czwartek, 12 marca 2015

Rozdział 25 - Stracony

Jedziemy z tym koksem. I tak, nadal nie betowane, nie spodziewajcie się cudów. 




Sobota... jest grubo po godzinie jedenastej, a ja nadal nie wyszedłem ze swojego pokoju. Tak, alienuję się. Już od ósmej słychać z dołu sporadyczne okrzyki radości. Ponieważ żadne z nich nie idzie przecież dzisiaj do szkoły, to logiczne, że będą tutaj siedzieć. Ale czy nie mogą sobie gdzieś pójść? Tak o, dla mnie. Żeby sobie wyparowali. Gdybym był inteligentniejszy przewidziałbym to wcześniej i dowiedział się jak na przykład po cichu, ulotnić się do ogrodu i tam sobie wegetować z dala od ich radosnego darcia mordy.

A tak, że niestety grzeszę przeciętnym IQ, to siedzę teraz w swoim pokoju i bawię się tabletkami, które dostałem od Cole'a układając dziwne wzorki. Przynajmniej każde opakowanie zawierało tabsy w innych kolorach. Kreatywnie, nie powiem.

Jeszcze niecałe dwa dni i będę mieć w końcu ciekawsze zajęcia. (Ha, ha! Nie ma to jak nazwanie ciekawym zajęciem wypinanie tyłka). Nigdy bym nie pomyślał u Hartlieba, o czymś tak nieistotnym jak bycie znużonym nudą. Nie, nie... nie narzekam. Wszystko lepsze niż bycie chłostanym.

Wzdrygnąłem się słysząc głośny krzyk przemieszany z rechotem. Jezu, co tak głośno tym razem? A... no tak. Teraz było słychać tak wyraźnie ponieważ drzwi były otwarte. A w nich stała sobie osoba, którą w pierwszej kolejności wypchnąłbym z tratwy, przeznaczonej tylko dla jednej osoby. Hmm, chociaż przy głębszym zastanowieniu to pewnie on pierwszy wywaliłby mnie z niej.

-Przez ciebie musiałem wlec się po tych schodach, więc racz ruszyć swój kościsty tyłek i zejdź na dół. -oj, wyraźnie został zmuszony do przyjścia tutaj.

Nie żeby mi to w jakiś sposób przeszkadzało...

Westchnąłem ostentacyjnie przewracając oczami, tak żeby żaden szczegół nie umknął Jaredowi i leniwie zsunąłem się z krzesła. Kiedy bez słowa mijałem go w drzwiach ku mojej radości zauważyłem, że zaraz puści mu żyłka na skroni. Meeeeheeeheee.... nie lubię kretyna.

Mając w głębokim poważaniu tego przerośniętego napaleńca zacząłem staczać się mozolnie po schodach. Uh, pewnie Cole coś chce ode mnie... jak mi będzie wciskał śniadanie....

Cóż, może zostanę telefoniczną wróżką, bo widzenie przyszłosci coś mi zaskakująco dobrze idzie.
Siedziałem w jadalnie przy stole, za mną stał paplający coś właściciel tej wielkiej chałupy, a przede mną stał wielki talerz z porządnym śniadaniem.

Ok, nie gardzę jedzeniem, ale...

-...masz opróżnić cały talerz! Nie możesz unikać jedzenia! -mężczyzna uniósł głos, przez co mimowolnie opuściłem głowę.

No kurwa, niech nie krzyczy na mnie! Ja naprawdę nie mogę jeść takich ilości! Nie że nie chcę! Nie mogę! Czy on myśli, że po takim długim czasie, gdzie praktycznie cały czas jechałem na głodzie będę w stanie wpierdalać tak często takie porcje? Aż mi się płakać chce! Z chęcią bym zjadł to wszystko, ale jak tylko o tym pomyślę robi mi się niedobrze.

-Hej... Yuuki, nie płacz,

Co? Przecież nie ryczę! Odwal się!

Przecząc swoim myślą zacząłem energicznie ocierać policzki, które faktycznie były mokre.

-Co się dzieje? -Cole przysiadł na krześle obok przybierając mocno zatroskany ton głosu.

I co on się tak użala nade mną?! Po co mi to? Na cholerę się tak przejmuje, niby co mu to da?

