wtorek, 27 maja 2014

Rozdział 14 - Stracony

    Tak miało być... prawda? Taki los pisano mi już od urodzenia? Jestem sam, nie pamiętam już prawie rodziców, nie zaznałem nigdy prawdziwej przyjaźni, prawdziwej miłości... nie, nie mogę go tu zaliczać. Sprzedał mnie w końcu. Udawał? Udawał gdy mu wyznałem moje uczucia do niego? No tak, powinno być to dla mnie oczywiste. W końcu to jego praca, miał mnie tylko wytresować jak zwierzę i zarobić na mojej sprzedaży. Tylko tak miało być.
Ale to mi tak bardzo nie daje spokoju, jednak gdyby naprawdę był na wszystko obojętny nie widziałbym w jego oczach tych wszystkich emocji.
    Jestem tu nie całe pięć minut i już żałuję, że tamtego dnia nie uważałem w drodze do tej cholernej szkoły. Mając na myśli "tu", myślę o domu tego popaprańca... to znaczy mojego nowego właściciela. Chociaż, to nie jest zwykły dom... raczej wielki, nowoczesny apartament na obrzeżach jakiegoś miasta. Wszystko w nim jest takie białe... wręcz śmierdzi sterylnością, czuję się tu jak na świeżo zdezynfekowanej sali operacyjnej. Czysty minimalizm panuje w każdym pomieszczeniu. Prawie puste regały, idealnie ustawione kanapy i fotele, jednolite światło rozchodzące się równomiernie w pokojach... Jak laboratorium...
    Ostre szarpnięcie za ramię z powrotem nakierowało moją uwagę na blondyna. Nie chcę tu być...
-Kazałem ci się zatrzymywać? -znowu szarpnięcie lecz tym razem zaczął mnie ciągnąć za ramię gdzieś w głąb domu. Ku mojemu zdziwieniu gdy weszliśmy w jakiś dziwnie nie pasujący do wszystkiego korytarz, wystrój pomieszczeń zaczął się zmieniać. Nie było już idealnej bieli na każdym wolnym metrze, robiło się coraz ciemniej. Jaśniutką dekorację zaczęły zastępować ciemne elementy, ściany pokrywały ciemne farby.
Jakbym z nowoczesnego apartamentu teleportował się nagle do dworskich, mrocznych komnat.
Kiedy mężczyzna zatrzymał się przed ciężkimi, mahoniowymi drzwiami by wyciągnąć z kieszeni klucze wziąłem głęboki wdech. Zacząłem poważnie obawiać się tego, co może znajdować się za tymi drzwiami.
    Gdy mężczyzna otworzył je w końcu, momentalnie zbladłem. Nogi wrosły mi w ziemię, mimowolnie otworzyłem nieco usta i rozwarłem szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Sala tortur.... po prostu sala tortur.... Na środku znajdował się duży metalowy stół jak w jakimś prosektorium, na półkach pozawieszane przeróżne narzędzia, od medycznych przyrządów do łańcuchów, biczy... i ten reflektor nad stołem...
Brak mi tchu, niedobrze mi...
-I co szczeniaku, podoba się twoje nowe lokum? -jego oddech na moim karku zjeżył mi włosy na skórze.
Mam... tu... spędzić swoją najbliższą przyszłość?
Czując jak kładzie mi rękę na ramieniu zrobiło mi się niebezpiecznie ciepło a chwilę później czułem, że tracę władzę w nogach. Z zasuwającą się przed moimi oczami ciemnością osunąłem się na podłogę.

