Ale to mi tak bardzo nie daje spokoju, jednak gdyby naprawdę był na
wszystko obojętny nie widziałbym w jego oczach tych wszystkich
emocji.
Jestem tu nie całe pięć minut i już żałuję, że tamtego dnia nie uważałem w drodze do tej cholernej szkoły. Mając na myśli "tu", myślę o domu tego popaprańca... to znaczy mojego nowego właściciela. Chociaż, to nie jest zwykły dom... raczej wielki, nowoczesny apartament na obrzeżach jakiegoś miasta. Wszystko w nim jest takie białe... wręcz śmierdzi sterylnością, czuję się tu jak na świeżo zdezynfekowanej sali operacyjnej. Czysty minimalizm panuje w każdym pomieszczeniu. Prawie puste regały, idealnie ustawione kanapy i fotele, jednolite światło rozchodzące się równomiernie w pokojach... Jak laboratorium...Ostre szarpnięcie za ramię z powrotem nakierowało moją uwagę na blondyna. Nie chcę tu być...
-Kazałem ci się zatrzymywać? -znowu szarpnięcie lecz tym razem zaczął mnie ciągnąć za ramię gdzieś w głąb domu. Ku mojemu zdziwieniu gdy weszliśmy w jakiś dziwnie nie pasujący do wszystkiego korytarz, wystrój pomieszczeń zaczął się zmieniać. Nie było już idealnej bieli na każdym wolnym metrze, robiło się coraz ciemniej. Jaśniutką dekorację zaczęły zastępować ciemne elementy, ściany pokrywały ciemne farby.
Jakbym z nowoczesnego apartamentu teleportował się nagle do dworskich, mrocznych komnat.
Kiedy mężczyzna zatrzymał się przed ciężkimi, mahoniowymi drzwiami by wyciągnąć z kieszeni klucze wziąłem głęboki wdech. Zacząłem poważnie obawiać się tego, co może znajdować się za tymi drzwiami.
Gdy mężczyzna otworzył je w końcu, momentalnie zbladłem. Nogi wrosły mi w ziemię, mimowolnie otworzyłem nieco usta i rozwarłem szeroko oczy nie mogąc uwierzyć w to co widzę. Sala tortur.... po prostu sala tortur.... Na środku znajdował się duży metalowy stół jak w jakimś prosektorium, na półkach pozawieszane przeróżne narzędzia, od medycznych przyrządów do łańcuchów, biczy... i ten reflektor nad stołem...
Brak mi tchu, niedobrze mi...
-I co szczeniaku, podoba się twoje nowe lokum? -jego oddech na moim karku zjeżył mi włosy na skórze.
Mam... tu... spędzić swoją najbliższą przyszłość?
Czując jak kładzie mi rękę na ramieniu zrobiło mi się niebezpiecznie ciepło a chwilę później czułem, że tracę władzę w nogach. Z zasuwającą się przed moimi oczami ciemnością osunąłem się na podłogę.
* * *
Kiedy się ocknąłem i wróciła do mnie świadomość tego, w jakiej sytuacji się znajduję uniosłem się gwałtownie. W wyobraźni widziałem już siebie na tym okropnym stole...
Niemal z cierpieniem ulgi odetchnąłem i przyłożyłem dłonie do twarzy. Bylem w jakimś zwykłym pokoju, zwykłe, dwuosobowe łóżko, jakaś ciemna szafa i to wszystko, nie licząc oczywiście zasłoniętego szarymi zasłonami okna i dwóch par drzwi. Moment, dwóch? Jedne to wyjście z pokoju a drugie...?
Westchnąłem i chcąc podkulić nogi pod siebie skrzywiłem się słysząc brzęczenie metalu.
Parszywiec... przykuł mi lewą kostkę do ramy łóżka... nie mogę nawet z niego zejść!
Boże, gdzie ja trafiłem? Cholera, a gdybym zaczął doceniać życie z.. Ericiem? Czy też bym tu wkrótce wylądował? Naprawdę mi tu źle... chcę do niego... proszę, niech on się tu pojawi, niech tu do mnie przyjdzie... błagam.
Głupi jestem. teraz rozpaczam? Sam się do tego przyczyniłem! Gdybym był mu posłuszny od początku nie zmieniłbym nigdy właściciela... co za idiota ze mnie. Otarłem samotną łzę, która potoczyła się po moim policzku i nagle poskoczyłem. Drzwi z hukiem otworzyły się na oścież i do środka wszedł blondyn.
Zacisnąłem dłonie w pięści i opuściłem głowę w dół, nie chcę na niego patrzeć.
