środa, 24 grudnia 2014

VERDE

No więc dołączam do świątecznego szału i wysypu nowych notek. Tak jak obiecałam, oto mój prezent dla Was na święta. Straconym się nie martwcie, pisze się. Sam. Magicznie.


                                                        zerochan.net


-Twoja Café con leche¹. -rzuca kelnerka stawiając kawę na moim stoliku i uśmiecha się.

Ma na imię Sara, pracuje tu od niecałego miesiąca. Jako stały bywalec w tej małej kafejce zdołałem zaobserwować co najmniej siedmiokrotne zmiany w personelu. Aktualna kelnerka bardzo przypadła mi do gustu. Nie widziałem jej nigdy przygnębionej, zaraża swoją radością.

-Dziękuję. -odpowiadam jej tym samym promiennym uśmiechem, którym mnie obdarza, po czym wpatruję się w jej plecy gdy odchodzi od stolika.

Dobrze. Czas się rozejrzeć.

    Kiedy powoli niby niepozornie podnoszę głowę palce mimowolnie mi drżą. Nagle zaciskam je mocno wokół filiżanki, gdy napotykam twój wzrok. Speszony, jak zwykle, gwałtownie opuszczam głowę i pozwalam by moje przydługie, jasne włosy zakryły twarz.

A jednak... znowu tu jesteś.

To już drugi tydzień odkąd zacząłeś tu przychodzić. I... i zawsze, zawsze kiedy spojrzę w twoją stronę ty patrzysz. Na mnie. Nie spotkałem się jeszcze z tym, żeby twój wzrok był skierowany w jakąś inną stronę.

To mnie peszy, przeraża.

Kim ty w ogóle jesteś? Po co przychodzisz tu codziennie? Pić po prostu kawę? Jaki masz cel stale mnie obserwować?

Cóż, może jesteś po prostu niespełnionym człowiekiem, a moja niepewność wobec ciebie stanowi rodzaj rozrywki. Bawi cię to? gdybyś przychodził tu tylko po to, co każdy normalny człowiek nie wpatrywałbyś się we mnie non stop. Nie o to ci chodzi...

Dręczysz mnie? Jesteś jakimś prześladowcą?

Nie myślałem tak wcześniej, nie brałem tego pod uwagę.

Może się mylę. Jednak dla pewności muszę przez jakiś czas przestać odwiedzać tą kawiarenkę. Dla pewności...

    Dopijam swoją latte i nie spoglądając więcej w twoją stronę wstaję. Wyciągając z portfela pieniądze należne za zamówienie kładę je obok filiżanki.

Nie mogę się powstrzymać...

Ukradkiem spoglądam jeszcze ten jeden raz na ciebie i kiedy nagle, po raz pierwszy kąciki twoich ust ospale unoszą się do góry niemal rzucam się w popłochu do drzwi.
Wypadam na ulicę i wystraszony, jak wariat, przebiegam jedną alejkę.

Cutre²! Przed czym ty w ogóle uciekasz?!

Staję na środku chodnika i uderzam się otwartą dłonią w czoło zdegustowany własną głupotą. Znowu mnie poniosło.

    Biorę głęboki wdech i skręcam w najbliższe wejście do parku, będę miał dłuższą drogę, ale przynajmniej spokojniejszą. Z dala od miejskiego zgiełku będę mógł odetchną i pomyśleć.

O tobie...

Nie! Wcale, że nie!

    Mimo swojej wewnętrznej walki którą przegrywam/wygrywam, zanim wychodzę z parku mam już pełen twój obraz w głowie. Raczej nie jesteś już na studiach, twoja wyrzeźbiona sylwetka i wysokie ciało jasno wskazują, że jesteś starszy ode mnie minimum pięć lat. Tss, biorąc po uwagę moje wymizerowane ciałko nawet od licealistów wyglądam młodziej. Chucherko cholera ze mnie. 
Nie to co ty... w ciągu tych krótkich chwil kiedy nie bałem się przez ułamki sekund odwrócić od ciebie oczu, dane mi było nasycić się twoim widokiem. Chłonąłem szczegóły jak małe dziecko, które pierwszy raz smakuje nowej rzeczy.