* * *

    Kiedy się ocknąłem i wróciła do mnie świadomość tego, w jakiej sytuacji się znajduję uniosłem się gwałtownie. W wyobraźni widziałem już siebie na tym okropnym stole...
Niemal z cierpieniem ulgi odetchnąłem i przyłożyłem dłonie do twarzy. Bylem w jakimś zwykłym pokoju, zwykłe, dwuosobowe łóżko, jakaś ciemna szafa i to wszystko, nie licząc oczywiście zasłoniętego szarymi zasłonami okna i dwóch par drzwi. Moment, dwóch? Jedne to wyjście z pokoju a drugie...?
Westchnąłem i chcąc podkulić nogi pod siebie skrzywiłem się słysząc brzęczenie metalu.
Parszywiec... przykuł mi lewą kostkę do ramy łóżka... nie mogę nawet z niego zejść!
Boże, gdzie ja trafiłem? Cholera, a gdybym zaczął doceniać życie z.. Ericiem? Czy też bym tu wkrótce wylądował? Naprawdę mi tu źle... chcę do niego... proszę, niech on się tu pojawi, niech tu do mnie przyjdzie... błagam.
    Głupi jestem. teraz rozpaczam? Sam się do tego przyczyniłem! Gdybym był mu posłuszny od początku nie zmieniłbym nigdy właściciela... co za idiota ze mnie. Otarłem samotną łzę, która potoczyła się po moim policzku i nagle poskoczyłem. Drzwi z hukiem otworzyły się na oścież i do środka wszedł blondyn.
Zacisnąłem dłonie w pięści i opuściłem głowę w dół, nie chcę na niego patrzeć.
On tak bardzo różni się od mojego byłego Pana... Jego chociaż zacząłem szanować, mimo że był tym, który odebrał mi wszystko co miałem... byłem zdolny zakochać się w nim. A ten tutaj? Czuję odrazę do niego, nie podoba mi się jego aura, jakby zwiastował najgorsze nieszczęście.
-Wyspałeś się laleczko? -zakpił ze mnie i usiadł w nogach łóżka na białej pościeli. -Muszę przyznać, że nie zdziwiła mnie twoja reakcja na mój... nazwijmy to pokojem relaksu...
Nie reagując na jego zaczepki wbiłem wzrok w zagniecenie w kołdrze.
-Chociaż zazwyczaj większość mdleje gdy już rozpoczniemy tam zabawę...
Zacisnąłem mocno oczy bojąc się, że moja wyobraźnia zacznie pracować i podsuwać mi nieprzyjemne obrazy.
-Szczeniaku.... - usłyszałem jego złowrogi syk.
Gdy otworzyłem lekko oczy by sprawdzić o co chodzi krzyknąłem gdy doskoczył nagle do mnie.
-Masz na mnie patrzeć! Rozumiesz to?! -złapał mnie jedną dłonią za gardło i mocno szarpnął w górę.
W akcie obrony zacisnąłem palce na jego przedramieniu i uniosłem się by móc zaczerpnąć powietrza.
-Okaż szacunek i patrz na mnie jak do ciebie mówię! Mam cię wychowywać kundlu niewdzięczny!? A może te twoje kudły ci przeszkadzają? -chwycił drugą ręką moje włosy i szarpnął ostro w tył.
Jęknąłem charcząco z braku wystarczającej ilości powietrza. Niech mnie puści.... Udusi mnie zaraz!
Nagle rzucił mną na łóżko, jęknąłem głośno gdy noga napięła się od oporu łańcucha na kostce.
-Znam lekarstwo na to... -podszedł do jedynej szafy w tym pomieszczeniu i wyciągnął z niej nożyczki.
Nie...
    Kiedy wrócił do mnie dzikim chodem moja ciało zareagowało nagle jakby zostało podłączone do prądu. Zacząłem krzyczeć i młócić rękami by mężczyzna nie podchodził do mnie. Dziko szamotając się zahaczyłem przedramieniem o wystawione w moim kierunku nożyczki i rozorałem sobie skórę do krwi. Blondyn niemal rzucił się na mnie i wykręcając mi ręce na plecy skuł je nie wiadomo skąd wyciągnietymi kajdankami. Nie przestałem się jednak szamotać. Popchnął mnie tak bym leżał na brzuchu.
-Zostaw mnie! Zooostaaaw! -kopałem nogami z całych sił w materac zalewając się spazmatycznym szlochem.
Nie może, nie może tego zrobić! Nie! Tylko nie włosy! Niech mnie już gwałci i upokarza ale nie włosy... Nie!
-Panie! -krzyknąłem lecz nie miałem na myśli blondyna.
Tak bardzo go w tym momencie potrzebuję... gdzie on jest... dlaczego mnie sprzedał?! Proszę! Panie, ratuj!
    Docisnął mi mocno twarz do poduszki i chwycił roztargany warkocz, który mi pozostał i jednym ruchem obciął go prawie przy samej skórze. Szarpnięciem przewrócił na plecy i uderzył mocno w twarz.
Jęknąłem głucho i załkałem żałośnie gdy krzywo docinał włosy, które pozostały mi po bokach.
-Odejdź... -zaszlochałem zamykając oczy. -uderzył mnie znowu, tym razem nieporównywalnie mocniej.
