wtorek, 25 listopada 2014

Rozdział 24 - Stracony

"Manipulujesz ideami, które kiedyś były moje..."
Nie popełniajcie moich błędów. 







Mój pokój. Ale to dziwnie brzmi. Jakoś odzwyczaiłem się od prawa własności. W gruncie rzeczy to pomieszczenie nie należy do mnie, ale nie muszę go przynajmniej z nikim dzielić. Dlatego będę go sobie nazywał "moim". Nie chcę się na razie dzielić.

Ale  ze mnie egoista. Chociaż coś. Coś innego niż użalanie się nad sobą.

Położyłem się na plecach w poprzek łóżka i zamknąłem oczy. Jak wygodnie... nie mogę się przyzwyczaić do spania w nim. Biorąc pod uwagę poprzedni standard komfortu, sam się sobie dziwię.

Która godzina...? Podniosłem głowę by spojrzeć na wiszący nad drzwiami zegar i stęknąłe cicho. Dopiero ósma. Jest piątek, o ile się nie mylę...

Rany, przeleżałem już tu prawie dwie godziny. Nawet dla zabicia czasu wziąłem bardzo długi prysznic. Nic z tego, minuty i tak ślamazarnie mijają. Moment, jest jeszcze środek tygodnia, więc większość pewnie już wyszła do szkoły czy gdzie tam chodzą... Śniadanie nie ma ustalonej godziny... Zaryzykuję, nie chcę tu sobie samotnie popadać w katatonię.

Dźwignąłem się na łokciach i ześlizgnąłem powoli z łóżka, kierując do drzwi. Uchyliłem je cicho i upewniając się, że nikogo nie ma zamknąłem je i przeszedłem przez korytarz idąc w stronę schodów. Wszystkie pokoje znajdowały się na piętrze, co poniekąd mnie wkurza. Więcej schodów... wszędzie schody!

Kiedy jestem już prawie w salonie zostaję zauważony w swej cichej wycieczce po domu.

-Yuuki! Nie śpisz już? -odwracam się do właściciela głosu i uśmiecham lekko by stworzyć aurę beztroskości wokół siebie.

-Wyspałem się, proszę pana.

-Eh... nigdy nie będziesz mi mówił po imieniu, co? -Cole teatralnym głosem wzdycha niby to w rozżaleniu. -Ach, chciałem  z tobą tak poza tym porozmawiać. Przyjdziesz do mnie później?

-Tak.

-Dobrze. -położył mi dłoń na głowie. -Zjedz śniadanie. -obdarzył mnie szerokim uśmiechem i poszedł sobie dalej.

Jakoś nie mam apetytu. Wybacz.

Wszedłem do salonu i już chciałem odetchnąć ciszą kiedy nagle dostrzegłem białowłosego siedzącego na kanapie z podkulonymi nogami. Miał na sobie tylko zwykły biały T-shirt i luźne, bawełniane spodnie w tym samym kolorze. Był boso.

-Dzień dobry. -odezwał się nie podnosząć głowy, czyli jednak nie śpi.

Cóż... jakoś na razie nie naprzykrzał się w żaden sposób. Jest nieszkodliwy, więc zaryzykuję.

-Wyglądasz jak bałwan. -kwituję siadając obok niego.

Unosi zdziwiony głowę i spogląda na mnie.

-Skąd takie zdanie?

-Jesteś cały biały. -wyjaśniam.

-Ah, o to chodzi. -na jego twarz wpływa ślad uśmiechu. Uspokojony odwraca ode mnie głowę i zamyka z powrotem oczy. -Twój kolor włosów poniekąd dorównuje mojemu więc z ciebie też niezły bałwan. -rzuca cicho i odchyla głowę do tyłu, przez co jego białe włosy odsłaniają mu większą część twarzy.

Ku mojemu zadowoleniu w pomieszczeniu zapanowała cisza. Nie wiem czy zasnął przez tą narkolepsję, czy po prostu siedzi tak w letargu. Pasuje mi to.

Gdybym był dziewczyną i nie tak popierdolony jak teraz to nawet bym się w nim zakochał. W tej całej gromadce to właśnie Blaise najbardziej się wyróżnia nie tyle co włosami, a samą urodą. Co prawda inni też są na swój sposób wyjątkowi, na przykład Hayato, on aż błyszczy swoim urokiem. Tylko że gdy tak sobie siedzę z białowłosym nie muszę się martwić o zbędne pytania. Dla mnie ta cisza jest swego rodzaju urokiem.

Z drugiej strony, zaraz pewnie będę się zadręczał i użalał nad swoim życiem, jak to ostatnio mam w zwyczaju. Może to milczenie jednak nie jest dobrym wyjściem.

Nie, moment. Muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie.

Rozejrzałem się po pokoju. Mój wzrok padał to na telewizor, książki czy magazyny leżące na stole. Jednak jakoś żadna rzecz w tym pomieszczeniu nie wołała mnie do siebie.

