że zaraz zassam całe płuca. Moja kondycja była po prostu w przerażającym stanie. Hm, zresztą nie tylko kondycja.

Kierując się na środek podestu pchnął drzwi z ciemnego drewna i przytrzymał je grzecznie przepuszczając mnie pierwszego. Huuh? Weszliśmy do jakiegoś gabinetu? A nie miała być to sypialnia? On chyba pomylił drzwi. Nie dziwię się, sam bym się pomylił...

-Siadaj -skinął na jedno z krzeseł przystawione przed wielkim biurkiem po czym okrążył je i zasiadł w dużym fotelu z czarnej skóry za biurkiem.

...chyba jednak się nie pomylił.

Posłusznie zająłem krzesło które mi wskazał i cierpliwie czekałem co ma mi do powiedzenia. Najwyraźniej ten facet woli rozmawiać niż się pieprzyć... Chyba go rozczaruję, nie jestem najlepszy kandydatem do ożywionych konwersacji.

-Przyznam szczerze, że po raz pierwszy czuję się niezręcznie w swoim gabinecie. -posłał mi przepraszający uśmiech i zerknął na zegar wiszący obok mojej głowy. -Ale skoro chcemy zdążyć na obiad przejdę do sedna sprawy.

Oj chcemy... zjadłbym w końcu coś konkretnego. Nie pogardzę soczystym hamsem, albo jakiś porządny kebab... Boże, jak ja dawno nie widziałem fast fooda!

-To nie ze mą będziesz uprawiał seks. -to jego przejście do sedna sprawy skutecznie rozwiało moje wizje o tańczącym hot dogu.

-Jak to... więc z kim? -zmarszczyłem brwi zbity z tropu.

To po co mnie tu sprowadzał? Mam być pomocą domową?

-Tak jak reszta, z klientami oczywiście.

Moment... znowu ta "reszta". I o co chodzi z klientami?

Dopiero po chwili mój umysł rozjaśnił się szukając odpowiedzi.

Rozmiary tego domu, ten kontuar na dole... ta cała reszta, zapewne innych chłopców czy dziewcząt, jeszcze ta wzmianka o klientach...

-Yuuki, to nie jest zwykł dom, to jest...

-..burdel. -przerwałem mu kończąc za niego wypowiedź.

Mężczyzna skrzywił się wyraźnie na to słowo.

-Wiesz, wolę nieco subtelniejsze określenia.

-Takie jak "dom rozkoszy"? -burknąłem opuszczając głowę w dół.

Czy trafiłem gorzej? Mam nadzieję że nie... o ile tymi całymi klientami nie będą psychole równi poprzedniemu czubkowi. Cholera, burdel! Świetnie!

W moich myślach kotłowała się sama gorycz.

Więcej kurwa perspektyw! Większa rozmaitość penisów rżnąca mój tyłek! Cudownie! Będę się kształcił! Hura!

Chyba jednak wolę być zamknięty w ciasnej klitce i posuwany przez jednego, niż żeby mój tyłek oglądał codziennie inny facet.

Kasztanowowłosy westchnął tylko i splótł ręce na piersi.

-Mniejsza, ty i tak wyjścia nie masz.

-A są tacy co mają? -ponowni mnie zaintrygował.

-Owszem, niektórzy są tu z własnego wyboru, po prostu pracują. W każdej chwili jeśli chcą mogą odejść.

-Więc... ilu tu ich jest?

-Razem z tobą będzie teraz dziewięciu. W zeszłym miesiącu trzech odeszło, dlatego bardzo się teraz przydasz.

Chociaż raz jestem potrzebny... nieważne że do wypinania tyłka, zawsze coś.

-Ok... więc... -jakby to ująć w słowa? -Jak to wszystko wygląda?

-Cóż, nic skomplikowanego, zwłaszcza dla ciebie. Twoje prawa, że tak się wyrażę, będą trochę inne od reszty, która nie jest tu z przymusu. Rozumiesz oczywiście, że nie mogę cię tak po prostu wypuścić?

Nie pomyślałem nawet o tym...

-Niby dlaczego?

-Po pierwsze: zapłaciłem za ciebie. Po drugie: tym światkiem rządzą dziwne zasady. Gdybym od razu po odkupieniu cię po prostu wypuścił było by to bardzo nie w smak dla domu aukcyjnego, na którym kupił cię Hartlieb i ogólnie nie miło widziane w towarzystwie. Ludzie jak to ludzie snuli by plotki o naszej miłości, przez którą podarowałem ci wolność i inne takie. Sam rozumiesz. Po za tym nie na rękę mi wypuszczać cię, kiedy się przydasz.

-Więc... jest jakaś szansa, że kiedyś...? -nie musiałem kończyć, doskonale rozumiał o co mi chodzi.

-Nie wykluczam tego ale lepiej nie zawracaj sobie tym głowy, ponieważ nie należy to do twojej najbliższej przyszłości. -spojrzał na mnie lekko karcącym wzrokiem. -Wracając do sprawy... Nie lubię was dzielić na gorszych, lepszych, ale niestety jesteś w troszkę gorszym położeniu niż pozostali. Po pierwsze, co zresztą powinno być dla ciebie oczywiste, masz kategoryczny zakaz opuszczania murów tego domu, rozumiesz?