-Kazałem ci się odzywać!? Jakim prawem psie, mi rozkazujesz! Ja tu jestem panem!
Nie, on nie jest moim panem! Ja wierzę w Erica! On nim jest... on ma do mnie prawo i nikt inny! To przez niego chcę być dotykany, poniżany. To nie boli, on jest w stanie mnie ukoić.... A nie ten tutaj...
-Ni-nie jesteś... moim Panem.... -zaskomlałem gdy znowu mnie uderzył. -On nim... był.
Jego nozdrza zafalowały z rozdrażnienia, żyłka na jego skroni zaczęła pulsować niebezpiecznie.
-Jeszcze zobaczysz szczeniaku, kto tu jest twoim panem!
Gdy rozkuwał mi raczej mało delikatnie kostkę przyjrzałem się ręce, którą skaleczyłem o nożyczki i chwilę później na leżące dookoła włosy.
Oczy na powrót mi się zaszkliły lecz nie miałem czasu na lament, gdyż blondyn wywlókł mnie z pokoju z powrotem do pomieszczenia, przez które zemdlałem.
Ja tu oszaleję.... umrę.
Rzucił mnie na stół i obracając na brzuch skuł mocno wszystkie kończyny. Szlochając wykręciłem głowę by zobaczyć co on robi lecz momentalnie tego pożałowałem widząc, że trzyma w dłoni palnik.
Szarpnąłem dłońmi mając złudną nadzieję, że je uwolnię. No cóż.... nadzieja była złudna...
Krew w mojej głowie pulsowała dziko, tak bardzo jak teraz przerażony nie byłem jeszcze nigdy. Trzęsące się z prawdziwego przerażenia dłonie zacisnąłem w pieści najmocniej jak się da i zagryzłem mocno dolną wargę by z mojego płaczu nie wydobywało się tyle jęków.
-Szykuj się psie... -zasyczał nad moim uchem i mignął mi tylko przed oczami jakimś metalowym prętem.
Gdy nabrałem głęboko powietrza w roztrzęsione płuca w pokoju przez parę sekund nie było słychać jakiegokolwiek dźwięku.
Chwilę później ciszę przeszył mój paniczny, konwulsyjny krzyk. Jak w ataku epilepsji zacząłem miotać się na stole kiedy mężczyzna wypalał mi na łopatce skórę rozgrzaną do czerwoności, metalową pieczęcią, jak bydło.
-I co smarkaczu!? -wykrzyczał mi nad głową rozradowany z mojego cierpienia blondyn zabierając z moich pleców narzędzie tortów.
Tak boli... tak piecze... gdy do mojego nosa doleciał zapach spalonej skóry ucieszyłem się, że dawno nic nie jadłem, nie chcę jeszcze dodatkowo krztusić się własnymi wymiocinami.
Chcę wrócić... chcę do niego wrócić, Boże, czy wiesz jak mi źle?
    Na moją głowę poleciała nagle woda z wiadra, krzyknąłem przeraźliwie gdy zetknęła się ze świeżą raną.
-Pomyślałem, że cię nieco ochłodzę. -zaśmiał się i zaczął rozkuwać moje kończyny.
Jest tak cholernie okrutny... nie wytrzymam... już nie chodzi o to że zadaje mi ból fizyczny, on niszczy tym mnie od środka. Nie wytrzymam... ja nie wytrzymam.
Gdzie jest Eric, gdy go potrzebuję...?
    Mocnym szarpnięciem zrzucił mnie na podłogę. Gdy uderzyłem w nią z impetem z palących płuc uszło mi powietrze. Zwinąłem się momentalnie w kulkę próbują płytkimi, szybkimi wdechami zapewnić sobie wystarczającą ilość powietrza. Zamknąłem oczy powstrzymując potok piekących mnie łez, już nawet one sprawiały mi ból. Mam dość, chcę zemdleć, chcę wyrwać się z tego i zagłębić się w tą ukochaną, niewymagającą ode mnie czucia czerń. Tak tam błogo...
Zabierzcie mnie stąd.
    Kopnięciem przewrócił mnie nagle na plecy i postawił swoją odzianą w czyste lakierki stopę na moim brzuchu. Zaśmiał się boleśnie wbijając mi obcas w splot słoneczny.
-Więc jak sądzisz... kto tu jest jednak twoim panem?
Obróciłem głowę w bok by na niego nie patrzeć lecz butem nakierował ją w tak, bym musiał na niego spojrzeć.
Mimo opuchniętych oczu, nadal lejących się łez i cholernie bolącej rany na łopatce moje przez moje spojrzenie nadal przebijała się nienawiść do niego.
-Buńczuczny szczeniak... -prychnął i zabrał nogę z mojej twarzy.
Biorąc charczący, ciężki wdech zamknąłem oczy lecz nie było mi dane choć parę sekund nacieszyć się wytchnieniem. Mój oprawca mocno pociągnął za pozostałe mi tylko spodenki niemal rozrywając je na strzępy.
-Taki kundel jak ty nie potrzebuje jakichkolwiek łachmanów... -zdarł do końca ze mnie resztkę materiału.
Nagi, upokorzony, żałosny i zapłakany.
To właśnie ja.