W szczególności te twoje hipnotyzująco zielone oczy wybijające się na tle porcelanowej skóry i włosy... czarne, krótkie, ułożone w rozwichrzoną czuprynę. Są bardzo gęste, wydają się tak miękkie, że muszę zacisnąć dłoń kiedy na nie patrzę, bo mam ochotę zatopić w nich palce i sprawdzić, czy naprawdę są takie, jak się wydają. Podobają mi się. Dodają ci dzikości, której zresztą niemało w tobie.

Cholera, co tu kryć, jesteś doskonały w każdym swoim idealnym calu.

    Jestem chory... boję się twojego spojrzenia, ale czuję się jak w niebie, kiedy patrzę w twoje sycące, zielone tęczówki. Chcę je zobaczyć z bliska. Fascynują mnie.

Głupek ze mnie.

    Kiedy jestem już poza granicami parku zerkam na zegarek. Już po siedemnastej, czas na mnie. Jeśli się nie pospieszę przegapię największy tłum na Bulwarach. Jest piątek wieczór, w dodatku pogoda sprzyja tym wszystkim ludziom, którzy będą szukać rozrywki poza domem. Zakochane pary, tłumni koneserzy browarów, gwar i hołota. Idealne warunki dla apasza.

    Pędzę do domu i przebieram się szybko w niczym nie wyróżniające się jeansy i granatowy T-shirt z długim rękawem. Nie chcę by ktoś przypadkiem rozpoznał mnie po tatuażu na przedramieniu.
Chowam swoje jasne włosy pod ciemnokasztanową peruką i przyglądam się sobie w lustrze. Hmm, może kiedyś się tak przefarbuję... nawet nawet wyglądam w ciemnych włosach. Do skórzanej torby wrzucam tylko komórkę, a na nos wsuwam przeciwsłoneczne pilotki.

No i świetnie.

    W drodze na Bulwary poprawiam wystający z pod peruki blond kosmyk i wzdycham. Nuży mnie już z lekka to życie. Niedługo będą musiał wprowadzić w nie jakieś zmiany, inaczej pogrążę się w rutynie.

Gdy jestem już na miejscu kieruję się do najwęższego miejsca w alei. Wiele ludzi będzie próbowało dzisiaj się tu przeciskać. Idealnie.

Opieram się o barierkę i zaczynam się rozglądać.

Pierwszą ofiarę kwituję wywróceniem oczami. Że też tacy ludzie chodzą po tej planecie... Jest to dziewczyna w wysokim kucyku, ma rozpiętą najbardziej jak się da torbę i luźno przewieszoną przez ramię. Nawet największy głupek może dostrzec w środku portfel. Dziewczyna wyraźnie się za kimś rozgląda, jej wzrok jest niespokojny i rozbiegany. To aż się prosi o kradzież.

Pff, też mi wyzwanie, gdyby nie była pierwsza pewnie z litości bym jej nie okradł, ale że niestety jest... sorry, idziesz na rozgrzewkę mała.

Kiedy zbliża się już na tyle, że chcę do niej zagadać nagle zostaje przez kogoś popchnięta i pięknym łukiem ląduje u moich stóp.

Poważnie?

Wyciągam do niej rękę z ciepłym uśmiechem i kiedy zawiesza wzrok na mojej twarzy, cofając rękę pozbawiam jej portfela i zwinnie wkładam go do tylnej kieszeni swoich jeansów. Po sprawie.
-Dzięki. -uśmiecha się rumieniąc i pospiesznie oddala w kierunku skąd przyszła
.
Zamotane dziewczę... tym lepiej dla mnie.

    Kiedy po około dwudziestu minutach upatruję sobie swoją drugą zdobycz zaczyna się ściemniać, toteż zdejmuję swoje okular przeciw słoneczne i wrzucam je do torby.

Tym razem jest to mężczyzna nachalnie przystawiający się do jakiejś cycatej blondynki. Zaś jego portfel... kusząco wystaje z tylnej kieszeni nisko opuszczonych spodni.

To może tym razem rozegrajmy to inaczej.

Ruszam w kierunku rozszczebiotanej pary i niby z rozkojarzenia wpadam na nich. Mężczyzna po chwili warczenia na mnie odpuszcza sobie i stawia pierwszy krok odwracając się w stronę blondyny. W tym momencie sięgam po jego portfel i zgrabnie odchodzę  w przeciwnym niż oni kierunku.

No! Coś dzisiaj szybko mi idzie.