-Rozumiem, rozumiem... -mruknąłem cicho kiwając dla spokoju głową.

-Dodatkowo to do ciebie będą kierowani klienci... bardziej wymagający. Wiesz co mam na myśli?

Ts... pejcze, kajdanki i inne sprawy? Dzięki cholera, przywykłem. Czego innego mogłem się spodziewać?

Widząc, że nie protestuję kontynuował.

-Oczywiście nie ty jeden zajmujesz się takimi klientami. Ale jeśli inny chłopcy, którzy są tu z własnej woli odmówią, niestety... obowiązek pada na ciebie.

Obowiązek... pff, jak on to ładnie ubrał w słowa.

Hej, chwila...

-To ilu jest takich jak ja?

-Teraz trzech.

-Aha.... -też mi duża gromadka... -I tylko chłopacy?

-Tak, jesteśmy raczej nastawieni na serwowanie... męskiej przyjemności.

-Więc klienci to sami mężczyźni?

-Nie, zdarzają się czasami kobiety.

Westchnąłem cicho przymykając oczy. Jestem zmęczony, szczęściem że jestem daleko od tego psychola, natłokiem nowych wiadomości... tym wszystkim. Wysiadam powoli, za dużo tego.

-Zbierajmy się, chodź na obiad, potem pokażę ci twój pokój, następnie wizyta lekarza. Jest was nieparzyście więc póki nie znajdę kolejnego chłopca chwilowo będziesz sypiał sam.

Będę miał swój pokój? Tak cały dla siebie? Chociaż jeden pozytywny promyczek w tej motaninie.

-Em... więc... -zacząłem nieco skrępowany nie wiedząc jak się do niego zwracać.

-Mówiłem ci już, po prostu "Jonny". -uśmiechnął się pokrzepiająco przepuszczając mnie w drzwiach.

-Ok... em... nie umiem tak, przepraszam.

-No dobrze, dobrze. Więc może mów panie Cole jeśli tak ci lepiej. -ustąpił widząc, że się z tym męczę. -Chociaż będę się przez to czuć starzej. -posłał mi łagodny uśmiech kiedy schodziliśmy po schodach.

Nagle zatrzymałem się w połowie bo mijaliśmy właśnie wysokie lustro, którego wcześniej nie zauważyłem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz widziałem swoje odbicie w całej okazałości. Ale to co zobaczyłem spowodowało, że niemal nogi ugięły się pode mną. Nie spodziewałem się, że całość prezentuje się aż tak makabrycznie.

Krzywo obcięte blond włosy zaczęły już odrastać co jeszcze bardziej podkreślało katastrofę, którą miałem na głowie. Ale nie to w tym wszystkim było najgorsze, to tyko dodawało pikanterii całości.
Ubrania wisiały na mnie jak na wieszaku, nie... to nie tak, że były o wiele za duże. To ja byłem przeraźliwie chudy. Nad białym T-shirtem obojczyki wystawały jakby miały zaraz rozerwać skórę lub połamać się przy najlżejszym dotyku. Dodatkowo niemal na każdym odkrytym kawałku ciała, ręce, szyja, twarz... wszędzie rozmieszczone były siniaki, zadrapania czy blizny. I te podkrążone oczy, nie... to nie było takie złe. Moje spojrzenie... nie miałem pojęcia, że tak wygląda. Matowe i nijakie. Niby stałem spokojny i nie rozmyślałem nad niczym ważnym ale mój wzrok lekko podrygiwał jakbym bał się jakiegoś nadchodzącego znikąd ciosu.

Nie miałem pojęcia, że na zewnątrz jest chyba gorzej niż w środku. Ale spokojnie, na razie jestem z kimś, jest dzień i nijako mam zajęcie. Koszmar zaczyna się kiedy odpływam w niebyt...

I który klient będzie chciał mnie takiego? Komedia! Chyba ślepiec! Ha ha! Dobre! Cole się chyba przeliczył co do mnie. Ciekawe czy wie, że niezależnie od sumy jaką za mnie dał i tak przepłacił...

-Coś nie tak? -wyrwał mnie z zamyślenia.

-Nie... Więc proszę pana, czy już dzisiaj będę musiał... mieć klienta?

Chwilkę przypatrywał mi się jakby na coś czekał lecz po chwili położył mi rękę na ramieniu  i pociągnął w dół schodów.

-Nie, skądże. Najpierw obejrzy cię lekarz. Potem zrobimy coś z tą tragedią którą masz na głowie. -nagle wyraźnie spochmurniał. - Doprawdy nie wiem co odbiło Hartliebowi, żeby ścinać ci włosy. Wyglądałeś wtedy tak uroczo...

Ta, też nie wiem co mu odbiło. No i co z tego? Po prostu ich nie ma... nie ma! Przepadły!

Wszystko mi zabrali.