Dziękuję Wam bardzo za wsparcie komentarzami i witam nowych czytelników, mam nadzieję, że to, w jaki sposób zmieni się bieg tego opowiadania nie zrazi Was do wyczekiwania kolejnego rozdziału. Wybaczcie, tylko na tyle mnie dzisiaj stać.  

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 13 - Stracony

Przepraszam, nie doceniam Was, ale naprawdę nie mam sił na pisanie jakichś wstępów. 


    Dwadzieścia kroków dzieli mnie od środka sceny.
Podchodzi do mnie jakiś osiłek i przyciąga mnie do siebie za ramię. 
-Rozbieraj się. -charczy mi w twarz śmierdzącym oddechem. 
Ta osoba  w ogóle nie pasuje do całej tej luksusowej otoczki. Powoli jak w otumanieniu nakierowuję na niego swój wzrok i dostrzegam innego mężczyznę zmierzającego w moim kierunku. Jest w garniturze. 
Staje przede mną i uśmiecha się zawadiacko kiedy jego wzrok trafia na herb na mojej obróżce. 
-Och, rarytas. -gwiżdże i kuca przede mną. -Trash, obchodź się łagodnie z tym  skarbeńkiem. -zwraca się do cuchnącego goryla po czym spogląda na mnie. -Wystarczy jak zdejmiesz bluzkę, mój drogi. 
Gdy robię to z ociąganiem widzę, że jego przyjacielska postawa emanuje fałszem. 
Nie chcę tego.
-Pospieszmy się. -mruczy i kładąc dłoń na moim barku kieruje mnie w stronę sceny.
    Osiemnaście kroków dzieli mnie od środka. 
Robi mi się nieznośnie gorąco mimo, że jestem na wpół nagi. Mimo nacisku mężczyzny stopniowo moje nogi zwalniają jakby myślały, że jeszcze jest nadzieja na ucieczkę.
    Jeszcze piętnaście kroków. 
Czuję, że powoli tracę panowanie nad swoim ciałem, mam wrażenie, że moje mięśnie wiotczeją. Nawet jeśli jestem świadom tego w jakiej sytuacji się znajduję, mój umysł nie jest w stanie tego pojąć. Jestem niewolnikiem. Nie mam praw, nie mam woli. Nie mogę żyć jak każdy człowiek, nie mogę myśleć jak człowiek. Nie jestem człowiekiem. To smutne.
    Dziesięć kroków. 
Dosięgnęły mnie już światła wydobywające się z reflektorów. Mrużę lekko spuchnięte powieki. Mogłem zdobyć wykształcenie, dobrą pracę. Mogłem założyć rodzinę, rozbijać się po imprezach, robić co chcę. Niestety nie jest mi to dane. Cholernie przygnębiające. Nie zaznałem prawdziwej miłości, nie pamiętam kiedy ktoś, poza mglistymi wspomnieniami o ojcu, powiedział, że mnie kocha. Nikt nie powiedział mi, że jestem cenny, że moje życie coś znaczy, że mój byt chociaż śladowo zaznacza się w ich życiu. Nikt po mnie nie płakał i płakać nie będzie. Nie ma kto. 
    Pięć kroków.
Tęsknię sięgam myślami do tych chwil gdy sam mogłem decydować o tym co robię w danym momencie. Już tego nie zaznam. Będę już tylko dalej upokarzany i poniżany. Do niczego innego nie będę się nadawać. Reszta mojej już i tak zanikającej osobowości zostanie wypłukana, a ja stanę się żałosną zbieraniną upodlenia. Inni będą widzieć we mnie tylko odium. 
Jestem zbyt oszołomiony by uronić chociaż jedną łzę. Chociaż ściska mnie w piersi, dławię się własnym smutkiem i żalem. Pali mnie to! Panie... pali mnie... Nie rozumiem, naprawdę już niczego nie rozumiem.
    Dwa kroki. 
Zaraz chyba zemdleję. 
    Jeden krok.
Boże, zabierz mnie stąd.