Idąc spokojnym spacerkiem oglądam swoją kolejną zdobycz. Portfel jest skórzany... no nie... To portfel od Vivienne Westwood! Przeglądam pospiesznie jego zawartość i gwiżdżę cichutko. Pokaźna sumka... w dodatku za niego samego dostanę sporo. Jeszcze jedna osoba i mogę sobie dać spokój na dziś.

No to się rozkręcam.

Muszę tylko zmienić miejsce, nie mogę długo przebywać w jednym.

Idę w całkiem inną część Bulwarów, tu już nie ma radosnych parek i krzykliwych nastolatków. Budki z lodami i hod-dogami zamieniają się w bary, lecz równie tłumne co w radośniejszej okolicy. Co prawda jest tu smętniej, ale lubię tu przebywać. Łatwo okradać ludzi pijanych. Kiedy zorientują się co do swojej zguby zazwyczaj zwalają to na swoją pijacką niedołężność i nawet nie zgłaszają kradzieży. Bardzo mi to na rękę.

Kieruje się na tyły jednego z większych w okolicy barów. Speluna z tanim piwem. Dziewięćdziesiąt procent szans na łatwą kradzież. Do roboty.

Nawet nie muszę się rozglądać. Obok śmietnika na wpół przytomny półleży jakiś koleś z twarzą wciśniętą w ramię. Po jednym to on nie jest.

Podchodzę do niego upewniając się, ze nikt w pobliżu nie jest nim bliżej zainteresowany i pochylam się nad nim. Tak, zdecydowanie pijany.

Rany... gościu nie pierwszej świeżości...

Nagle moją uwagę przykuwa rosnący stopniowo cień na murze przede mną. Co jest...

Odwracam się gwałtownie by sprawdzić kto się zbliża, lecz zanim zdążam dostrzec twarz, postać w mgnieniu oka pojawia się przede mną.

Kiedy spojrzenia się krzyżują momentalnie zastygam. Wpatrując się w intensywnie zielone oczy, twoje oczy, zapominam o jakimkolwiek instynkcie przetrwania. Moje nogi nie rwą się do ucieczki, moje płuca przestają pobierać tlen. Z zachwytu. Chcę tu zostać i patrzeć na tą zieleń.

Kiedy twoje kąciki ust leniwie unoszą się ku górze nagle czują podmuch zimnego wiatru na swojej twarzy. Jest on dla mnie zbawczym otrzeźwieniem. Mój instynkt samozachowawczy wraca do mnie i zrywam się gwałtownie do biegu.

W głowie mi szumi, w uszach tylko nieznośne pulsowanie. Tak, tak! Boję się! Ay... Dios mío⁴! Boże! Moje nogi napędzane strachem szaleńczo kierują mnie w kierunku zaludnionej części bulwarów. Nie zważając na wulgaryzmy przepycham się przez tłumy by się stad wydostać. Jestem świadom, że nie podążasz za mną, mimo to, nie mogę się zatrzymać, jestem zbyt przerażony.

Kiedy wbiegam w ulice swojego osiedla moje przerażenie potęguje się. Jest niemal noc, na ulicach nie ma żywej duszy, a ty najwyraźniej możesz się gdzieś zaraz zjawić. Nie, błagam, nie!

Ściągam z głowy perukę i ciskam ją do pobliskiego kosza na śmieci, nie zatrzymując się choćby na sekundę. Czuję palący ból w mięśniach mimo to nie zatrzymuję się dopóki nie wbiegam do swojego ogrodu i przystaję na werandzie by znaleźć klucze od domu. Kiedy rozpaczliwie zatrzaskuję za sobą drzwi i blokuję je na wszystkie możliwe zamki opieram się o nie plecami i zjeżdżam po nich w dół. Chowam głowę między kolana. Brak mi tchu. Płuca palą mnie niemal żywym ogniem z wysiłku a moje całe ciało trzęsie się.

Nie... unoszę lekko głowę i wbijam wzrok przed siebie zamierając w oszołomieniu. Nonszalancko opierasz się o ścianę parę metrów ode mnie i uśmiechasz z psotliwym wyrazem twarzy.
Wyrzucam z płuc powietrze z głośnym świstem i zamykam oczy,
To na nic. Nie potrzebnie uciekam. Dla ciebie to żadna przeszkoda najwyraźniej. Co teraz? Zabijesz mnie? Okradniesz? Czego chcesz?

Gdy otwieram oczy wzdrygam się. Nie słyszałem żadnych kroków, nie miałem pojęcia że się przybliżyłeś. Z tym samym radosnym wyrazem twarzy pochylasz się nade mną wyciągając dłoń jakbyś chciał pomóc mi wstać.