Pokręciłem przecząco głową biorąc chrapliwy wdech. O nie.... nie, nie, nie! Znowu panikuję! Nie dobrze! Zaraz zacznę wariować!

-Yuuki, nie wypuszczę cię z jadalni dopóki nie powiesz. -mimo troski, w głosie mężczyzny było słychać stanowczość.

-Nie zjem tego! -Boże, czy tak trudno mu to zrozumieć?

-Chcesz coś innego? Boli cię coś? -dalej naciskał brnąc w swoją opiekuńczość.

-Nie... nie przełknę tak wielkich porcji. -jęknąłem żałośnie z nadzieją na zrozumienie spoglądając na mężczyznę.

-Oh, ok, nie musisz jeść wszystkiego. -jego mina sama za siebie mówiła, że nadaję się do czubków.

Co tylko niestety zaostrzyło moją popierdoloną histerię. W efekcie przez jakieś okrągłe dziesięć minut Cole siedział obejmując mnie i zachodząc w głowę czy przypadkiem nie udławię się szlochem. Świetnie, teraz to pewnie w ogóle nie będę mógł mieć żadnych klientów.

-Przepraszam... -jęknąłem odsuwając się od niego.

Muszę zachować jakieś pozory poukładanego umysłu. Nie chcę, żeby z powodu mojej nieprzydatności odesłał mnie gdzieś indziej. Histeryzować mogę tylko w samotności.

-Yuuki, odzwyczaiłeś się od takiego jedzenia, o to chodzi? -mimo wszystko Cole dalej nie odpuszczał.

Kiedy kiwnąłem głową jego twarz wyraźnie pojaśniała jakby wszystko stało się dla niego jasne.

-Ah, ok. W takim razie jedz na razie co chcesz, małe porcyjki. Ale mam warunek, żebyś jadł parę razy na dzień. Mało a często. Blaise'owi to pomogło.

Huh? Blaise? No ta, coś ktoś wspominał.

-Dobrze?

-Dobrze. -przytaknąłem przecierając dłonią twarz.

-To może masz ochotę na jakiś owoc? Banan, jabłko?

-Jabłko. -neutralnie, bez udziwnień. -Ale pół.

Słysząc "pół" Cole zrobił niezadowoloną minę ale poszedł do kuchni i chwilę później wrócił z przekrojonym jabłkiem.

-Zaraz na stole będzie postawiony kosz z różnymi owocami i przekąskami, więc jak tylko najdzie cię ochota to śmiało bierz. W porównaniu do innych nie obowiązują cię żadne ograniczenia co do jedzenia. Tylko po prostu go nie unikaj. -zerknął na zegarek, który miał na ręce i zmarszczył lekko brwi. -Wybacz, ale sprawy naglą... Mało ale często! -rzucił ostrzegawczo po czym szybkim krokiem wyszedł z jadalni.

Z westchnieniem zerknąłem na połówkę jabłka w mojej dłoni i położyłem je przed sobą na krawędzi stołu.

Nagle z hałasem Cole wpadł do jadalni z powrotem i pod naporem ciskanych piorunów w odłożony owoc wziąłem go do ręki.

-Zapomniałem ci powiedzieć, że po południ przyjdą twoje ubrania. -przerzucił sobie ciemny płaszcz przez ramię. -Nie możesz ciągle chodzić w łachmanach... ale jak nie zjesz tego jabłka to będziesz biegać bez majtek!

Krzywiąc się w myślach wgryzłem się w połówkę owoca.

-Zjem je, zjem...

-Ja myślę... -mruknął Cole i wycofał się powoli niczym drapieżnik znikając mi z oczu.

Poważnie?

Niestety, najwyraźniej w tym miejscu, we wszystkie weekendy i dni wolne od szkoły nie zaznam zbyt długiej chwili ciszy. Chwilę po wyjściu mężczyzny w drzwiach pokazała się twarz Dannego.

-Chodź ze mną zagrać!

Ah... energiczny rudzielec... W sumie, to jak on się znalazł w tym całym domu wariatów? Nie jest niewolnikiem, jest młody... Co skłoniło go do tego, żeby podjąć się takiej pracy? Przecież to chore. Nie, nie będę go oceniać. Może jest taki wesoły bo tuszuje wiele spraw? Nie wiem, nie mam pojęcia.