Obróciłem głowę w stronę okna. Hm, może będę liczył liście na drzewach, które widać za tymi wielkimi oknami pokrywającymi niemal całą ścianę? Zawsze coś.

Usiadłem zwrócony plecami do Blaise'a i tak jak sobie wymyśliłem zacząłem liczyć w miarowym tempie liście na drzewie, które było na tyle blisko by rozróżniać pojedyncze listka.

Skupiony na tej jednej czynności tylko kątem oka zarejestrowałem, że białowłosy wstał i wyszedł z pokoju bez słowa. Myślałem że zasnął.

Cholera, zgubiłem się... ile ich już było? Trudno, to od początku.

Kiedy doliczyłem do trzystu jedenastu znowu zostałem oderwany od mojej melancholijnej czynności.

-Proszę. -Blaise stał obok mnie i wyciągał w moją stronę talerz z kanapką.

Jezu... co on odwala? Gdybym chciał zjeść śniadanie to bym sobie chyba zrobił, no nie?

-Nie patrz tak tylko zjedz. Jonny kazał cię pilnować.

Mogłem się tego spodziewać.

Z westchnieniem przechwyciłem od niego talerz i usiadłem prosto na kanapie, zostawiając drzewa za oknem z boku. Przyglądając się kanapce stwierdziłem, że prawdopodobnie robiła ją ta kucharka przebywająca w pomieszczeniu przy jadalni. Widziałem ją jak do tej pory tylko dwa razy, ale zażaleń nie mam, gotuje dobrze.

Nie patrząc na Blaise'a z małym ociąganiem ugryzłem kanapkę. Jezu... naprawdę nie mam ochoty na żadne jedzenie...

-Pójdę sobie jak zjesz całą. -rzucił jak zwykle cicho białowłosy.

Spojrzałem w jego stronę z miną wyrażającą czystą frustrację. Z westchnieniem przełknąłem pierwszy kęs.

Zjem ją najszybciej jak się da i niech mi już da spokój. Bez przesady, to że jestem chudy nie oznacza, że trzeba mnie od razu spaść dla lepszego samopoczucia innych.

Kiedy w cichy męczyłem się z kanapką znowu zacząłem kontynuować moją nużącą zabawę w liczenie liści. Przynajmniej czas mi jakoś zleciał i dość szybko pozbyłem się jedzenia. Z zadowoleniem oddałem Blaise'owi pusty talerz. Ten milcząc przechwycił go i wyszedł z salonu. Nie wrócił już.

Wstałem z kanapy i podszedłem do wielkiego okna chcąc sprawdzić, co tak naprawdę znajduje się za przeszklonymi ścianami, wokół domu.

Ogród... dużo drzew, jakieś ozdobne krzaki. Nic nadzwyczajnego. O, nawet ławka stoi w jakimś zacienionym miejscu. Muszę zapytać Cole'a czy mogę wychodzić na dwór. W sumie, miałem iść do niego, więc pójdę teraz.

Skierowałem się w stronę wyjścia z części dla mieszkańców i rozpocząłem wspinaczkę po morderczych schodach. Mając nadzieję, ze nie mylę drzwi zapukałem w nie i otworzyłem.

Świetnie! Trafiłem za pierwszym razem.

Cole siedział za swoim biurkiem rozmawiając przez telefon i wymachując jakimś papierkiem.

-Nie taka była umowa! -kiwnął na mnie bym usiadł przy biurku i uśmiechnął się. Zaraz jednak jego wyraz twarzy zmienił się na bardziej gniewny. -Poza tym nie z tobą ją zawierałem! -wstał i skierował się w stronę okna. -Co?! Nawet nie waż mi się tu przyjeżdżać! Chcesz wszystko popsuć?! Niby dlaczego...

Zamknąłem oczy przestając przysłuchiwać się jego rozmowie. Hm, może faktycznie ta fryzjerka czy tam kosmetyczka nie powinna go tak denerwować. Skoro ma tyle stresu na głowie, jej docinki raczej mu nie pomagają.

-Na Boga! -mężczyzna wrócił do biurka i rzucił na nie komórkę opadając ciężko na swój fotel. -Miesiąc i osiwieję do końca. -mruknął pocierając grzbiet nosa.

-Chciałeś porozmawiać...

-Ah tak! -usiadł wygodniej znowu przybierając twarz w uśmiech. -Jak tam twoje żeberko? Boli jeszcze?

-Nie dokucza.

-Hm, ok.... Przyszły twoje wyniki badań. Poza ogólnym osłabieniem i niedożywieniem nie ma większych przeciwwskazań. O, tu są te wszystkie witaminy, które pozapisywał ci Sean. -zaczął szperać w szufladzie z biura i co chwila wyciągając jakieś nowe tabletki.

Eh? Dużo tego, mam zostać ćpunem? Spoko.

-Przechodząc do sedna sprawy... -splótł dłonie i oparł je o kant biurka. -Chciałbym Yuuki, żebyś za jakiś czas, może za tydzień, zaczął przyjmować klientów.