Co mi pozostało?

Wyciągam swoją dłoń ku twojej i marszczę lekko brwi widząc jak bardzo się trzęsę. W tym momencie okazywanie strachu jest chyba zbędne. Wręcz nieracjonalne.

Chwytasz momentalnie moje palce i ciągniesz ku górze bardzo energicznym ruchem podrywając mnie do pionu. Nie mam czasu zareagować ponieważ popychasz mnie mocno do tyłu tak, że uderzam plecami w drzwi. Zgrabnym ruchem wykręcasz mi ręce nad głową i przytrzymujesz w silnym uścisku jedną dłonią.

I obserwujesz. Nie przestając uśmiechać się w ten urokliwy sposób. Nie pozostając ci dłużny wpatruję się w twoje oczy. Ah cholera! Ta zgubna zieleń! Ile dałbym wcześniej za szansę wpatrywania się w nie bez żadnych ograniczeń. A teraz? Jestem przerażony ich hipnotycznym stanem mam wrażenie, że zaraz przepadnę gdzieś w zielonej pustce. Ah, pustka może być zielona? Najwyraźniej.

-Zdradź mi swoje imię. -odzywasz się nagle tym... Dios mío... W duchu dziękuję, że trzymasz moje ręce tak mocno. Na dźwięk twojego obezwładniająco pociągającego głosu miękną mi nogi.

-...José (czyt. Hose). -wyrzucam z siebie po chwili wahania i opuszczam wzrok.

Czuję się pijany, jakby mój umysł zaćmiewała mgła. Chyba nie potrafię w tym momencie myśleć racjonalnie. Przeraża mnie to. Powinienem w tym momencie próbować uciekać, wołać o pomoc... Nie. Jestem zbyt zafascynowany.

Nagle przybliżasz swoje usta do mojego ucha.

-Boisz się? -z mojego gardła wydobywa się stłumiony jęk kiedy czuję twój oddech na swojej skórze. Zimny.

-Nie. -dostaję gęsiej skórki.

-Intrygujące.

Wolną dłoń kładziesz na mojej piersi niby w czułym geście. Zaraz eksploduję. Twój dotyk jest paraliżujący. Suniesz dłonią w górę i rozwierasz palce zachłannie obłapiając moje gardło wkoło.

-Nie czujesz nawet cienia lęku? Zdajesz sobie sprawę co mogę ci uczynić? -w twoim głosie pobrzmiewa nutka kpiny, mimo to nadal powala mnie brzmienie twego głosu.

-W tym momencie jednym ruchem mogę skręcić ci kark -mówiąc to delikatnie acz stanowczo przekrzywiasz moją głowę w jedną stronę. Przyglądasz mi się przez moment po czym prostujesz moją szyję. -Do wyboru mam też wbicie szponów w twoją tętnicę -przez moment czuję silny napór twoich palców na skórze. Mimowolnie przymykam lekko oczy czując ból. Po chwili zabierasz dłoń z mojej szyi. -Bardzo lekkomyślnie z twojej strony darzyć mnie bezgranicznym zaufaniem. -gdy wyczuwam w twoim głosie nutę rozczarowania robi mi się ciężko.

Mam wrażenie, że cię zawiodłem, chce mi się płakać, chcę cię przepraszać. Ale ty nagle znikasz. Pozostawiasz po sobie tylko czarną mgłę, którą w ciągu paru sekund rozwiewa się mimo faktu, że jestem w zamkniętym pomieszczeniu, a nie na zewnątrz.

Ponieważ twoja dłoń już mnie nie podtrzymuje opadam na kolana zrezygnowany i nagle czuję jakby świadomość do mnie wracała.

Jestem nienormalny... dlaczego nie starałem się uciec? Zamiast tego podnieciłem się twoją obecnością. To chore. Nic już z tego nie rozumiem. Kim ty jesteś? Czy może powinienem użyć raczej "czym"? Normalny człowiek nie znika w kłębach dymu... A może znowu zacząłem ćpać? Tak, to dobre wytłumaczenie, lepsze to niż bycie wariatem, który widzi dziwne istoty. Nie chcę zostać zamknięty w pokoju bez klamek.