Mężczyzna widząc moje pogłębiające się otępienie nie kontynuował tego tematu i w milczeniu przeprowadził mnie przez drzwi, które prowadziły do lewej części domu.

-Obiad się już zaczął, chodź, zapoznam cię z tą ferajną. Spodziewają się ciebie od rana. -posłał mi pokrzepiający uśmiech.

Cóż, ta informacja raczej nie uczyniła mnie szczęśliwszym... wręcz przeciwnie. Nie poznałem jeszcze tej całej reszty, ale coś mi mówi, że nie będzie wesoło.

Za drzwiami ukazało mi się kolejne przestronne pomieszczenie. W rogu stał stół z sześcioma krzesłami, na nim porozrzucane były jakieś magazyny, komiksy i dwa laptopy. Na środku królowała wielka zakręcająca kanapa z białej skóry, która pomieściłaby z dziesięć osób. Skierowana była na wielki telewizor ledowy, który stał na niskiej szafce z ciemnego drewna, a na niej stała konsola do gier. Przed telewizorem umieszczony był ogromny i puchaty dywan w kolorze kości słoniowej, zaś naprzeciwko niego, na przeciwległej ścianie rozciągała się wielka, wysoka półka z przeróżnymi książkami.

-To jest salon. Tutaj kiedy masz wolne możesz dowolnie spędzać czas z innymi. Tego ci nie zabraniam.

-Dziękuję. -mruknąłem cicho.

-A teraz chodźmy w końcu do jadalni, przedstawię cię wszystkim.

Poprowadził mnie przez kolejne dwuskrzydłowe drzwi znajdujące się obok telewizora i pchnął je energicznie robiąc mi przejście.

- A o to i cała głośna ferajna. -machnął na chłopców siedzących przy długim stole i jedzących smacznie wyglądający obiad.

Na sam zapach jedzenia wszystko mnie skręcało w środku.

Em, momencik, miało być dziewięciu... jest ich mniej.

Przejechałem po twarzach obecnych i nagle mój wzrok zatrzymał się na najwyraźniej najstarszym wśród obecnych w jadalni. Był bardzo wysoki i wyglądał jakby każdą wolną chwilę poświęcał na pakowanie. Tylko że on na mnie nie patrzył, on po prostu miażdżył mnie wzrokiem. Jakby spojrzenie mogło zabijać, właśnie byłbym martwy.

-To ten chłopak od Halcóna? Wygląda jakby miał się rozsypać. Co z nim nie tak? -odezwał się nagle właściciel jadowitego spojrzenia.

Kiedy usłyszałem nazwisko, które starałem się jak najskuteczniej wymazać z pamięci miałem wrażenie, że coś we mnie pęka tworząc mi w brzuchu czarną dziurę, po czym ta zassysa całe moje wnętrzności.

Nie, nie... panuj nad sobą, panuj! Nie pokazuj się przy ludziach z tej strony!

-Jared! Hamuj się. -Cole niemalże syknął na niego obdarzając go srogim spojrzeniem. -To jest Yuuki... i dlaczego na boga jest was tak mało? Gdzie reszta?

-Gen i Darren są na mieście. -fuknął ten od wścieklizny i odwrócił głowę wbijając swoje mordercze spojrzenie w talerz.

-A Leo i Michio nie wrócili jeszcze ze szkoły. -tym razem odezwał się ktoś inny.

Co? Szkoły? Mogą tak po prostu chodzić do szkoły?

Była to burza krótkich, rudawych loków. Odsunął się od stołu i podbiegł do nas wyciągając od razu rękę w moją stronę. Wyglądał na mój wiek, w dodatku ta ruda aureolka dodawała mu dziecięcej urody i beztroskości w spojrzeniu.

-Jestem Danny -powoli uścisnąłem delikatnie jego rękę i zabrałem ją szybko.

-Ok, widzę że nie wszyscy chcą cię tu pożreć. -mężczyzna odetchnął głęboko. -Zaraz dostaniesz swoją porcję, usiądź gdzieś sobie. -Cole poklepał mnie po ramieniu i wszedł do jeszcze innego pomieszczenia, do którego drzwi były połączone z jadalnią.

-Chodź, obok mnie jest dużo miejsca. -rudowłosy pociągnął mnie za rękę i zanim zdążyłem zaprotestować usadzał mnie naprzeciwko Wściekłego Jareda. No nie...

-Więc jesteś Yuuki, tak? -przybliżył do mnie swoją rozradowaną twarz przez co mimowolnie odsunąłem się od niego.

-Emm.. tak.

-Jestem Hayato. -zza rudzielca wychylił się kolejny chłopiec na oko o wiele młodszy ode mnie i pomachał uśmiechając się szeroko.

 Jego mocne azjatyckie rysy od razu zdradzały pochodzenie. Posiadał też połyskujące, hebanowe włosy do karku, które przy twarzy radośnie zawijały mu się na policzkach. Jezu.... przecież on ma z dwanaście lat! Jak można takich młodych trzymać w takim miejscu!?

-A za Hayato siedzi sobie Blaise. I chyba znowu przysnął. -Danny wzruszył energicznie ramionami.