Danny podbiegł do mnie i chwytając za rękę wyciągnął mnie do salonu, gdzie na kanapie siedział Jared z laptopem na kolanach a za nim trzymając ręce na oparciu stał Hayato i zerkał mu przez ramię.

-Oni nie chcą ze mną grać bo boją się, że znowu przegrają! -posłał w ich kierunku wystawiony język i chwycił za dwa pady odpalając konsolę.

-Nie masz honoru, nie potrafisz przegrywać. -Hayato w odwecie pokazał mu swój język i uśmiechnął się do mnie. -Biedny Yuuki, Danny znalazł kolejną ofiarę...

-Zdrajca. -rudzielec syknął w stronę Azjaty przyciskając mnie do swojego ramienia. -On jest mój! Mój!

Nagle kolejne ramię szybkim ruchem wyrwało mnie z uścisku chłopaka i przygarnęło do innego ciała, które było nie tyle co zimne, a mokre.

-Teraz mój. -z lekkim uśmiechem Blaise spoglądał na rudzielca.

Wzdrygnąłem się czując krople wody na mojej twarzy opadające z jego białych włosów.

-Nie fair! -zbuntował się Danny. -A w ogóle to zostawiasz za sobą kałuże!

Białowłosy z nierozumieniem spojrzał za siebie i chwilę później przeniósł wzrok na mnie.

-Deszcz zaczął padać. -odsunął się ode mnie i bez kolejnych słów ruszył w stronę pokojów, zapewne chcąc się przebrać.

-Rany, Blaise jak zwykle w swoim świecie. -rudzielec wcisnął mi pada w rękę i rzucił dwie poduszki przed telewizor. -Idę o zakład, że zasnął gdzieś pod drzewem. -burknął siadając na jednej z poduszek. -Chcesz coś na przebranie?

-Obejdzie się. -usiadłem obok niego i spojrzałem jak zręcznie posługując się padem uruchamia jakąś nieznaną mi grę.

Szczerze powiedziawszy większość gier będzie dla mnie nieznana... W domu dziecka raczej takich rozrywek jak konsola do gier nie posiadaliśmy, a o wszystkich nowinkach technologicznych czy modowych dowiadywałem się w szkole od reszty.

-Danny, mógłbyś wytłumaczyć jak tego używać?

Chłopak wytrzeszczył oczy patrząc na mnie jak na kosmitę. Wzruszając ramionami postanowiłem kontynuować pochłanianie jabłka, które trzymałem w drugiej dłoni przez cały ten czas. póki chłopak nie wchłonie tego całego "podziwu" względem mojej cudownej osoby.

-Nie bój się Yuuki! -położył mi dłoń na ramieniu w teatralnym przejęciu. -Zaufaj mi, a wszystkiego cię nauczę!

Uff, kiepsko to widzę.

_______________


Ja wiem, wiem.... krótko i w ogóle mdło... ale parę rozdziałów i zrobi się szatańsko xD
Poza tym mam do was pytanie: Wolicie jak jest więcej scenek +18, czy chędożenie w co drugim, trzecim rozdziale to przesada?

niedziela, 8 marca 2015

Gomen

Bijąc niskie pokłony bardzo was przepraszam za tą chamską ciszę z mojej strony. Nie będę się za wiele tłumaczyć, z mojej  winy nie nadążam za szkołą, straszą maturą,  brak mi czasu. Standard.
I żeby nie pozostawiać was już w niepewności,  nadal obiecuję,  że nie zniknę bez słowa. Przyznam się,  że dawno tu nie zaglądałam, ale pozytywnie jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się tylu nagabujących komentarzy xD.  I tak! Będzie więcej doktora Erica!
Tylko błagam... Dajcie mi troszkę czasu na poprawienie kilku rozdziałów,  bo to co mam napisane w zapasie, ni jak do cholerci nie chce się kupy trzymać.
Zdaję sobie sprawę, że tą długą przerwą zraziłam do siebie wielu czytelników, ale błagam o wybaczenie. Może i moja poprawa nie będzie cudowna, nadal nie będzie regularnych notek, będą błędy, wiele faktów nie będzie spójnych ale postaram się.

Sabate