Nie, to nie były żadne narkomańskie przewidzenia. Czułem twój oddech, ból kiedy zaciskałeś palce na moim gardle i... to cholerne zmącenie umysłu spowodowane twoją obecnością. Nie zmyśliłem nic. Nie mm innego wytłumaczenia na wcześniejsze otępienie. Byłeś tu. I powinieneś tu wrócić. Kiedy cię tu nie ma jestem wstanie myśleć racjonalnie. Dlatego teraz czuję strach. Nie chcę go czuć. Wróć.

Jednak nie pojawiasz się. Zniechęcony ściągam buty ze stóp, które nazłość stawiają opór i gdy udaje mi się je ściągnąć niemal ze łzami ciskam je w kąt korytarza. Torba, którą miałem przewieszoną przez ramię również dzieli ich niewdzięczny los.

Muszę się wykąpać, chociaż krótki prysznic. Gdy wlekę się zrezygnowany do łazienki popadam w rozpacz. To chore! Z jednej strony jestem przerażony twoją wizytą, a z drugiej tak strasznie mi źle, tak smutno... bo już cię nie ma. Nie, to naiwne. Co ja mam robić?!

Zatrzaskuję za sobą drzwi i w złości szarpnięciami niemal zrywam z siebie ubranie. Kiedy staję pod natryskiem i odkręcam wodę moja złość przeobraża się w rozpacz. Nie mogę zapanować nad targającym moje ciało szlochem.

Wróć, wróć.... Wróć! Nie ważne, że to mnie przeraża! Wróć do mnie! Błagam... chcę więcej, chcę tego uczucia, otępienia kiedy tu jesteś! Nie wytrzymam... muszę to poczuć jeszcze raz.

Tak bardzo proszę... jeszcze raz. Nie będę żałować. Nie tego.

"Więc oddaj mi się". Twój głos pobrzmiewa gdzieś w moich myślach. Na sam jego dźwięk miękną mi nogi. I oh dios mío! Te słowa! Opieram czoło o ścianę wyłożoną płytkami. Nieważne czy sobie to wyobrażam czy to twoja sprawka, dla mnie liczy się tylko fakt, że to palące uczucie znowu powraca. Odwracam się i opieram plecami o ścianę unosząc twarz do góry i zamykam oczy by woda w nie nie wpływała.

"Chcesz tego, prawda?" Tak, tak! Czy to nie oczywiste? Chcę więcej i więcej... Zabierz co chcesz! Masz całego mnie! Weź moje ciało, posiądź moje myśli!

"Zrobię co zechcesz w zamian za twoją duszę." Duszę? Jakie to błahe... bierz ją, jest twoja, jak cała reszta! Nie obchodzi mnie dusza! Nie wierzę w coś takiego. Bierz. Tylko proszę, wróć już...! Wszystko co moje, od teraz należy do ciebie...!

-Wszystko co twoje, od teraz należy do mnie. -otwieram oczy słysząc twój głos przy swoim uchu lecz nie dajesz mi czasu na reakcję.

Chwytasz moją szczęką i unosząc moją głowę do góry wpijesz się stanowczo w moje usta. A ja? Kipię niepohamowanym szczęściem, nie mam pojęcia co robić. To zbyt wiele, moje płuca zachłannie starają się dostarczyć potrzebny mi tlen, serce bije tak szybko i mocno, jakby chciało uciec z mojej klatki piersiowej. Mokre włosy nieznośnie przykrywają mi oczy ograniczając widok.

Wysuwam rękę do przodu chcąc położyć ją na twoim torsie i po chwili jęczę niepohamowanie w twoje usta kiedy zdaję sobie sprawę, że ty też jesteś nagi. Zaraz chyba zejdę z wrażenia. Omamiasz mnie samym pocałunkiem, a teraz jeszcze to...

Nagle napierasz swoimi wargami na moje rozwierając je mocniej i kiedy czuję jak twój język władczo nakazuje mojemu włączyć się do zabawy szumi mi w uszach. Może to szum nadal lecącej wody, ale mam wrażenie, że właśnie się dowiedziałem jak brzmi szczęście.

To nic że mi cholernie gorąco. Nie ważne, że mam przyćmione myśli. To nic, to nic... Dla mnie to idealna cena za twoją obecność przy mnie.

"Cena? Wyznaczyłeś ją znacznie wyżej..." Twój głos rozchodzi się echem w mojej głowie. Ach cholera, to brzmienie! Słowa są nie ważne, nie ważne co mówisz, liczy się to co czuję gdy siedzisz w mojej głowie. To wszystko.