Mówi jakbym miał jakieś decydujące słowo w sprawie...

-Oczywiście nie chcę cię rzucać na głęboką wodę. Najpierw będę ci dopasowywał max jednego dziennie, bez żadnych...

-Nie mogę zacząć już teraz? -przerwałem mu w połowie zdania.

-Wiesz, wolałbym jednak żebyś nie odczuwał na samym początku większej presji...

Czym on się tak przejmuje? Presja? Poważnie? To miejsce w porównaniu z poprzednim jest niczym raj, a on mi chce dostosowywać kolejne ulgi? O nie. Nie ścierpię tej litości.

-Przepraszam, ale chcę zacząć już. Tak jak wszyscy.

-Jesteś tego pewien? -spojrzał na mnie powątpiewająco.

No tak, wygląda  jakbym miał jakąś naglącą potrzebę wypięcia tyłka przed nieznajomym facetem. Trudno. Nie chcę siedzieć cały czas w letargu.

-Yuuki, to wygląda trochę inaczej niż w miejscach, których byłeś ostatnio...

-Polega na tym samym. -mruknąłem ze zniecierpliwieniem.

O co mu chodzi? Pieprzenie to pieprzenie!

-Dobrze. Od poniedziałku będę cię umieszczać w grafiku. Wywieszam go w salonie.

W końcu!

-Zoe, dziewczyna która siedzi na recepcji od siedemnastej powie ci, jeśli klient będzie wymagał czegoś szczególnego. -ku mojemu zadowoleniu Cole przyjął bardziej profesjonalny ton, przynajmniej nie będę odczuwał tego żalu nad sobą. -Na grafiku podaję wam godziny przyjęć, dziesięć minut wcześniej zgłaszaj się do Zoe. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania czy wątpliwości to przychodź  tym do mnie.

-Mogę wychodzić do ogrodu?

-Moje pytanie zbiło go z tropu bo zrobił nieco komiczną minę. Pewnie spodziewał się, że zapytam go o jakieś szczegół związane z przyjmowaniem klientów.

-Oczywiście. -uśmiechnął się ciepło odganiając od siebie tą nutę profesjonalizmu. -Tylko ubieraj się ciepło, na dworze jest strasznie zimno!

-Dziękuję. -wstałem z zamiarem wyjścia z jego gabinetu.

-Jedz więcej. -w odpowiedzi kiwnąłem głową nie patrząc na niego i jak najszybciej się dało zniknąłem za drzwiami.




Tak, wiem. Fabuła na razie nie porywa. Ale spoko, spoko... mam nadzieję, że już niedługo nie będziecie aż tak rozczarowani opowiadaniem jak mną. 

środa, 12 listopada 2014

Rozdział 23 - Stracony

Co do Erica... on i tak będzie ;p
Poza tym dziękuję Wam, Miku, chociaż nie podobał mi się tamten Yuuki, cieszę się, że ciebie to nie razi. A Hopie, kosmetycza z dedykiem dla ciebie.






    Przy dzisiejszym obiedzie miałem okazję poznać kolejną dwójkę. Gen'a i Darrena. Każdy ma po dziewiętnaście lat, rzadko bywają na obiedzie. Hm, co więcej rzadko bywają w tym całym domu. Przeważnie przychodzą tu tylko do pracy, robią swoje i albo śpią tu, ale gdzieś indziej. W porównaniu z resztą mają gdzieś indziej swoje miejsce, nie są skazani na przebywanie w tym burdelu. Tylko tu pracują... Tak szybko jak się pokazali, tak szybko się zmyli zanim reszta zdążyła skończyć jeść. Co mnie w tym ich szybkim zniknięciu ucieszyło? A no, zabrali ze sobą Jareda! Tak! Przynajmniej dzisiaj nie będę musiał znosić jego bestialskiego spojrzenia i tych szyderczych uśmieszków.

Nagle drzwi do jadalni otworzyły się z hukiem.

-Gdzie on jest?! -krzyknęła kobieta rozglądając się pieczołowicie po pomieszczeniu.

-Claire, proszę cię... -pojawił się za nią Cole.

Moment, Claire? Ta fryzjerka czy co ona tam robi? Dobra, macie mnie. Tego się nie spodziewałem. Cóż, może i była niska, ale zdecydowanie skutecznie potrafiła odwrócić od tego mankamentu uwagę, używając do tego celu całej... reszty.

W drzwiach stała kobieta o kruczoczarnych włosach, spiętych w wielki rozczochrany kok, w którym majaczyły dredy. W dolnej wardze miała dwa kolczyki, a od jej szyi wiły się tatuaże po sam koniec lewej ręki. W koszulce Nince Inch Nails z mocno wyciętym dekoltem odkrywała czarny, koronkowy biustonosz. Do tego jakieś resztki poprzecieranych jeansów na nogach i oczywiście, jakżeby inaczej: glany. Ok... ja mam się tej kobiecie podstawić pod nożyczki?

-Claire! -Hayato zerwał się z krzesła i z uśmiechem rzucił się jej na szyję.