Wychyliłem się żeby zobaczyć o kogo chodzi i niemal rozdziawiłem usta. Chłopak wyglądał na około osiemnaście lat i miał niemal że elfią urodę. Ale najbardziej zaskakujące w nim były bielusieńkie włosy sięgające mu do łopatek. Chłopak przysypiał sobie w najlepsze wsparty na własnej dłoni.

-On... on je farbuje? -szepnąłem cicho do Dannego.

Zanim zdążył mi odpowiedzieć Wściekły Jared obdarzył mnie prychnięciem po czym z kpiarskim uśmieszkiem wstał gwałtownie od stołu i wyszedł z jadalni.

-Nie przejmuj się nim. -mruknął tym razem Hayato. -O, twój obiad idzie. -machnął głową w kierunku jakiejś starszej pani niosącej na tacy mój posiłek.

-Dziękuję. -kiwnąłem jej głową kiedy z serdecznym uśmiechem, kiedy postawiła tacę przede mną.

Czyli mają tu kucharkę?

Odprowadziłem ją wzrokiem do pomieszczenia za którym zniknęła.

-Smacznego. -rzucił rudowłosy. -A jeśli chodzi o Blaisa to oczywiście, że je farbuje. -zaśmiał się. -Nie jest albinosem ani coś w tym stylu. No, szamaj! -wetknął mi widelec w dłoń. -Sama skóra i kości, musisz się trochę podpaść bo czuję się przy tobie grubo... -jęknął teatralnie dźgając się w brzuch.

No... zapowiada się na bardzo urozmaicony pobyt w tym burdelu.






A co do holu... nie umiem opisywać... ale wiecie o co mi chodzi... prawda? ^^"

Coś w ten deseń... no, tylko bez tych ozdobnych kuć na barierkach.....
Oj, wiecie o co chodzi <3

piątek, 24 października 2014

Rozdział 20 - Stracony

Jestem zbyt rozbita by pisać o miłosnych uniesieniach. Dlatego Eric pojawi się dopiero w późniejszych rozdziałach, tak, TAK! Będzie jeszcze!

Przepraszam, nie tego się spodziewaliście. 


Dwa miesiące później

-Jesteś tego pewien?

-Daj już spokój, nie zmienię zdania.

-...na pewno?

-Cholera, przestań już, Cole! -burknąłem otwierając drzwi.

Wprowadziłem mężczyznę do pokoju, w którym sypiał Yuuki i gestem wskazałem mu by zamknął za sobą drzwi.

Kiedy blondynek zorientował się, że weszliśmy do pokoju momentalnie, jak robot, padł na kolana i pochylił głowę w dół. Oczywiście jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Hm, może poza obojętnością.

-Widzisz? -zwróciłem się do Cole'a wskazując ręką na automatycznie zachowanie chłopaka. -O tym właśnie mówiłem.

Ten tylko westchnął i pokręcił z dezaprobatą głową.

-Sam do tego doprowadziłeś -spojrzał na Yuukiego. -Nie rozumiem cię Hartlieb, przecież zawsze tak jest.

Cóż, z tym się zgodzę. Zawsze jest moment, w którym mój niewolnik zachowuję się idealnie tak jak ja chcę. Gdzie zabawa z tresury skoro jej wcale nie ma?
Chociaż przyznam, że pierwszy raz spotkałem się z czymś takim, że kiedy dzieciak długo się opiera i zamiast stopniowo przyswajać się do swojego położenia i akceptować powoli wszystkie narzucane przeze mnie rzeczy, nagle z dnia na dzień staje się on idealnym niewolnikiem,

Już od dłuższego czasu nie słyszałem wychodzących z jego ust zbędnych słów czy żadnych oznak protestu. Ewentualnie, kiedy zabawiałem się z nim mocniej czasem krzyknął, popłakał... ale po fakcie zawsze przepraszał i prosił o karę.

Cholera, sam się wytresował czy co?

-Hartlieb... -zagaił chicho Cole.

Kiedy spojrzałem w jego stronę ten nieśmiało przyglądał się chłopakowi.

-Możemy wyjść na moment?

-O co chodzi? -skrzyżowałem ręce na piersi.

Niech się przecież nie przejmuje blondynkiem.

-Proszę cię. -spojrzał znacząco w stronę Yuukiego.

Uch!

Wyszedłem przed nim z pokoju i z cierpiętniczą miną, jakbym robił mu wielką łaskę trzasnąłem za nim drzwiami.

-No więc? -przestąpiłem z nogi na nogę w oznace zniecierpliwienia.

-Nie będę owijał... nie takich chłopców potrzebuję, on jest w złym stanie.. i nie mówię tu tylko o tych wszystkich bliznach i śladach. On prawie nie posiada emocji, jest nijaki,

-Przecież o to chodzi. Ma być posłuszny. -burknąłem.