* * *

-Ericu, tutaj!
Odwracam się w stronę wołającego mnie głosu i napotykam ją. Cholera, tylko jej w tym momencie brakuje. 
-Rebeco. -kłaniam jej się z wymuszoną szarmancją i zajmuję wskazane przez nią miejsce przy jednym ze stolików. 
-Powiedz, nie żal ci tego słodziaka? -uśmiecha się i patrzy tęsknie w stronę sceny.
Zamieram na moment gdy widzę jak Yuuki jest wyprowadzany na scenę. Jest strasznie blady i ledwo powłócze nogami.
-Och, wygląda makabrycznie... czy to jego pierwsza aukcja? -brunetka z udawanym zatroskaniem spogląda na mnie chcąc najwyraźniej wybadać mój stosunek do niego.  
-Skoro specjalizuję się w tresowaniu nowego towaru, nie uważasz, że to oczywiste? -mruczę i spoglądam na scenę. 
Cholera...
Mam szczerą ochotę sam go teraz kupić. 
Zaciskam mocno dłonie w pięści i zamykam na moment oczy. 
Tak miało najwyraźniej być. Przecież nawet jeśli zostałby ze mną, nie zapewnię mu normalnego życia! A jeśli bym go wypuścił, tamci ludzie zaczęli by go szukać! 
-Eric... 
-Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich kąśliwych uwag w tym momencie Rebeco. -piorunuję ją bazyliszkowatym wzrokiem na co tylko uśmiecha się figlarnie. 
-Skoro tak bardzo zależy ci na tym chłopcu, są lepsze sposoby by to okazać niż wystawiać go na aukcję. Nie bądź głupcem i nie udawaj wielkiej skruchy po dokonanym fakcie. 
Odrzuca na bok swoją ciemnobrązową grzywę i z obrażoną miną wpatruje się w scenę. 
Udawać skruchę? Czy ja udaję? Kurwa... nie mam ochoty się z nią kłócić.
Przyznaję, popełniłem wielki błąd, skoro zauważyłem w jego zachowaniu zmianę... i sam zacząłem się domyślać o co chodzi... dlaczego ja podpisałem te papiery? Bałem się? Bałem się kurwa uczuć?! 
-Jak sami państwo widzą marka jest marką, więc nie będziecie zdziwieni wysokością ceny wywoławczej. -nagle zwróciłem uwagę na głos prezentera.
Yuuki wygląda jakby miał się zaraz przewrócić. 
Gorzej skrzywdzić go nie mogłem.
-Zacznijmy od pół miliona! -gdy tylko z radością w głosie mężczyzna rzucił cenę, wiele rąk wystrzeliło w górę nawzajem się przekrzykując. 
Spojrzałem jeszcze raz na Yuukiego i oniemiałem. Patrzył mi prosto w oczy z cierpieniem przeżerającym się przez jego każdą, maleńką komórkę. Czekał.... czekał na mój ruch. 
Przepraszam cię. Naprawdę nie mogę już nic zdziałać... Wybacz mi Yuuki. 
Gdy nie doczekał się żadnej reakcji z mojej strony ze zrezygnowaniem zamknął powoli oczy. Poddał się.
Nie, to ja się poddałem...
Przepraszam.
-Dwadzieścia trzy miliony...! Kto da więcej!? -z podnieceniem krzyczał prezenter rozglądając się z rozgorączkowaniem po sali. 
Hmm, dawno nie przekroczono dwudziestu milionów. Błagam, niech tylko nie trafi do jakiegoś podstarzałego pryka. 
Gdy już nie wysunięto żadnych propozycji, po ostatnim uderzeniu młotka westchnąłem głęboko. Nie mogę sobie wyobrazić co Yuuki w tym momencie przeze mnie przeżywa.  
-Brawa dla nowego właściciela, pana Hartlieba. 
Gdy usłyszałem nazwisko zamarłem. Nawet Rebeca już z nieudawaną troską spojrzała w moją stronę.
Co...? Tylko nie ten psychol.... 