-Witaj słonko. -objęła go mocno i cmoknęła w policzek. -A teraz bądź grzeczny i daj mi obejrzeć nową buźkę do wypielęgnowania. -podniosła wzrok i utkwiła go we mnie.

-Tylko go nie strasz... -burknął Cole widząc jej minę.

-Osz wy... -w ułamku sekundy dopadła do mnie i złapała moją twarz między swoje dłonie, przez co wypadł mi widelec z ręki. -Co za skurwysyny zbezcześciły tą kruszynę? -jeszcze bliżej przysunęła swoją twarz, tak że prawie stykaliśmy się nosami.

-Claire.... -upomniał ją ponownie właściciel domu. -Daj mu zjeść do końca.

-Ok, ok... -puściła moją twarz i zrobiła mały krok do tyłu.

Siedzący obok mnie Blaise po cichu podał mi widelec i wstał dyskretne puszczając do mnie oko.

-Ja skończyłem. -zwrócił uwagę Claire na siebie.

-Uuuh! Za grosz zrozumienia ludzie! -napuszyła się kobieta. -Chcę tylko poznać nową buźkę! -złapała dłoń białowłosego i wyciągnęła go z jadalni.

Zanim jednak opuściła pomieszczenie spojrzała na mnie mrożącym krew w żyłach spojrzeniem.

-Tylko się nie chowaj... i tak cię wyczuję.

Kiedy wyszła Cole westchnął cieżko kręcą z rezygnacją głową.

-Co jest nie tak z tą kobietą? -mruknął siadając na krześle u szczytu stołu.

-Nie bój się. -Danny położył mi dłoń na ramieniu. -Ona lubi straszyć, ale tak naprawdę jest bardzo miła.-wstał ze swojego miejsca. -Idę popatrzeć co robi z Blaisem.

Odprowadziłem rudzielca spojrzeniem do drzwi i idąc w ślady Cole też westchnąłem.

-Jonny? -zagadał go Azjata.

-Tak? -podniósł głowę i uśmiechając się na powrót spojrzał na Hayato.

-Mogę podciąć włosy?

-Miałeś niedawno obcięte końcówki...

-Ale chcę jeszcze, zawijają mi się na policzki. Przeszkadzają mi. -nabrał powietrza w usta wydymając policzki jak grymaszące dziecko.

-Niech ci będzie. Tylko bez przesady! Niech Claire się nie zapędza... Jezu! -zerwał się nagle z krzesła. -Żeby nie obcięła Blaise'owi włosów! -wybiegł szybko z jadalni.

-Ona tylko stwarza pozory strasznej? -zwróciłem się do Hayato odkładając sztućce na talerz po skończonym posiłku.

-Pewnie! Naprawdę jest bardzo miła! Chodź ze mną!

Wyciągnął mnie z pomieszczenia kierując się do salonu i nagle skręcił ostro w prawo wchodząc w drzwi, których wcześniej nie zauważyłem. Jak się okazało, była to wielka łazienka z całym wyposażeniem przydatnym w pracy kosmetyczki jak i fryzjerki. Na środku na barowym stołku siedział Blaise z zamkniętymi oczami a obok niego Cole kłócił się z kobietą.

-Nie zapędzaj się tak! -warknął mężczyzna.

-Przecież ostatni raz podcinałam mu końcówki rok temu! -w groźnym geście machnęła nożyczkami w powietrzu.

-No dobrze! Ale tylko końcówki!

-No! -złapała włosy Blaise'a i przymierzyła nożyczki do ciachnięcia gdzieś w połowie.

-Claire!

-Żartowałam. -pokazała język i zaczęła delikatnie ciąć końcówki.

-Kiedyś mu serce przez ciebie wysiądzie. -odezwał się cicho Blaise nie otwierając oczu. Hmm, myślałem, że śpi czy co mu tam dolega.

-Spokojnie, prędzej mu je wyrżnę gdy mi obniży stawkę. -nagle w lustrze dostrzegła mnie i Hayato. Odwróciła się do nas uśmiechając.

-Poczekajcie momencik, zaraz się wami zajmę.

-Jonny pozwolił mi podciąć włosy! -zakomunikował Hayato z szerokim uśmiechem.

-Oooh? Ale tak słodko ci się zawijają na policzkach... -jęknęła z rozżaleniem.

-Przeszkadzają mi! -fuknął czarnowłosy splatając ręce na piersi. -Chce je obciąć!

-Troszkę mogę ci podciąć przy twarzy. Masz teraz fryzurkę w sam raz słonko, nie zamierzam tego psuć. To raczej on potrzebuje mocnego cięcia. -machnęła nożyczkami w moim kierunku, lecz nie odrywała oczu od włosów Blaise'a.

Pewny, że kobieta nie ma zamiaru pozabijać nas swoimi nożyczkami Cole wyszedł z pomieszczenia z westchnieniem ulgi, dając jej swobodę w działaniu.