-Rany... -podrapał się po brodzie i uciekł spojrzeniem gdzieś w bok. -Nie do końca. Owszem, mają mnie słuchać, ale każdy z chłopaków charakteryzuję się czymś, co wybierają sobie klienci, nietypowa uroda, wybredny i zadziorny charakterek... Moi klienci płacą za człowieka, z emocjami a nie za wypraną lalkę. Rozumiesz mnie?

-Bierzesz go czy nie?

-Boże... -westchnął ciężko i wzniósł oczy ku górze. -Czy ty mnie w ogóle słuchałeś?

-Nie.

-Hartlieb...

-Więc?

-Niech ci będzie.


* * *

Bardzo przewidywalne. To było kwestią czasu aż ten stetryczały psychol się mną znudzi. A więc nowy właściciel, tak? Jeszcze trochę i wyrobią mi kartę, albo raczej książeczkę, w której będzie wpisywany każdy kolejny bo się nie połapią. Coś w stylu paszportu... Można by nawet rzecz, że to swoistego rodzaju podróże, od łóżka do łóżka.

Jak się z tym czuję? Po prostu mi to zwisa. W dodatku powiewa.

Mam rozpaczać, że kolejny palant próbuje się mnie pozbyć? Powinienem się cieszyć. Gdziekolwiek trafię dalej nie może być gorzej, niż u tego czuba. W sumie, to odczuwam nawet ulgę. Po prostu czuję, że będzie mi łatwiej. Po takim doświadczeniu jakie zdobyłem tutaj nic mnie nie zaskoczy.

Zresztą... nawet mnie znudziło się obserwować jak ten pomyleniec wysiada z frustracji nade mną. Aż mnie to w duchu bawiło. Zbyt dobrze mnie wytresował? A to pech...

Siedziałem właśnie na łóżku starając się usunąć pozostałości po (jak to nazwał ten imbecyl) "pożegnalnym ruchanku". Wycierając w stary koc, którego i tak już nie będę musiał używać, resztki jego spermy wyczekiwałem na otwarcie drzwi. Miał tam w nich stanąć niedługo gość, który mnie zabierze z tego cholernego miejsca. Był to niejaki Jonny Cole, średniego wzrostu mężczyzna zdrowo po czterdziestce. Co prawda na jego czole coraz bardziej postępowały zakola w kasztanowych włosach, ale były one jedyną oznaką starzenia się na jego ciele.

W każdym bądź razie wydawał się z wyglądu na o wiele sympatyczniejszego człowieka niż ten psychicznie uszkodzony na umyśle dupek. Co prawda nie kręci mnie myśl o oddawaniu się kolejnemu facetowi ale na moje szczęście zdążyłem już do tego nawyknąć. To co mi karzą zrobię, dla własnego, cholernego dobra.

Wstrzymałem nagle oddech kiedy drzwi uchyliły się i w progu stanęła dwójka mężczyzn.

-Wynoś się. -kiwnął mi głową już nie mój właściciel na co ochoczo zareagowałem podnosząc się szybko z łóżka.

-Em, Hartlieb?

-Czego chcesz jeszcze, Cole? Zabieraj go i znikajcie mi z oczu.

Drugi mężczyzna jak zwykle zignorował jego chamską zaczepkę.

-Nie mógłbyś dać mu jakichś... -widząc bazyliszkowe spojrzenie drugiego wzniósł oczy ku górze. -Na miłość boską, jest październik! Chociaż daj mu jakąś bieliznę!

-Mam gdzieś czy zmarznie mu tyłek, opuśćcie mój dom jak najszybciej bo tracę cierpliwość. -fuknął mierząc mnie groźnie spojrzeniem.

-Jak zwykle serdeczny dla ludzi. -pokręcił karcąco głową mój nowy właściciel i wyciągnął dłoń w moim kierunku. -Chodź.

Przez krótki moment analizowałem ten gest. Czego on chce? Mam się wypiąć?

Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wyciągnięta dłoń miała być zwykłym, pomocnym ruchem skierowany do mnie. Hm, trochę odzwyczaiłem się od ludzkich odruchów...

Podszedłem do drzwi i mijając Hartlieba szerokim łukiem wystrzeliłem przez próg w duchu cały rozradowany, że nie będę musiał dłużej oglądać tego pokoju. Nowy właściciel położył mi rękę na ramieniu i szybkimi krokami zaczął kierować się do wyjścia.

-Do zobaczenia. -machnął na pożegnanie gospodarzowi wychodząc z ciemnych pomieszczeń do jaśniejszej kondygnacji domu tam, gdzie znajdowały się moje wymarzone wrota wolności.

Kiedy otworzył drzwi momentalnie uderzył mnie zimny wiatr. Ku mojemu zdziwieniu mężczyzna zaczął ściągać z siebie płaszcz i owinął nim moje ramiona.

E? Co on wyprawia?

Widząc moją minę zmarszczył brwi i nic nie mówiąc poprowadził mnie w kierunku jakiegoś czarnego sedana. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu kiedy sam otworzył dla mnie drzwi pasażera obok kierowcy. Dooobra...

Posłusznie zajęłam swoje miejsce i w napięciu obserwowałem jak okrąża samochód by zasiąść za kierownicą. Kiedy już to zrobił wzdrygnąłem się lekko gdy mocno trzasnął drzwiami.