* * *

    Mój tyłek jest wart dwadzieścia trzy miliony? Jakoś nie widzę powodu do radości. 
Nie wiem jak przetrwałem aukcję, nie byłem tam obecny... Tylko widziałem jego. Tylko tyle pamiętam. 
Ach, no tak. Jestem już sprzedany. Co teraz?
Zostałem już nieco mniej delikatnie sprowadzony ze sceny i popchnięty w stronę ściany od której odbiłem się boleśnie.
-Czekaj tam. -żachnął prezenter i odszedł gdzieś w sobie znanym kierunku. 
Raczej zgubą byłoby próbowanie uciekać w tym momencie. Wątpię czy wyszedłbym stad w całości. 
Zresztą, chyba bym nie zdążył. Mężczyzna wracał już właśnie z innym nieznajomym. Czyżby nowy właściciel? 
-A oto pańska własność. Stosowne dokumenty tak jak zawsze zostaną przesłane do pana biura. -prezenter pokazał na mnie ręką po czym zwrócił się do niego... nowego...
Był wysoki... szczupły ale wysportowany... miał krótkie, blond włosy i bardzo pociągłą twarz z surowym wyrazem twarzy. Jego palce były długie jak on sam. Gdy spojrzałem na jego twarz zmroził mnie momentalnie chłodnym, niebieskim spojrzeniem. 
Opuściłem głowę w dół nie chcąc dalej patrzeć na niego. Gdy pomyślę, że będzie gorzej niż wcześniej zbiera mi się na płacz. Naprawdę nie jest dobrze. Ten mężczyzna... jest w nim coś, co budzi cały mój niepokój. Moje nogi każą mi uciekać ale jednocześnie się boją zrobić choćby centymetrowy kroczek. Źle trafiłem. 
    Wysunął nagle rękę w moją stronę i odruchowa skuliłem się lekko przymykając oczy. 
-Boisz się mnie...? -zapytał niskim głosem z nutką zdziwienia. 
Złapał obróżkę w swoje zimne palce i przyjrzał się herbowi.
-To dobrze. -uśmiechnął się z mrożącym krew w żyłach spojrzeniem i ściskając mocno medalik w dłoni jednym szarpnięciem zerwał go z obroży. 


Przepraszam jeśli opowiadanie stanie się zbyt brutalne. 

Sabate



wtorek, 6 maja 2014

Nieuniknione, potrzebne.

Witam,
tak, znowu będę błagać o wybaczenie, post obiecałam, a go nie ma. Co prawda rozdział napisałam ale nie chcę wstawiać czegoś tak żałosnego. Usunę, poprawię, cokolwiek, byle nie wstawiać tego co do tej pory napisałam.
Tak po za tym chyba się staczam. Wena jest, okej, wszystko fajnie. Jeszcze gdybym z tą weną potrafiła współpracować... było by o niebo lepiej. Co nie? Nawet rozpisałam sobie mały plan na kolejne rozdziały, a tu wielkie, jedno, gówniane nic. Tylko ten cholerny migający kursor, który cały czas stoi w jednym miejscu i cwaniak wie, że mnie to irytuje... że nie zamierza ruszyć swojej dupy chociaż o pięć linijek w dół. Nieeeee.... on chce mnie doprowadzić do szału bo wie, że szybko wychodzę z siebie. Cholerni faceci.
Tak w ogóle, nie dość że mam nawał roboty, to jeszcze mam  problemy ze swoim facetem. Dziewczyny, jeśli jakieś tu jeszcze zostały, jeśli ktoś przeczyta te moje godne pożałowania wypociny, olejcie skurwysynów. Tylko łez na takich dupków tracicie. Potem chodzicie i wyglądacie jak zombie bo nie śpicie po nocach, rozwalacie sobie mózgi przez natłok słów, nie wychodzi wam robota, szkołę macie gdzieś. Tak to kurwa bywa w życiu.
Może powinnam, poradzić się jednak jakiegoś lekarza? Wiecie, ze mną chyba naprawdę jest coś nie tak, spłodziłam takiego bloga, gadam ostatnio sama do siebie. Cudnie, po prostu cudnie.
Kończąc już to, wyjaśnię co chciałam wam przekazać.
By dać sobie chwilę na przemyślenia i ogarnąć nie tylko to opowiadanie jak i swoje myśli zawieszam bloga na niedługą chwilę. Od razu zapewniam, że gdybym miała bloga porzucić, poinformuję o tym.

Przepraszająca już setny raz
Sabate