Nie. Więcej.

Gwałtownym ruchem łapiesz moją lewą nogę w udzie i zarzucasz ją sobie na biodro przytrzymując. Mimo to, nadal nie przerwałeś tego żarliwego pocałunku. Tlenu...

Jak na zawołanie odsuwasz swoje usta od moich i spoglądasz mi w oczy. O joder³... (czyt. hoder) przez twoje spojrzenie mroczy mnie jeszcze bardziej. Gdybyś nie trzymał mnie mocno, zjechałbym po płytkach jak szmaciana lalka. Dopiero teraz mam okazję przyjrzeć ci się dokładniej. Masz wręcz idealne rysy twarz, tak cholernie męskie... Nie mogę się powstrzymać by drżącą dłonią przejechać po twoim policzku. Boże... Masz tak idealnie gładką skórę...

Przejeżdżając paznokciami po moim udzie odwracasz moją uwagę od twojej twarzy. Cholera, jestem przez ciebie na maksa podniecony.

A ty? Uśmiechasz się tylko nonszalancko i wyciągasz mnie z pod prysznica. Owijasz ręcznikiem i bez zbędnego tracenia czasu wynosisz na rękach jak małe dziecko z łazienki. Hm, powinienem być zaniepokojony faktem, że bez żadnych pytań od razu trafiłeś do sypialni? Nie, nie widzę powodu do zmartwień.

Rzucasz mnie na łóżko nie przejmując się moimi mokrymi włosami, co lepsze, twoje są już całkowicie suche, jak całe twoje zajebiste ciało. Bogu dzięki, że mam wielkie łóżko...

Unoszę się na łokciach by sprawdzić dlaczego jeszcze do mnie nie dołączyłeś ale ty tylko stoisz. I patrzysz, patrzysz takim wzrokiem, od którego robi mi się słabo.

-Chodź. -wyrzucam z siebie roztrzęsionym głosem.

Uśmiechasz się łobuzersko i powolnym ruchem podchodzi i nachylasz się nade mną więżąc mnie między twoimi ramionami, Tym razem omijasz moje usta, mozolnie, doprowadzając mnie do szału wodzisz wargami po mojej szyi, obojczykach, brzuchu. Zostawiając po drodze małe pocałunki zjeżdżasz coraz niżej podbudowując moje napięcie i przestajesz przy moim kroczu. Dobierasz się do moich stóp ponownie męcząc mnie powolną wędrówka do mojego podbrzusza.

-Proszę... -jęczę zachłannie, przymykając oczy.

Łapiesz mnie nagle w tali i przewracasz mnie tak, bym leżał na brzuchu. Wykręcasz mi ręce nad głowę i przytrzymujesz dłonią.

-Nie bądź niecierpliwy.-mruczysz mi zalotnie do ucha po czym przygryzasz je.

Zaraz eksploduję... członek nieznośnie upiera się w pościel, a ty znowu tylko mnie drażnisz. Dosyć, chcę więcej.

"Więc tak ci śpieszno?" Odzywasz się w myślach nie odrywając zębów od mojego ramienia.

Tak, cholera, TAK! Nie mogę dłużej czekać!

Szarpnięciem unosisz moje biodra i puszczając moje ręce suniesz ustami wzdłuż kręgosłupa w dół. Zarysowujesz zębami pośladek wywołując z moich ust przeciągły jęk i podstawiasz mi swoje palce. Zachłannie pochłaniam je i pieszczę językiem by zostawić na nich jak najwięcej śliny. Szybciej...

Zabierasz dłoń i unosząc moje biodra jeszcze wyżej przeprowadzasz palcami między pośladkami. Całe moje ciało pulsuje nieznośnie wyczekując cholernego rozładowania.

Kiedy czuję dwa pierwsze palce mimowolnie wyciągam się jak kot i mruczę przeciągle. O tak... tak! Tak mi dobrze, więcej, jeszcze!

Wolną dłonią przeprowadzasz po moich plecach, a palcami rozciągasz mnie szerzej. Jezu, olej to, nieważne, chcę ciebie.

Nie wyciągając palców pochylasz się nade mną i pieszczotliwie całujesz w kark, robisz to delikatnie, jakbyś chciał zapowiedzieć burzę. I mam rację. Kiedy się prostujesz przez moment czuję pustkę w sobie ale nie dajesz mi czasu na narzekanie. Palce zastępujesz swoją pokaźną męskością, nie szczędząc sobie i wchodząc we mnie do samego końca.