-Przepraszam. -rzucił wychylając się do tyłu by sięgnąć coś z tylnego siedzenia.

Po chwili kładł na moich kolanach ubrania. Zwykłe ubrania. Żadnego lateksu czy koronki. Pospolite jeansy i biały T-shirt, do tego bielizna i czarne trampki.

-Mogą być trochę duże na ciebie, ale i tak lepsze to niż kręcenie się z gołym tyłkiem na takim wietrze. -uśmiechnął się odwracając w moją stronę i zmarszczył brwi widząc konsternację na mojej twarzy.

Westchnął ciężko i kręcąc głową odpalił silnik po czym nieco gwałtownie ruszył z podjazdu. Przymknąłem oczy nie chcąc patrzeć na oddalające się miejsce, w którym spędziłem chyba najgorsze miesiące w swoim życiu.

-Zacznij się ubierać. -wskazał mi dłonią ubrania. -Wybacz, niestety nie mam kurtki, nie pomyślałem o niej.

Kiwnąłem tylko lekko głową i chwytając białe bokserki zacząłem je w wsuwać na siebie.

Mężczyzna westchnął ponownie i spojrzał na mnie z wyrzutem.

-Wyjaśnijmy sobie coś Yuuki. Niestety ja wymagam samodzielnego mówienia. Większość rzeczy, które wpoił ci Hartlieb, Bóg wie jakimi metodami, możesz wymazać. U mnie one nie obowiązują. Rozumiesz to?

-Tak, panie. -potakująco machnąłem głową.

-O nie, tylko nie to. Żadnych tytułów własnościowych. Możesz mi mówić Jonny. Nie krzyw się tak. -rzucił widząc moją minę. -Ja ci mówię po imieniu, więc ty też. Ok?

-Ok... -mruknąłem siłując się z guzikiem w jeansach.

-I żeby było jasne, to że się spoufalam z tobą nie oznacza, że będziesz żyć w kompletniej anarchii i samowolce. Wymagam szacunku, kultury i posłuszeństwa, nie wylizywania miski. Poza tym pamiętaj, masz być człowiekiem a nie psem. Zrozumiano?

-Tak. - wciągnąłem przez głowę bluzkę i spojrzałem na niego.

Trochę... trochę nie pojmuję swojej sytuacji. To nie będzie tak dobrze jak się zapowiada. Coś mi tu śmierdzi. Zbyt normalny jest ten mężczyzna. A w tym wszystkim siedzą tylko wariaci.

-Będąc u Hartlieba nie zastanawiałeś się może czasami nad swoją przyszłością?

He? Co to w ogóle jest za pytanie? Jak będzie wyglądać moja przyszłość? Ha ha, dobre sobie. Na tę chwilę, jak i najbliższe inne nie jestem w stanie myśleć o czymś tak nieistotnym i odległym.

-Nie.

-Dobra, może zbyt mocne pytanie... To w takim razie, jaki jest twój ulubiony kolor?

Spojrzałem na T-shirt który mi dał i od razu wyparowałem "biały". Ten tylko zmarszczył znowu brwi.

-Szczęśliwa liczba?

-69.

-Ulubiona potrawa?

-Zjem wszystko co mi dasz.

-Jezu, Yuuki! -chyba go trochę wyprowadziłem z równowagi. -Widzę że wymagasz ucywilizowania. -burknął ale zaraz jego twarz rozweseliła się. -Na szczęście reszta w domu będzie bardziej skora do pomocy i powinieneś szybciej się... ustatkować?

Moment, jaka reszta? Reszta ludzi?

-To... to są inni? -wyraźnie zaskoczyłem go swoim pytaniem.

-Więc ty o niczym nie masz pojęcia? -tym razem jego brwi zamiast w dół powędrowały w górę. -To nawet i lepiej.

-O co chodzi? -naciskałem by mi powiedział. Skoro mam z nim rozmawiać to proszę, niech mi odpowiada na pytania!

-Opowiem ci o wszystkim na miejscu. -zerknął na zegarek. -Jak się pospieszymy to zdążysz na obiad.

-Ja..? Ty nie będziesz jadł?

-Raczej nie jadam z reszta. -posłał mi pocieszający uśmiech.

A on znowu o tej ""reszcie"!

-Dlaczego? -teraz to ja marszczyłem brwi.

-Wszystko w swoim czasie Yuuki.



Odbija mi 
;p

niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 19 - Stracony

Wybaczcie, straciłam gdzieś tydzień życia. Deprawuje innych.
Macie tu coś na osłodę nadciągającej grozy września. 

O, nie muszę chyba mówić, że nie sprawdzałam tych wypocin? 