On tak bardzo różni się od mojego byłego Pana... Jego chociaż zacząłem szanować, mimo że był tym, który odebrał mi wszystko co miałem... byłem zdolny zakochać się w nim. A ten tutaj? Czuję odrazę do niego, nie podoba mi się jego aura, jakby zwiastował najgorsze nieszczęście.
-Wyspałeś się laleczko? -zakpił ze mnie i usiadł w nogach łóżka na białej pościeli. -Muszę przyznać, że nie zdziwiła mnie twoja reakcja na mój... nazwijmy to pokojem relaksu...
Nie reagując na jego zaczepki wbiłem wzrok w zagniecenie w kołdrze.
-Chociaż zazwyczaj większość mdleje gdy już rozpoczniemy tam zabawę...
Zacisnąłem mocno oczy bojąc się, że moja wyobraźnia zacznie pracować i podsuwać mi nieprzyjemne obrazy.
-Szczeniaku.... - usłyszałem jego złowrogi syk.
Gdy otworzyłem lekko oczy by sprawdzić o co chodzi krzyknąłem gdy doskoczył nagle do mnie.
-Masz na mnie patrzeć! Rozumiesz to?! -złapał mnie jedną dłonią za gardło i mocno szarpnął w górę.
W akcie obrony zacisnąłem palce na jego przedramieniu i uniosłem się by móc zaczerpnąć powietrza.
-Okaż szacunek i patrz na mnie jak do ciebie mówię! Mam cię wychowywać kundlu niewdzięczny!? A może te twoje kudły ci przeszkadzają? -chwycił drugą ręką moje włosy i szarpnął ostro w tył.
Jęknąłem charcząco z braku wystarczającej ilości powietrza. Niech mnie puści.... Udusi mnie zaraz!
Nagle rzucił mną na łóżko, jęknąłem głośno gdy noga napięła się od oporu łańcucha na kostce.
-Znam lekarstwo na to... -podszedł do jedynej szafy w tym pomieszczeniu i wyciągnął z niej nożyczki.
Nie...
Kiedy wrócił do mnie dzikim chodem moja ciało zareagowało nagle jakby zostało podłączone do prądu. Zacząłem krzyczeć i młócić rękami by mężczyzna nie podchodził do mnie. Dziko szamotając się zahaczyłem przedramieniem o wystawione w moim kierunku nożyczki i rozorałem sobie skórę do krwi. Blondyn niemal rzucił się na mnie i wykręcając mi ręce na plecy skuł je nie wiadomo skąd wyciągnietymi kajdankami. Nie przestałem się jednak szamotać. Popchnął mnie tak bym leżał na brzuchu.
-Zostaw mnie! Zooostaaaw! -kopałem nogami z całych sił w materac zalewając się spazmatycznym szlochem.
Nie może, nie może tego zrobić! Nie! Tylko nie włosy! Niech mnie już gwałci i upokarza ale nie włosy... Nie!
-Panie! -krzyknąłem lecz nie miałem na myśli blondyna.
Tak bardzo go w tym momencie potrzebuję... gdzie on jest... dlaczego mnie sprzedał?! Proszę! Panie, ratuj!
Docisnął mi mocno twarz do poduszki i chwycił roztargany warkocz, który mi pozostał i jednym ruchem obciął go prawie przy samej skórze. Szarpnięciem przewrócił na plecy i uderzył mocno w twarz.
Jęknąłem głucho i załkałem żałośnie gdy krzywo docinał włosy, które pozostały mi po bokach.
-Odejdź... -zaszlochałem zamykając oczy. -uderzył mnie znowu, tym razem nieporównywalnie mocniej.
-Kazałem ci się odzywać!? Jakim prawem psie, mi rozkazujesz! Ja tu jestem panem!
Nie, on nie jest moim panem! Ja wierzę w Erica! On nim jest... on ma do mnie prawo i nikt inny! To przez niego chcę być dotykany, poniżany. To nie boli, on jest w stanie mnie ukoić.... A nie ten tutaj...
-Ni-nie jesteś... moim Panem.... -zaskomlałem gdy znowu mnie uderzył. -On nim... był.
Jego nozdrza zafalowały z rozdrażnienia, żyłka na jego skroni zaczęła pulsować niebezpiecznie.
-Jeszcze zobaczysz szczeniaku, kto tu jest twoim panem!
Gdy rozkuwał mi raczej mało delikatnie kostkę przyjrzałem się ręce, którą skaleczyłem o nożyczki i chwilę później na leżące dookoła włosy.