Usiadłem sobie obok Danny'ego na jednym z krzeseł stojących pod ścianą. Kiedy chłopak otwierał usta w celu zagadnienia mnie Claire nagle zawołała go, oznajmując mu, że teraz jego kolej.

Z lekką ulgą przypatrywałem się jak potrząsa swoimi rudymi lokami podchodząc do kobiety. Jakoś nie mam w tym momencie ochoty do rozmowy.

W tym samym momencie obok mnie, gdzie jeszcze przed chwilą siedział rudzielec, usiadł Blaise. Obdarzył mnie tylko bladym uśmiechem i oparł głowę o ścianę zamykając oczy.

-Coś ty zrobił z tymi paznokciami!? -spojrzałem na krzyczącą na Danny'ego kobietę. -Mogiłę kopałeś samymi łapskami!?

-Wybacz. -uśmiechnął się pokazując rząd białych zębów, na co ta rozczochrała mu burzę loków.

-Przyspawam ci kiedyś metalowe tipsy, nie żartuję. -pociągnęła chłopaka do stolika z manicurem, gdzie siedział Hayato.

-Na różowo mu, Claire! Za karę! -zaśmiał się Azjata podając jej jakiś oczojebny lakier.

-Tobie też, będziecie do siebie pasować wy małe paskudy moje. -przegoniła Hayato ze swojego miejsca, lecz kiedy na nim usiadła wzięła go na swoje kolana. -Cholercia Danny... nie rób więcej z dłoni grabi. -jęknęła biorąc się za oporządzanie jego paznokci.

Idąc za jej przykładem też sobie jęknąłem... tylko że w myślach. Patrząc na ten obrazek z prawie rodzinną atmosferą mam wrażenie, że siedzę w jakimś bardzo realistycznym śnie. Pewnie zaraz się obudzę i albo to wszytsko nie będzie takie kolorowe, albo po prostu znajdę się z powrotem u Hartlieba.

Nie, przesadzam. To nie jest sen. Może po prostu odzwyczaiłem się od takiej radości, tego typu emocji i relacji między ludźmi. Dlatego czuję się jak w jakimś marzeniu. Ciężko mi. To nie sprawiedliwe... Dlaczego inni mogą być ciągle szczęśliwi, a ja nie? Kiedy ja ostatnio byłem radosny?

Ah, no tak. To było z nim. Zresztą, nie powinienem mówić, że byłem wtedy szczęśliwy. Nie byłem. On tylko stworzył iluzję, bajkę, w której miałem grać spełnionego kochanka? Co to za brednie... Po prostu mnie okłamał. Zranił. Inaczej tego nie określę.

-Wszystko w porządku? -z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos białowłosego.

-Co?

-Zacząłeś przed chwilą ciężko oddychać. -wyjaśnił otwierając oczy, lecz nie oderwał wzroku od ściany naprzeciwko nas.

Ah, czyli jednak na zewnątrz zachowuję się jak dziwak, nie tylko w głowie.

-Przepraszam. -mruknąłem odwracając od niego wzrok.

Wziąłem głęboki wdech i wypuściłem go po chwili. Faktycznie, nieco chrapliwie. Wariuję.

-Nic mi nie zrobiłeś. -znowu cichy głos Blaise'a.

-Słucham?

-Przed chwilą bezsensownie mnie przeprosiłeś. Nie rób tego, skoro nie masz po co.

-Skończone! -krzyknęła Claire ku akompaniamencie pisków Hayato, który zeskakiwał ze stołka z podciętymi włosami.

-Przepraszam. -rzuciłem jeszcze raz w kierunku białowłosego i wstałem podchodząc do tej dzikiej kobiety.

-A teraz ty. Siadaj. -wskazała na stołek zamiatając z podłogi kosmyki włosów.

Uh, wszystko mi jedno co ze mną zrobi. Za dużo to nie pomoże.

-Ok... -zaczęła krążyć w okół mnie. -Masz bardzo ładny zimny blond. Rzadkość spotkać naturalne włosy jak u ciebie w tym odcieniu. Nie będę ich farbować. Ale żeby je wyrównać, będę musiała dużo obciąć. Nie masz nic przeciwko?

-Nie.

-Chyba, że chcesz jakąś asymetryczną fryzurę.

-Obojętnie.

-Czyli droga wolna, tak?

-Tak.

-Przynajmniej grzywka już ci odrosła. -westchnęła i zabrała się do pracy.


niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział 22 - Stracony

Wiecie, zawsze do każdego opowiadania tworzę sobie plan wydarzeń, spisuję istotne fakty i robię sobie małe charakterystyki każdej postaci, żeby się w tym wszystkim samemu nie zamotać. Chociaż przyznam, że nawet nie zauważyłam kiedy Yuuki i jego osobowość wymknęła mi się spod kontroli. Kurczę, głupio. Strasznie mnie to denerwuje, ale przecież nie będę od początku przerabiać każdego rozdziału. Więc po prost może powiem o co mi chodziło z tą postacią. Yuuki pierwotnie miał być uległą zabawką z wojowniczą nutką (O ja! naprawdę, zero szablonowości........... >.> jakby mnie nie było stać na nic lepszego). Ale tak naprawdę,  u Erica miał za dobrze, wcale się nie złamał za bardzo, jęczał tylko i marudził. Hartlieb zaserwował mu taką dawkę spermy, że młody w końcu pogodził się ze swoim losem i zaczął znosić jego bestialskie tortury. Co go zresztą znudziło i postanowił oddać Yuukiego. Ten z kolei godząc się z obecnym stanem swojego życia, sama nie wiem jak, przeistoczył się w niemalże pustą kukiełkę, ale taką co potrafi jeszcze myśleć... i to dużo,  chociaż woli się odciąć czasami i zapobiegać niemiłym wspomnieniom. Od razu przepraszam, pewnie i tak w następnych rozdziałach Yuuki i tak nie będzie się trzymał sensownej kupy. 

Btw, dopiero dzisiaj się zorientowałam, że przy charakterystyce Jareda napisałam "ma żądło w dupie" ó.ó 





    Znowu wylądowałem na przednim siedzeniu czarnego sedana Cole'a. Jak miałem okazję się dzisiaj przekonać, był to oczywiście mercedes. Jakże by inaczej...

-Nie powinieneś się tak martwić, naprawdę nie ma czym. -skomentował kierowca kwitując lekkim uśmiechem moje zaciśnięte dłonie. -O, chyba że się wstydzisz.

-Yh, nie. -zmarszczyłem brwi.

Byłem właśnie wieziony do lekarza. Ok, rozumiem, niech sprawdzą czy nie mam jakiegoś syfa ale jak usłyszałem o całej masie innych badań... zbędne... cholera, zbędne!

-Może mieć pan przeze mnie kłopoty. -spojrzałem w bok na odbijające się od szyby krople deszczu.

-Ja? Nie rozumiem cię w tym momencie.

-Co powie lekarz jak zobaczy te wszystkie.... ślady?

Momentalnie brwi mężczyzny, już niemal standardowo, zbiegły się w gniewną linię. Zdążyłem już zauważyć, że kiedy komentuję swój wygląd strasznie go to denerwuje.

-Słuchaj, szanuję Hartlieba jako przyjaciela, ale to co ci zrobił to ostre przegięcie. Dlatego upieram się przy dokładnym przebadaniu cię. A lekarzem się nie martw. Jest, że się tak wyrażę "nasz". Nie będzie sprawiał problemów.

Po moim ledwo widocznym skinięciu głową, resztę drogi przejechaliśmy w ciszy.

Ten cały domowy burdel leży poza miastem, dlatego dobre pół godziny zajęło nam dojechanie do lekarza. Cóż, spodziewałem się raczej przychodni i grubych pielęgniarek w recepcji, zamiast prywatnego gabinetu w luksusowym wieżowcu. Czułem się niemal jak u chirurga plastycznego hollywoodzkiej sex gwiazdy.

Kiedy Cole wprowadził mnie do środka osłupiałem widząc lekarza. Że co? Żartowałem z tym Hollywood. Doktor wyglądał jak żywcem wyciągnięty z okładki Vogue'a. Blond włosy zaczesane do tyłu niby w nieładzie tylko dodawały mu aktorskiej charyzmy, Jezu... Musi mieć miliony napalonych pacjentek...

-Witaj. -zaszczycił mnie nagle widokiem swoich idealnie prościutkich i śnieżnobiałych zębów. -Ty musisz być Yuuki. -wyciągnął w moją stronę dłoń.

A, no tak. Trzeba ją uścisnąć. Chwyciłem jego dłoń i delikatnie ją ścisnąłem, po czym zabrałem.

-Dzięki Sean że mogliśmy tak szybko przyjechać. -tym razem to mężczyźni wymienili się ściśnięciami dłoni.

-Nie ma sprawy. Chcecie coś do picia? -spojrzał na mnie z wyczekującym uśmiechem.

Pokręciłem tylko głowę wpatrując się w okno wychodzące na miasto. Cole również odmówił czegokolwiek więc pozostało nam tylko wejść do gabinetu.

-Siadaj Cole - doktorek machnął na krzesło stojąco naprzeciwko jego biurka po czym zwrócił się do mnie. -A ty młody człowieku, rozbieraj się. -zrobił minę jakby powiedział coś niesamowicie śmiesznego.

Bez zbędnych słów protestu po prostu zrzuciłem z siebie koszulkę i nagle usłyszałem ten irytujący syk, dźwięk wciąganego przez zęby powietrza. Podniosłem wzrok w momencie kiedy lekarz obdarzał Cole'a skonsternowanym spojrzeniem, a ten tylko wzruszył ramionami. Blondyn wyciągnął z kąta wysoki stołek i postawił na środku pomieszczenia.

-Siadaj. -poklepał środek stołka i poczekał aż zajmę swoje miejsce. -Na razie tylko cię obejrzę i porozmawiamy, ok?

-Ok. -mruknąłem. No bo co? Mam inne wyjście?