Kiedy wszedłem cicho do pomieszczenia chłopak jeszcze sobie smacznie spał. Taki rozkoszny, taki beztroski... Bez szacunku do mojej łaskawości. On sobie nawet sprawy nie zdaje jak bardzo lituję się nad nim. Szczeniak. Nadaje się tylko na dziwkę. Nic innego.
Że niby zniszczyłem w nim to „coś”? Tym czymś był jego ciasny tyłek! Dobre sobie! To „coś”! Cole myśli, że wszystkich na aukcji oczarował swoją rozchwianą osobowością, naiwniak. Wszyscy ślinili się na jego dziewiczy tyłek oprawiony uroczą twarzyczką! Pff, to komiczne.
A teraz bachor należy do mnie... tylko do mnie. Skoro doktorek twierdzi, że nic mu nie jest i można go dalej posuwać...
Koniec z tą litością nad nim. Niech w końcu otworzą mu się oczy, zapamięta sobie, że póki jest mój, wszystko, łącznie z jego sposobem myślenia należy do mnie.
Cóż... czas go obudzić. Dam mu jedną szansę.
-Wstawaj. -rzuciłem na tyle głośno, że powinien się obudzić.
Ten ku mojej uciesze zmarszczył tylko lekko brwi i przekręcił głowę w drugą stronę.
Sam tego chciał.
Podszedłem do szafy znajdującej się pod ścianą i dobyłem z niej mój ulubiony bicz. Czarny, z moimi złotymi inicjałami na rękojeści. Chociaż nieco już zużyty, nadal go uwielbiam. To dopiero będzie pobudka...
Stanąłem nad chłopakiem i ściągnąłem szybkim szarpnięciem z niego koc, którym był okryty. Oczywiście bez zbędnego uprzedzenie wymierzyłem pierwszy cios w tułów. Dostał w brzuch. Wybudził się nagle z krzykiem i w szoku skulił się łapiąc rękami za brzuch.
-Wstawaj psie powiedziałem!
Kiedy jego zdezorientowany wzrok natrafił na bicz trzymany w mojej ręce bez zbędnego gadania zsunął się z łóżka i rzucił na kolana pochylając głowę.
-Przepraszam panie. -wydukał roztrzęsionym głosem.
Taaak... niech się mnie boi!
Mam ochotę na małe podręczenie go przed zabawą...
-Jesteś głodny?
Och, widzę, że waha się przed odpowiedzią. Niech więc myśli co mnie zadowoli.
-Tak panie. -odpowiedział nie podnosząc głowy.
Hmm, punkt za szczerość dla szczeniaka.
-Jak będziesz grzeczny, to cię nakarmię. Zrozumiałeś?
-Tak panie. -w jego głosie usłyszałem rozczarowanie.
Czyżby był bardzo głodny? Co mnie to obchodzi! Gdyby od samego początku zachowywał się jak ja chcę, nie głodowałby! Sam sobie zaszkodził.
Na potwierdzenie swoich myśli smagnąłem go w plecy batem. Wkurzał mnie wtedy, oj i to bardzo.
Jęknął tylko cicho pod moim uderzeniem.
Prawidłowo. Niech się gówniarz nie stawia.
-Ustalmy zasady dzisiejszej zabawy -mówiąc to obserwowałem jak chłopak ze strachu przełyka ciężko ślinę. -Jeśli choć raz mi się sprzeciwisz, twoje zawahanie będzie zbyt długie bądź jak postanowię, że twoje zachowanie jest złe -zmroziłem go wzrokiem -Wylądujesz w moim pokoju uciech na twoim ulubionym stole. A uwierz, będzie to o wiele gorsze niż do tej pory. Rozumiesz to?
-Tak panie. -odpowiedział pospiesznie pochylając jeszcze mocniej głowę. 
-Znakomicie. -syknąłem pochylając się nad nim.
Złapałem go za podbródek i uniosłem szarpnięciem jego głowę, po czym wpiłem się zaborczo w te jego brzoskwiniowe wargi, które tylko czekają by je przygryźć.
-Na łóżko. -rzuciłem po czym wyszedłem z pokoju wchodząc do pomieszczenia, którego boi się chłopak.
Za to ja uwielbiam... zwłaszcza gdy na stole leży jakiś młody, zakrwawiony chłopak.
Podszedłem do półek zawieszonych nad blatem i zdjąłem z nich czarną linię i dwa dilda. Zabawmy się.
    Jeśli wejdę do pokoju i okaże się, że Yuuki jeszcze się nie ulokował na łóżku, oj... od razu przeniesiemy się tutaj.
Z niemałym rozczarowaniem, kiedy przeszedłem przez drzwi zobaczyłem, że szczeniak siedzi tam gdzie mu kazałem. Hmm, nie szkodzi. I tak go jakoś później sprowokuję...
Wraz z batem odłożyłem na rogu łóżka przyniesione rzeczy i wyciągnąłem z szafki lubrykant. Cóż, na sucho nie ma sensu. Chcę się nim pobawić, a nie od razu rozerwać.
   Więc, najpierw rączki...
Popchnąłem go tak by położył się na brzuchu i wykręciłem mu ręce do tyłu. Złączyłem razem jego przedramiona i skrępowałem je liną pozostawiając jeszcze spory jej kawał. To nie koniec obezwładniania szczeniaka...