Drżąc cały chwytam rozpaczliwie pościel w dłonie i nurkuję w niej twarzą chcąc stłumić nieznośną nutkę bólu. Swoim pierwszym ruchem wyciskasz łzy z moich oczu lecz każdym kolejnym skutecznie pozwalasz mi o nich zapomnieć.

Nie mam pojęcia jak to długo trwa, lecz jestem pewny że specjalnie wydłużasz to wszystko. Z każdym innym mężczyzną dawno bym już doszedł. Z resztą z tobą też już jestem bliski spełnienia.

Nagle wychodzi ze mnie wywołując mój jęk protestu. Łapiesz mnie za biodra i przewracasz na plecy zażucając sobie moje nogi na ramiona. I znowu... gwałtownym ruchem wsuwasz swojego penisa we mnie i rżniesz jak rasową kurwę.

Nie potrafię nawet przewidzieć momentu w którym dojdę. Wyginając kręgosłup w łuk jak w agonii tryskam na twoją klatkę piersiową. I krzyczę. Orgazm jest tak potężny, że mam wrażenia jakby rozrywał każdą komórkę mojego ciała. Nie mogę nad nim zapanować, zapominam o oddychaniu, moje serce bije jakby chciało wydostać się ze środka, umysł jest kompletnie zaćmiony, szumi mi w uszach.

"Zadowolony?" kiedy przebijasz się przez moje chaotyczne myśli rozjaśnia mi się nieco w głowie. Nadal jestem roztrzęsiony ale za to cholernie spełniony. W odpowiedzi zbieram siły i uśmiecham się lekko. Tak, oj bardzo zadowolony.

"Więc teraz chcę co moje". Zbijasz mnie tym z tropu i otwieram oczy chcąc zrozumieć co masz na myśli.

Mimowolnie moje usta rozwierają się lekko kiedy obserwuję jak czarna mgła zbiera się wokół ciebie, a twoje oczy robią się równie czarne jak ona. I z drapieżnym uśmiechem pochylasz się nade mną przyciskając swoje wargi do moich. To co czuję jest potworne, jakby coś wyrywało się z mojego serca, chciało je rozedrzeć na małe kawałeczki. Nie jestem wstanie cię odepchnąć, nawet poruszyć dłonią, przed oczami robi mi się czarno. I nagle ten ból ustaje. I nie tylko ból. Odsuwasz się ode mnie powoli. I przez moment mam okazję podziwiać jak twoje oczy nabierają swojego intensywnie zielonego koloru, a ta straszna mgła rozwiewa się. Wraz z twoim subtelnym uśmiechem docierają do mnie fakty.

Chciałeś co twoje, mojej duszy? Ah, nie, teraz już twojej. Przecież oddałem ci ją, cutre.

I dociera do mnie w jakiej sytuacji się znalazłem. Moje płuca coraz ciężej pobierają tlen, robi mi się zimno. Chcę spać.

No tak. Cena. Nie przemyślanie konsekwencje w zamian za przyjemność. Ale moment, poczekaj, jest coś jeszcze.

-Nawet... nawet nie znam... -walczę z ciężkimi powiekami i bezskutecznie próbuję zrobić wdech -...twojego imienia.

-I już nigdy nie poznasz. -mówisz to tak lekko, jakby to było coś błahego, ale nadal na twojej twarzy gości delikatny uśmiech.

Nie zmieniając wyrazu twarzy pochylasz się nade mną. Ostatnią rzeczą jaką doświadczam zanim moje serce ostatni raz zabije jest ulotny i łagodny pocałunek na ustach. Potem jest już tylko zielona pustka.

__________________________________________

Wszelkie wstawki w języku hiszpańskim, przekleństwa tłumaczone slangiem regionalnym, nie bijcie.
¹kawa z mlekiem
²kretyn
³kurwa
⁴mój boże



Tak wy moje krnąbrne dziewoje! Ten one-shot jest przestrogą! Choćby nie wiadomo jak was kusił nigdy nie oddawajcie pierdolonemu demonowi swojej duszy! Nie kończy się to dobrze q.q ! 

No i tam Wam Alleluja moje robaczki, 
nie przytyjcie za bardzo, 
żeby wam cholerny karp na talerzu ożył, 
Sabate