-Mogę ci dużo pomóc, ale musisz być ze mną szczery. Dobrze? Jeśli chcesz, to mogę poprosić Jonny'ego żeby wyszedł, jak się czegoś wstydzisz.

-Nie, może zostać. -spojrzałem mimowolnie na mojego nowego pana, ten tylko uśmiechał się pokrzepiająco.

-Zatem... -podszedł do mnie bliżej i zaczął delikatnie wodzić palcami po mojej klatce i brzuchu zatrzymując się czasami nad  którąś z ran i pytając o nią.

Kiedy pod jego mocniejszym naciskiem na żebro skrzywiłem się spojrzał na moją twarz i powtórzył ruch. Odruchowo wyrwałem się odchylając tułów do tyłu i łapiąc się krawędzi stołka.

-Przepraszam. -mruknąłem wracając do poprzedniej pozycji.

-To ja przepraszam, ale niestety musisz jeszcze trochę pocierpieć. -obszedł mnie by zacząć oglądać moje plecy. -Ou... -wyrwało mu się kwitując to, co tam zastał. -Yuuki, czy blizna na prawej łopatce była wypalana?

-Metalową pieczęcią.

-Te rozcięcia?

-Batem.

Poczułem na karku jego wydychane powietrze. Jeszcze chwilę przyglądał się moim plecom po czym znowu znienacka ścisnął bolące mnie z boku miejsce. Tym razem o wiele mocniej. Niekontrolowanie zerwałem się ze stołka łapiąc za bok.

-Wybacz. -rzucił tylko nonszalancko. -Tak jak myślałem, musimy zrobić prześwietlenie.

-Złamane? -wtrącił się Cole.

-Albo pęknięte. I tak chcę to sprawdzić.

Ale że co?! Żebro?

-Dokończymy resztę, pobiorę ci krew i prześwietlę cię. Zgoda?

-Zgoda. -burknąłem puszczając swój bok.

Przez to wszystko skutecznie zacznę nienawidzić lekarzy, jakichkolwiek. Nawet dentystów. Kiedy w końcu wypuścił mnie po zrobieniu prześwietlenia wróciłem z nim do gabinetu, gdzie czekał na nas Cole'a. Doktorek znowu posadził mnie na stołku, a sam usiadł za biurkiem zaczynając rozmowę z drugim mężczyzną.

-Na szczęście tylko obite, za jakiś czas przestanie go boleć. Jutro zadzwonię do ciebie jak odbiorę wyniki z laboratorium, ale już dziś chłopak ma zacząć brać te witaminy -zaczął bazgrolić coś na recepcie. -A o tych w ogóle niech nawet nie próbuje zapominać, są na odporność. -dopisał coś kolejnego. -Jest też dobra maść na blizny, rozpłyci je trochę. Chociaż bez owijania, z niektórymi będzie problem. Nie były dokładnie oczyszczone,a już się pozarastały. Na szczęście nic się w nie nie wdało. Ale niestety...

Siedziałem tylko ze splecionymi dłońmi i słuchałem całej litanii swoich obrażeń. Hej, Hartlieb, zadowolony?! Odniosłeś większy sukces niż prawdopodobnie chciałeś.

Oni tego nie wiedzą. Zniszczyłeś nie tylko moje ciało. Dobrze o tym wiesz, popsułeś mnie w środku. I znudziłeś się rezultatem. Ah, tak! Nie lepiej było mnie po prostu wywalić na śmietnisko!? Dajcie kurwa spokój, będę tylko straszył klientów Cole'a.

-Wróćcie za dwa tygodnie. -rzucił jeszcze tylko doktorek, kiedy byliśmy już za drzwiami jego przychodni.

Cole jak zwykle z dłonią na moich plecach w milczeniu prowadził mnie do windy, a później do samochodu. Kiedy byliśmy już w drodze powrotnej przerwał nagle ciszę zaczynając zadawać mi pytania.

-I jak ci się podoba w nowym domu?

Domu? Ha, ha...

-Za krótko tu jestem, żeby mieć zdanie. -mruknąłem wbijając wzrok w szybę.

-Dobrze, w takim razie zapytam cię ponownie za miesiąc. A jak reszta chłopców? -nie odpuszczał sobie próby swobodnej konwersacji.

-Nie poznałem jeszcze wszystkich, ale wydają się ok.

-Nawet Jared?

Ah, pan od masy wściekłego testosteronu.

-Też jest ok. -wzruszyłem ramionami. No bo co? Nie sposób mi oceniać.

-Nie przejmuj się nim. On po prostu ma manię zrażania innych do siebie. Jak będzie sprawiał ci problemy, po prostu mi o tym powiedz. przywrócę go do pionu.

-Więc też jest taki jak ja?

-Hm? Co masz na myśli? -oderwał wzrok od drogi by spojrzeć na moją twarz.

-Też go kupiłeś?

-Ah, nie! On jest tu z własnej woli, ale to nie oznacza, że nie mogę mu zwracać żadnych uwag. Poniekąd jestem jego szefem, a on pracuje dla mnie.