Zepchnąłem go z łóżka i usiadłem wygodnie na brzegu łóżka.
-Na kolana. -z trudem wykonał moje polecenie, ze względu na związane ręce, ale dość szybko przyjął stabilną pozycję.
Świetnie...
-Chyba nie muszę ci wyjaśniać co masz teraz zrobić...
Blondynek zrobił minę jakby naprawdę nie miał zielonego pojęcia o czym mówię.
Złapałem go za włosy i przyciągnąłem do swojego krocza.
-Wypada się chociaż domyślić psie.
Poruszył lekko skrepowanymi ramionami na co uśmiechnąłem się do niego niemal z rozczuleniem. Czyżby zastanawiał się jak ma to zrobić bez rąk? Głupek...
-Zamek ząbkami kochanie.... -zamruczałem mu do ucha puszczając jego włosy i dając mu znikomą swobodę ruchu.
Chłopak wziął głęboko oddech  i przysunął się do mnie bardziej. I o to chodziło... zero oporu.
Z początku widziałem jak próbuje się przemoc by zacząć rozpinać mój rozporek.
-Pospiesz się... chyba, że chcesz bym załatwił to inaczej? -zagroziłem marszcząc brwi.
Pokręcił gwałtownie głową i złapał zamek ciągnąć go energicznie w dół.
-Ej, ej, spokojnie! Chcesz mi zjeść spodnie czy co?!
-Przepraszam panie... -spuścił ze skruchą głowę. Jezu, niech się w końcu streści!
Tym razem delikatnej zaczął ciągnąć za zamek, który litując się nad blondynkiem w końcu postanowił ustąpić. Widzą po tym minę chłopaka, który rozmyślał co dalej ma zrobić ze zniecierpliwieniem sam opuściłem spodnie z bioder wraz z bielizną. Prędzej bym tu osiwiał, niż on skutecznie zrobiłby coś w tym kierunku.
-Teraz nie ma "zlituj się"... -warknąłem ostrzegawczo do Yuukiego, któremu zaszkliły się oczy.
I po co on się ciągle chce sprzeciwiać? Tylko sobie tym krzywdę robi. Nie żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało...
Nagle ku mojemu małemu zaskoczeniu chłopak niemalże przyssał się do mojego penisa. Ou... toć ci niespodzianka...
-Zacznij od języka.
Kiwnął tylko przytakująco głową i zaczął powoli lizać główkę. Kiedy jego język zaczął wodzić po całej długości przymknąłem lekko oczy z budzącej się przyjemności.
O tak... te małe usteczka... zerżnąłbym go porządnie w nie. I nie tylko w nie...
Po chwili chłopak znowu zaczął przysysać się do mnie oblizałem usta z zadowolenia.
-Głębiej Yuuki. -spojrzał na mnie niepewnie po czym próbując wykonać moje polecenie powoli zaczął wsuwać moją dumną męskość coraz głębiej.
W sumie, to się robi nudne...
Złapałem go znowu mocno za włosy i wbiłem się w niego mocno przytrzymując przez chwilę. Kiedy coraz mocniej zaczął się szamotać wypuściłem go na moment by zaczerpnął powietrza. Gdy już to zrobił ponownie wsunąłem się głęboko w jego usta z pomrukiem aprobaty. Oj, najwyżej trochę się zachłyśnie.
    Nie puszczając już blondyna ani na chwilę zacząłem posuwać w miarowym tempie te jego słodkie usteczka. Przynajmniej oprócz idiotycznego gadania, do czegoś jeszcze się nadają.
Boże, jak w nich przyjemnie... Po chwili wbijając się w nie mocno odchylając głowę do tyłu doszedłem w nim zalewając jego gardło spermą. Gdy wysunąłem się z niego momentalnie zakryłem jego usta ręką.
-Masz wszystko połknąć. -warknąłem zaciskając mocno dłoń na jego włosach.
Targany nadchodzącymi torsjami przełknął po chwili całe nasienie i dopiero wtedy z czystym sumieniem puściłem jego jasne kłaki.
Przewrócił się w bok na podłogę i swoim kaszlem zaczął zawstydzać nawet gruźlicę.
Na ten widok wywróciłem oczami. Bez przesady...
Wsunąłem z powrotem swoje spodnie i zapiąłem je. Wstając złapałem chłopaka za ramiona i podniosłem go kładąc na plecach na łóżku.
Nie zważając na jego załzawione oczy i bolejącą minę złapałem część niewykorzystanej liny i usiadłem obok chłopaka na łóżku. Posadziłem go w pozycji pół leżącej opierając go o ramę łóżka i przeplotłem linę przez metalowy pręt, z którego zrobiona była rama. Dobrze... teraz ma unieruchomione rączki za sobą. Chwyciłem resztę liny i z drapieżnym uśmieszkiem pochyliłem się nad chłopakiem przyciskając swoje usta do jego.
Zabawmy się.


Tak, tak, wiem. Mogę się szykować do trumny. Zważywszy na to, iż dzisiaj potłukłam lustro... może się zdarzyć, iż któreś z Was odwiedzi mnie w nocy z siekierą.