Oczy na powrót mi się zaszkliły lecz nie miałem czasu na lament, gdyż blondyn wywlókł mnie z pokoju z powrotem do pomieszczenia, przez które zemdlałem.
Ja tu oszaleję.... umrę.
Rzucił mnie na stół i obracając na brzuch skuł mocno wszystkie kończyny. Szlochając wykręciłem głowę by zobaczyć co on robi lecz momentalnie tego pożałowałem widząc, że trzyma w dłoni palnik.
Szarpnąłem dłońmi mając złudną nadzieję, że je uwolnię. No cóż.... nadzieja była złudna...
Krew w mojej głowie pulsowała dziko, tak bardzo jak teraz przerażony nie byłem jeszcze nigdy. Trzęsące się z prawdziwego przerażenia dłonie zacisnąłem w pieści najmocniej jak się da i zagryzłem mocno dolną wargę by z mojego płaczu nie wydobywało się tyle jęków.
-Szykuj się psie... -zasyczał nad moim uchem i mignął mi tylko przed oczami jakimś metalowym prętem.
Gdy nabrałem głęboko powietrza w roztrzęsione płuca w pokoju przez parę sekund nie było słychać jakiegokolwiek dźwięku.
Chwilę później ciszę przeszył mój paniczny, konwulsyjny krzyk. Jak w ataku epilepsji zacząłem miotać się na stole kiedy mężczyzna wypalał mi na łopatce skórę rozgrzaną do czerwoności, metalową pieczęcią, jak bydło.
-I co smarkaczu!? -wykrzyczał mi nad głową rozradowany z mojego cierpienia blondyn zabierając z moich pleców narzędzie tortów.
Tak boli... tak piecze... gdy do mojego nosa doleciał zapach spalonej skóry ucieszyłem się, że dawno nic nie jadłem, nie chcę jeszcze dodatkowo krztusić się własnymi wymiocinami.
Chcę wrócić... chcę do niego wrócić, Boże, czy wiesz jak mi źle?
Na moją głowę poleciała nagle woda z wiadra, krzyknąłem przeraźliwie gdy zetknęła się ze świeżą raną.
-Pomyślałem, że cię nieco ochłodzę. -zaśmiał się i zaczął rozkuwać moje kończyny.
Jest tak cholernie okrutny... nie wytrzymam... już nie chodzi o to że zadaje mi ból fizyczny, on niszczy tym mnie od środka. Nie wytrzymam... ja nie wytrzymam.
Gdzie jest Eric, gdy go potrzebuję...?
Mocnym szarpnięciem zrzucił mnie na podłogę. Gdy uderzyłem w nią z impetem z palących płuc uszło mi powietrze. Zwinąłem się momentalnie w kulkę próbują płytkimi, szybkimi wdechami zapewnić sobie wystarczającą ilość powietrza. Zamknąłem oczy powstrzymując potok piekących mnie łez, już nawet one sprawiały mi ból. Mam dość, chcę zemdleć, chcę wyrwać się z tego i zagłębić się w tą ukochaną, niewymagającą ode mnie czucia czerń. Tak tam błogo...
Zabierzcie mnie stąd.
Kopnięciem przewrócił mnie nagle na plecy i postawił swoją odzianą w czyste lakierki stopę na moim brzuchu. Zaśmiał się boleśnie wbijając mi obcas w splot słoneczny.
-Więc jak sądzisz... kto tu jest jednak twoim panem?
Obróciłem głowę w bok by na niego nie patrzeć lecz butem nakierował ją w tak, bym musiał na niego spojrzeć.
Mimo opuchniętych oczu, nadal lejących się łez i cholernie bolącej rany na łopatce moje przez moje spojrzenie nadal przebijała się nienawiść do niego.
-Buńczuczny szczeniak... -prychnął i zabrał nogę z mojej twarzy.
Biorąc charczący, ciężki wdech zamknąłem oczy lecz nie było mi dane choć parę sekund nacieszyć się wytchnieniem. Mój oprawca mocno pociągnął za pozostałe mi tylko spodenki niemal rozrywając je na strzępy.
-Taki kundel jak ty nie potrzebuje jakichkolwiek łachmanów... -zdarł do końca ze mnie resztkę materiału.
Nagi, upokorzony, żałosny i zapłakany.
To właśnie ja.
Dziękuję Wam bardzo za wsparcie komentarzami i witam nowych czytelników, mam nadzieję, że to, w jaki sposób zmieni się bieg tego opowiadania nie zrazi Was do wyczekiwania kolejnego rozdziału. Wybaczcie, tylko na tyle mnie dzisiaj stać.