-Więc którzy...?

-Tak cię to trapi? -uśmiechnął się do siebie jakby potwierdziły się jakieś jego myśli. -Poznałeś Hayato, on też jest.... kurczę, nie lubię tego słowa... niewolnikiem. Rany, muszę wymyślić lepszy zamiennik.

-Nie jest za młody na coś takiego?

Przecież ten chłopiec wygląda na delikatnie, dwanaście lat!

-Hm, no troszkę. Ma czternaście lat, ale przez jego uroczy i rozczulający wygląd wszyscy zaniżają jego wiek. W dodatku jest drobniejszy od ciebie... Tak naprawdę, kiedy na aukcji na której był wystawiony, zobaczyłem jego malutką postać kupiłem go z chęcią obrony. Stawka była cały czas podbijana przez jakichś starych oblechów, postawiłem sobie za cel ochronienie go przed ich tłustymi łapskami. I jak wiesz, na szczęście mi się udało.

-Nie za bardzo. I tak trafił do... domu uciechy. -niemalże wyplułem to słowo.

-Nie zgodzę się, sam dobieram mu klientów i nie pozwalam im na wszystko. Cóż, jest to troszkę nie fair w stosunku do ciebie i Blaisa, ale co ja poradzę, za bardzo mi go chwilowo szkoda.

-Blaise? -w życiu bym nie postawił na tą białowłosą piękność. Myślałem, że to raczej Danny okaże się niewolnikiem.

-Ah, zdziwiony? Sądzę, że z nim będzie ci się łatwiej dogadać. W przeciwieństwie do Hayato, was zabierałem z gorszych miejsc niż aukcje. Chociaż, nie przesadą będzie, jeśli powiem, że Blaise siedział w większym bagnie niż ty. Znam Hartlieba, więc wiem, że mimo wszystko, do pewnych rzeczy by się nie posunął. Blaise nie miał za bardzo tego szczęścia.

Hartlieb miał jakieś opory? Ta, chyba przed zabiciem mnie.

W ogóle jaki Cole ma cel w tych swoich opowieściach? Wyżala mi się czy co?

-Oh, jeszcze coś. -roześmiał się nagle. -Jeśli będziesz kiedyś rozmawiał z Blaisem nie przejmuj się, kiedy nagle ci zaśnie. Cierpi na narkolepsję i napady senności to dla niego rutyna. Przyznam, że niektórych klientów to denerwuje.

-Poniekąd jest to zaletą w takim miejscu.

-Chcesz powiedzieć, że lepiej być przeleconym we śnie?

-Zdecydowanie, zero wspomnień. -chyba sam bym tak chciał.

-Hm, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia więc nie będę się o to spierał. -nagle jego twarz rozjaśniła się jakby sobie coś przypomniał. -Ah, zapomniałem! Jeszcze nie zapoznałem cię za bardzo z rozkładem dnia. Poza tobą, Blaisem i Hayato, reszta od rana siedzi w szkole. A Jared studiuje albo wagaruje... mniejsza o niego. W tym czasie macie wolne. W domu nie ma żadnych klientów. O piętnastej jest obiad, na który teraz próbuję zdążyć. Co parę dni przyjeżdża do nas Claire, jest naszą fryzjerką, kosmetyczką... we wszystkim jest dobra, ale potrafi być prawdziwą francą. Zazwyczaj jest około godziny szesnastej. Odwiedzi nas również dzisiaj, spróbujemy naprawić twój wygląd.

Huh, za wiele to ci nie da.

-Zresztą jak już zauważyłeś, dom podzielony jest na dwie części. "Waszą", gdzie macie jadalnie, pokoje, salon itd. Oraz jak to już ładnie ująłeś "burdel". Po godzinie siedemnastej nie możecie wychodzić z części mieszkalnej, chyba że macie klienta. Recepcjonistka, Zoe, informuje was do którego pokoju macie się kierować i podaje wam inne szczegóły. Ale to jeszcze później ci o wszystkim opowiem. Klienci zawsze są umówieni, w salonie wieszam wam codziennie rozpiskę na kolejny dzień.

-Ile dziennie?

-Klientów? Zazwyczaj dwóch w ciągu nocy. Ale zdarzają się odchyły od normy... Niestety to na was, niewolników, spadają "późniejsze zmiany". Niektórzy klienci umówieni są na przykład na drugą w nocy, więc to wam ich przypisuję, bo reszta musi być wyspana do szkoły, sam rozumiesz. -obdarzył mnie przepraszającym spojrzeniem.

-Mhm. -kiwnąłem potakująco głową.

To nie ma znaczenia. Chyba jestem zbyt niewdzięczny. Powinienem dziękować Bogu, że nie muszę więcej oglądać gęby Hartlieba.

-No i widzisz Yuuki? Robisz postępy. Rozmawiamy.




No, jak już mówiłam, Yuuki i tak się kupy nie trzyma... 
Wełniana Sabate.